Maniak ocenia #309: Tofifest 2020, dzień pierwszy

Wczoraj rozpoczęła się 18. edycja Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Tofifest. Edycja wyjątkowa, bo tym razem — wiadomo z jakich powodów — odbywająca się nie tylko w toruńskich przestrzeniach, ale również online. I choć jestem torunianinem, to postanowiłem uczestniczyć w festiwalu z domu, zwłaszcza że internetowa selekcja filmów jest całkiem zacna. Przed Wami recenzje tych, które udało mi się obejrzeć pierwszego dnia festiwalu.

SŁOŃ BENJAMIN


Edycję online otworzyły filmy dla dzieci i młodzieży z sekcji Młode Kino, a jeden tytuł szczególnie przykuł moją uwagę. Animowanego Słonia Benjamina uwielbiałem oglądać w dzieciństwie, dlatego koniecznie chciałem się przekonać, jak wyjdzie mu przesiadka z animacji do świata aktorskiego. Wyszła… niestety tak sobie.

Scenariusz autorstwa Bettiny Börgerding jest dość prosty: oto nikczemna kapitalistka postanawia zmodernizować zoo, w którym mieszka Benjamin, a bohaterowie będą musieli przejrzeć jej niecne plany i je pokrzyżować. Znajdzie się tu więc miejsce na wszystkie oklepane motywy kina familijnego, a przede wszystkim na morał mówiący, że najważniejsza jest przyjaźń. I może tę wtórność dałoby się przełknąć, gdyby nieco ją zamaskowano znanym z serialu animowanego sympatycznym klimatem. Niestety, choć Börgerding miejscami udaje się oddać w historii atmosferę pierwowzoru, to jednak nie jest w tym konsekwentna — mimo że pojawia się tutaj niemal każdy ze znanych bohaterów, w tym: Otto, dyrektor Zwierzomił, Karl czy wreszcie wszędzie wietrząca sensację Karla Kolumna. Zabrakło tylko kruka Guliwera. Cóż, może to właśnie sarkastyczne docinki tego ostatniego trochę by ten klimat uratowały.

Realizacyjnie niestety też jest nierówno. O ile zajmującemu się głównie kinem młodzieżowym Timowi Trachte udaje się nieźle przenieść miejsca i większość postaci z oryginału do wersji nierysowanej, o tyle kłopot ma z tytułowym bohaterem. I wcale się nie dziwię — umieszczenie w aktorskim filmie chodzącego na dwóch nogach, gadającego słonia w czerwonym wdzianku to, bądź co bądź, niełatwe zadanie. Trachte zdecydował się na trójwymiarowy animowany model Benjamina, jednak jest on na tle całej reszty tak kreskówkowy i nierealny, że trudno nad tym przejść do porządku dziennego. Należałoby albo słonia nieco dopracować, albo odrealnić resztę świata przedstawionego, na co autorzy się jednak nie zdecydowali.

Aktorsko jest całkiem nieźle. Manuel Santos Gelke to bardzo sympatyczny Otto, Liane Forestieri doskonale wciela się w moją ulubioną Karlę Kolumnę, a Heike Makatsch jako goniąca za pieniądzem antagonistka Zora Zack jest cudownie kreskówkowym czarnym charakterem.

Niestety Słoń Benjamin to też przykład tego, jak nie realizować dubbingu. I już pal licho, że polskie dialogi, choć napisane całkiem nieźle i z polotem, rzadko kleją się z tzw. kłapami, czyli ruchem warg. Ba, są nawet aktorzy, którzy radzą sobie nieźle z materiałem, który otrzymali: Antoni Domin, Dariusz Odija i Bożena Furczyk jako tako odnajdują się w rolach. Studio Nagrań Dora i dystrybutor Vivarto popełnili jednak zasadniczy błąd: zatrudnili w jednej z kluczowych ról… lektora Tomasza Knapika. Tak się nie robi. Nie dość bowiem, że głos Knapika zupełnie nie klei się z postacią Zwierzomiła, którą lektor „dubbinguje”, to jeszcze każdą kwestię odgrywa on z lektorską manierą, bez jakichkolwiek emocji. Zupełnie psuje to dubbingową iluzję i wytrąca z rytmu oglądania.

Ostatecznie Benjamin pewnie spodoba się dzieciakom, choć moim zdaniem lepiej włączyć im animowany pierwowzór.

ŚREDNI

VALHALLA


Duńska Valhalla to adaptacja komiksu pod tym samym tytułem autorstwa Petera Madesna i Hansa Rancke-Madsena. Adaptacja dość luźna, bo podczas gdy komiks to zabarwiona komediowo reinterpretacja nordyckich mitów, twórcy filmu zdecydowali się na opowieść z nurtu dark fantasy. Nie znam pierwowzoru, więc nie wiem, jak bym ten film odebrał, porównując oba dzieła, ale jako utwór samodzielny filmowa Valhalla zdecydowanie się broni. I bardzo dobrze, że komedią nie jest, bo kolejnych szaleństw w nordyckich klimatach typu Thor: Ragnarok pewnie bym nie zniósł.

Punktem wyjścia fabuły jest wizyta bogów Thora i Lokiego w Midgardzie, skąd — wskutek podstępu Lokiego — zabierają pewnej parze dwójkę dzieci, Røskvę i Tjalfego. Chłopiec i dziewczynka trafiają do Walhalli, którą zastają w opłakanym stanie. Bogowie, zamiast zjednoczyć się w obliczu niebezpieczeństwa ze strony wilka Fenrira i nadciągającego Ragnaroku, spędzają czas na kłótniach i popijawach. Røskva i Tjalfe postanawiają wziąć sprawy we własne ręce.

Scenariusz Fenara Ahmada i Adama Augusta cieszy przede wszystkim z powodu nieszablonowego podejścia do mitologii. Autorzy nie idealizują i nie heroizują nordyckich bogów. Postanawiają raczej pokazać ich z bardziej ludzkiej, nieco ułomnej strony. Ponadto w centrum historii stawiają małą dziewczynkę. To doskonały zabieg, który sprawia, że nawet jeśli niektóre motywy znamy już z książek czy filmów opartych na nordyckiej mitologii, to tu wydają się świeże, a zaproponowana formuła potrafi zaskoczyć.

Realizacyjnie to także pierwsza klasa. Odsycone, nieco niestabilne zdjęcia nadają filmowi surowości, a pięknie skomponowane kadry nieco artyzmu. Zachwycające są też pełne zieleni plenery. Fenar Ahmad, który poza popełnieniem scenariusza zasiadł także na reżyserskim stołku, prowadzi akcję niespiesznie, ale konsekwentnie, unikając przy tym zbytniego rozmachu, ale też nie przesadzając w drugą stronę. Doskonale prowadzi młodych aktorów — Cecilia Loffredo i Saxo Molthke-Leth są dość wiarygodni jako Røskva i Tjalfe, nawet jeśli emocjonalnie troszkę wycofani. Ciekawe decyzje podjęto też na drugim planie — Lokiego gra na przykład Dulfi Al-Jabouri, który doskonale ukazuje podstępną naturę tego nordyckiego boga.

Spodziewałem się po Valhalli przyjemnej i niezobowiązującej rozrywki, a dostałem naprawdę dobre i oryginalne kino dark fantasy. I to nie tylko dla młodzieży. Zdecydowanie polecam!

DOBRY

SOLE


Sole
to dramat debiutanta Carlo Sironiego. Prezentowany jest na Tofifeście w ramach pasma On Air, co oznacza, że bierze udział w Międzynarodowym Konkursie Filmów Fabularnych. Scenariusz, który Sironi popełnił razem z Giulią Moriggi i Antonio Mancą, opowiada o Lenie — polskiej ciężarnej dziewczynie, która przyjeżdża do Włoch, by sprzedać dziecko pewnej rodzinie. Do momentu narodzin opiekuje się nią spokrewniony z rodziną Ermanno — Włoch z nizin społecznych. Wkrótce zaczynają się w nim wykształcać ojcowskie odruchy.

Sole jest obrazem niezwykle poruszającym i wspaniale wnikającym w psychikę dwóch głównych bohaterów. Choć nie byłoby w takiej historii o to trudno, twórcy unikają uniwersalizacji i moralizowania, a zamiast tego starają się mówić o konkretnych jednostkach i ich psychologicznych reakcjach. Ci więc, którzy obawiają się propagandy zachęcającej do pozostawania matek przy dzieciach, mogą odetchnąć z ulgą.

Analityczny charakter Sole podkreśla konstrukcja samej historii, w której konsekwentnie ukazywana codzienna rutyna bohaterów ulega stopniowemu przełamaniu i zmianie. Nie jest to przy tym zmiana gwałtowna, co nadaje jej wiarygodności i sprawia, że kolejne mikrowydarzenia w życiu bohaterów — prowadzące do poruszającego finału — logicznie z siebie wynikają.

Wiarygodności dodaje też styl reżyserski Carlo Sironiego. To jego pełnometrażowy debiut[1], ale zrealizowany niemal bezbłędnie. Wąski, telewizyjny format obrazu nie tylko doskonale współgra z tym, jakiej grupy społecznej dotyczy dzieło Włocha, ale też pozwala na intrygujące geometryczne eksperymenty. Kadry skomponowane są więc w niezwykle przemyślany sposób i zyskują sporo optycznej głębi. Zimne barwy podkreślają atmosferę opowieści, a do tego składają się na odświeżające spojrzenie na Włochy (film realizowano w Rzymie i Nettuno), które nie są tu piękne i słoneczne jak chciałby choćby Luca Guadagnino, ale przyziemne, a miejscami nawet ponure.

Główne role zagrali w Sole Sandra Drzymalska (doskonały Powrót) i debiutant Claudio Segaluscio. Dla Drzymalskiej to druga większa rola, a pierwsza w produkcji międzynarodowej. Co ciekawe — jak sama wspomina[1] — dostała ją trochę przez przypadek. Wcześniej nie mówiła ani słowa po włosku, a do przesłuchania do roli przygotowywała koleżankę. Wkrótce jednak odezwała się do niej asystentka reżyserki castingu i tak od taśmy do taśmy w końcu aktorka spotkała się z reżyserem. Ten zakochał się ponoć w tym, jak Drzymalska je. Ale nie do jedzenia się ta rola oczywiście sprowadza, tylko do tego, jak wzbierają w bohaterce emocje i jak niemal do końca stara się je trzymać na uwięzi.

Segaluscio, dla którego to pierwsza duża rola w filmie, zachwyca przede wszystkim wrażliwością. Choć przez większość filmu snuje się po ekranie z jedną miną, a mimikę ma dość ograniczoną, wcale tym nie męczy, a raczej intryguje niewpisywaniem się w stereotyp rozemocjonowanego Włocha. Jest raczej czuły, delikatny i nieco wycofany.

Sole to film niebanalny, którym zdecydowanie warto było zakończyć pierwszy dzień festiwalu. Czekam na kolejne projekty zarówno reżysera, jak i Sandry Drzymalskiej, która wyrasta na prawdziwą gwiazdę polskiej — i nie tylko! — kinematografii. Oby tak wspaniałych ról dostawała jeszcze więcej.

DOBRY

To tyle na dziś. W kolejnych dniach festiwalu spodziewajcie się następnych tekstów. Zachęcam też do wzięcia w nim udziału!

Przypisy:

  1. ^abSpotkanie z Sandrą Drzymalską, aktorką w „Sole”.

Komentarze