Maniak ocenia #310: Tofifest, dzień drugi


Zgodnie z zapowiedzią przed Wami recenzje filmów, które udało mi się obejrzeć wczoraj na wciąż trwającym festiwalu Tofifest.

PSYCHOBITCH

Norweski młodzieżowy dramat Martina Lunda to ciekawe, choć niepozbawione wad spojrzenie na gatunek.

Wychowawca prosi Mariusa, szkolnego prymusa, o to by pomógł podciągnąć się w nauce Fridzie. Dziewczyna jest dość osobliwa, by nie rzecz „inna”, a na szkolnych korytarzach mówi się, że ma problemy ze zdrowiem psychicznym. Marius, z początku wobec niej niechętny, coraz bardziej się z nią zaprzyjaźnia.

Wiem, wiem, to brzmi jak typowy motyw Manic Pixie Dream Girl — oto szalona bohaterka, która istnieje tylko po to, by przemodelować życie zbyt poukładanego głównego bohatera. I rzeczywiście, miejscami można by zarzucić Lundowi nadmierne skupienie się na męskim bohaterze. Nie jest jednak tak, że nie daje Fridzie własnej podmiotowości, a jej filmowa egzystencja nie jest uzasadniona tylko transformacją, jaka dokonuje się ostatecznie w Mariusie.

Sam film, mający w gruncie rzeczy sporo z obrazów Johna Hughesa, skonstruowany jest trochę jak komedia romantyczna: bohaterowie poznają się, z początku są wobec siebie zdystansowani, potem coraz bardziej zbliżają się do siebie, aż w końcu pojawia się problem, który ich rozdziela, i dopiero w spektakularnym finale schodzą się ponownie. Wszystko to okraszone jest całkiem umiejętnie humorem, ale do czasu, bo film zahacza też o tematy poważniejsze. Lund zastanawia się w nim między innymi nad istotą zdrowia psychicznego młodzieży i presji na niej ciążącej. I choć swoje refleksje podaje w mocno popowej wersji, to jednak wiele spostrzeżeń ma wartościowych.

Wszystko to Lund realizuje dość klasycznie, bez formalnych szaleństw. Przezroczysty styl nadrabia jednak całkiem niezłym komediowym wyczuciem i doskonałą pracą z młodymi aktorami. Odgrywający główne role Jonas Tidemann i Elli Rhiannon Müller Osbourne są do nich dopasowani idealnie. Tidemann zachwyca refleksyjnością, ale potrafi też na ekranie zaszaleć. Müller Osbourne fantastycznie bawi się zaś na ekranie rolą tytułowej „świruski”, nie zapominając jednak, by była postacią z krwi i kości, a nie tylko chodzącym stereotypem. Niezły jest też drugi plan z Saarą Sipilą-Kristoffersen w roli zainteresowanej głównym bohaterem Lei oraz Eliovem Gravdalem i Mohammadem Benmoussą w rolach kolegów Mariusa.

Psychobitch ma trochę wad, ale ostatecznie Lund tworzy film całkiem przyjemny w odbiorze i zdecydowanie nie żałuję, że go obejrzałem.

DOBRY

DOLINA BOGÓW

Lech Majewski to twórca bardzo nietuzinkowy, a Doliną Bogów udowadnia, że można by go określić mianem polskiego Davida Lyncha albo Alenjandro Jodorovskyego. Na jego najnowszy film składają się trzy przeplatające się wątki. Obserwujemy pisarza, Johna Ecasa, który nie może pogodzić się rozstaniem z żoną i przeżywa kryzys twórczy; ekscentrycznego bogacza Wesa Taurosa, która skrywa się przed światem, oraz rdzennych Amerykanów z plemienia Navajo, którzy wskutek działań Taurosa mają stracić tytułową Dolinę Bogów.

Wszystkie te trzy wątki łączą przeróżne refleksje, a każdy widz zrozumie pewnie obraz po swojemu. Dla mnie to przede wszystkim eksploracja niemożności poradzenia sobie ze stratą kogoś lub czegoś, co się kocha; poczucia bezsilności i tego, do czego ta bezsilność doprowadza. Dostrzec jednak też można krytykę współczesnych Stanów Zjednoczonych (nie bez powodu Majewski ukazuje wyzysk rdzennych Amerykanów) czy w ogóle szerzej: kapitalistycznego społeczeństwa, dla którego wszystko jest towarem, a tego należy posiadać jak najwięcej i bezustannie go eksploatować. Majewski na swój symboliczny i metaforyczny sposób — czasem może nieco zbyt topornie — pokazuje niebezpieczeństwa takiego myślenia i ich możliwe konsekwencje.

No właśnie: to film bardzo symboliczny i — trzeba to przyznać — niełatwy w odbiorze. Majewski nie stosuje tu tradycyjnych technik filmowej narracji, często uciekając się do surrealizmu i zawoalowanej symboliki. Na porządku dziennym są sceny z tajnymi przejściami, zagadkowymi rytuałami czy nawet wijącymi się niczym wąż limuzynami. Tę tajemniczą atmosferę reżyser zderza z przyziemnymi scenami życia codziennego, co sprawia, że widz zadaje sobie pytanie: „Co w filmie jest jawą, a co fikcją?”.

Jestem pewien, że to samo pytanie musieli zadawać sobie występujący w nim aktorzy, a obsadę Majewski zebrał naprawdę zacną. Na ekranie obaczymy m.in. Josha Hartnetta, Johna Malkovica, Johna Rhysa-Daviesa, Josepha Runningfoxa, Stevena Skylera i Jaime Ray Newman. Wszyscy doskonale odnajdują się w proponowanej przez reżysera konwencji, grając role mniej lub bardziej naznaczone tą wyjątkową stylistyką.

Warto Doliny Bogów doświadczyć samodzielnie i zrozumieć na swój własny sposób, bo — powtórzę — to taki film, którego odbiór w dużej mierze uzależniony jest od samego odbiorcy.

DOBRY

GENIUS LOCI

Pokazywana w ramach konkursu filmów krótkometrażowych Shortcut francuska animacja zachwyca poziomem realizacji, ale przytłacza nieco wymuszonym „artyzmem”.

Bohaterką opowieści jest Reine, która pewnego wieczoru daje się porwać wielkomiejskiemu chaosowi. Jej powolne staczanie się w odmęty szaleństwa i zatracanie tożsamości reżyser Adrien Merigeau obrazuje często bardzo dosłownie, racząc szalonymi obrazkami przywodzącymi na myśl narkotyczne wizje. Formalnie bywa to ciekawe, ale historia ostatecznie zawodzi, pozostawiając tylko uczucie niedosytu. Szkoda.

ŚREDNI

CONTRAINDICATII

Rumuńska krótkometrażowa produkcja autorstwa Lucii Chicos to wspaniała refleksja nad toksyczną relacją dominującej matki i próbującej wyrwać się spod jej jarzma córki. Film to właściwie kilka następujących bezpośrednio po sobie scen, w których obie bohaterki próbują powiedzieć ostatnie słowo. Nie oznacza to jednak spektakularnych kłótni, a raczej emocjonalne manipulacje i wspólne doprowadzanie się do załamania. Wiszący nad kobietami konflikt dotyczy zaś — a jakże — mężczyzny, którego teściowa nie akceptuje, a żona nie do końca chce zostawić.

Chicos nadaje tym w gruncie rzeczy dość statycznym, ograniczonym do kilku pomieszczeń w małym mieszkaniu obrazkom nieco dynamizmu dzięki nieco chwiejnym zdjęciom z ręki i wspaniale rozpisanym dialogom. Doskonale też puentuje film nie tylko wymowną sceną, ale także uzupełniającą kontekst finałową piosenką, w której wybrzmiewa tekst: „Tylko ja wiem, co dla ciebie najlepsze”.

Nie byłby to tak udany projekt krótkometrażowy, gdyby nie świetna obsada z wycofaną Nicoletą Lefter i władczą Marią Ploae. Contraindicatii jest bowiem filmem, który na grze aktorskiej w niemałym stopniu się opiera i bez wiarygodnych ról rozsypałby się jak domek z kart. Całe szczęście, że Chicos miała do aktorek nosa.

DOBRY

I WANT TO RETURN RETURN RETURN

Kolejny z krótkometrażowych filmów z pasma Shortcut to I Want To Return Return Return. Projekt został nakręcony jako praca dyplomowa absolwentki Berlińskiej Akademii Filmowej i Telewizyjnej, Szwedki Elsy Rosengren. Autorka oparła go na własnych doświadczeniach samotności i tęsknoty za domem[1a]. Stworzyła tym samym historię kobiety, która, czekając na przyjaciółkę, przemierza berlińską dzielnicę i chłonie podsłuchane historie jej mieszkańców.

Rosengren odrzuca tradycyjne schematy narracyjne, tworząc opowieść dość nielinearną, trzymającą się razem tylko dzięki głównej bohaterce i przewodniemu motywowi. Całość przypomina niemal nakręcone z ukrycia przypadkowe rozmowy Berlińczyków, choć — jak mówi sama autorka[1b] — każdy aspekt filmu był szczegółowo przez nią dopracowany — począwszy od trwającego wiele miesięcy castingu, aż po dobór technik filmowych. Wyjątkiem od tej reguły były rozmowy bohaterów — te zostały zaimprowizowane na zadane przez reżyserkę tematy.

I Want To Return Return Return, choć nie można mu odmówić oryginalności, jest jednak doświadczeniem nieco męczącym i zbyt często sprawia wrażenie przypadkowo połączonych scen — nawet jeśli łączy je wspólny motyw ludzi żyjących przeszłością, niemogących dopasować się do teraźniejszości.

ŚREDNI

LE CHANT DE L’OISEAU

Szwajcarski film Sarah Imsand to dość sentymentalna zaduma nad świadomym odcinaniem się od korzeni. Opowiada o Ibrahimie — dozorcy w szkole artystycznej. Jedna ze studentek prosi go o pomoc w realizacji projektu dotyczącego tradycyjnych pieśni etiopskich. Z początku niechętny, Ibrahim ostatecznie zgadza się jej pomóc. Pomóc, ale nie w pojedynkę — utracił bowiem więź ze swoją dawną ojczyzną. Wkrótce przekona się jednak, że ta drzemie głęboko w nim.

Imsand, która oprócz reżyserii i scenariusza zajęła się także zdjęciami, tworzy opowieść poruszającą, a do tego mającą dość uniwersalny wydźwięk. Jej rozważania na temat asymilacji i traceniu w jej toku własnej tożsamości wydają się szczególnie trafne i potrzebne w dzisiejszych czasach.

Niestety Imsand popełnia też kilka realizacyjnych błędów — jej film miejscami ma problemy z dźwiękiem (niektóre sceny skorzystałyby na tzw. postsynchronach) i nieco surowym montażem. Z drugiej strony obie te rzeczy czynią Le Chant De L’Oiseau nieco bliższym rzeczywistości, a to świetnie kontrastuje z delikatnie zasugerowanymi elementami symbolicznymi.

DOBRY

WŁASNE ŚMIECI

Ostatnia pozycja z pierwszego zestawu krótkometrażówek to animacja Polki Darii Kopiec. Autorka bierze na tapet nieprzyjemne rozmowy przy rodzinnych obiadach i zastanawia się, jak kształtują młodą psychikę. To wszystko ubiera w surrealistyczną otoczkę. I choć przez moment jest ciekawie, ostatecznie okazuje się, że Kopiec jest trochę jak zacięta kaseta magnetofonowa, której metaforyką się posługuje: ciągle mówi to samo, a z jej słów niewiele wynika.

KIEPSKI

To tyle na dziś, a jutro możecie się spodziewać kolejnych tekstów!

Przypisy:

  1. ^abSpotkanie z Elsą Rosengren, reżyserką „I Want To Return Return Return”.

Komentarze