Maniak inaczej #81: Imigrant z Kryptona, czyli w obronie Supermana w interpretacji Zacka Snydera

MANIAK ZACZYNA

Na tegorocznym Coperniconie wygłosiłem prelekcję, w której starałem się spojrzeć na postać z Supermana w filmach w reżyserii Zacka Snydera. Wiele osób zarzuca Snyderowi, że kompletnie Człowieka ze Stali nie rozumie i prowadzi go w sposób oderwany od tego znanego z komiksów czy innych filmów. W prelekcji zastanawiałem się nad zasadnością takiej krytyki, a następnie próbowałem przyjrzeć się kluczowym aspektom Supermana u Zacka Snydera. Wystarczającą zachętą, by przerobić wystąpienie na blogową notkę, był moment, w którym usłyszałem: „Ja prawie polubiłam ten film przez to, co mówisz”. Mam zatem nadzieję, że dzięki tekstowi spojrzycie na supermanowy aspekt filmów Snydera z troszeczkę innej strony.
Jakie filmy konkretnie będę omawiać? Przede wszystkim Człowieka ze stali, ponieważ to on pokazuje bohatera od podstaw i nakreśla jego genezę. Jest więc kluczowy w budowaniu postaci Clarka Kenta. Ponadto nie mogę oczywiście pominąć uwielbianego przeze mnie, a znienawidzonego przez wszystkich innych filmu Batman v Superman: Świt sprawiedliwości. Wątki rozpoczęte w Człowieku ze stali zostają tam rozwinięte i pokazane w nieco innym kontekście. W najmniejszym stopniu skupię się na Lidze sprawiedliwości. Po pierwsze dlatego, że nie wiemy, jak bardzo przedstawienie Supermana jest tam zgodne z wizją Snydera. Po drugie zaś dlatego, że film nawiązuje tylko w niewielkim stopniu do aspektów postaci, które wysunięte są na pierwszy plan w poprzednich obrazach.

CZY ISTNIEJE JEDEN SŁUSZNY SUPERMAN?

Swoje rozważania chciałbym rozpocząć od pytania: czy skoro Superman Snydera rzekomo nie ma nic wspólnego z Supermanem komiksowym, to czy istnieje jeden słuszny Superman?”. DC Comics chyba zwietrzyli ten krytycyzm przed premierą Człowieka ze stali, bo akurat wtedy ukazał się poniższy materiał filmowy. Obejrzyjcie (trwa niecałe trzy minutki), a później zjedźcie niżej. 
Już? To jedziemy dalej. Jak dobitnie pokazał Wam materiał, odpowiedź na postawione przeze mnie pytanie brzmi: „Nie, nie istnieje jedyny słuszny Superman”. Wręcz przeciwnie: to postać, która do dziś ewoluuje. Trudno się zresztą temu dziwić, bo choć stworzona została przez Jerry’ego Siegela i Joego Shustera, była później przejmowana przez wielu innych twórców i adaptowana według ich „widzimisię”. Można jednak powiedzieć, że istnieje pewna wersja bohatera, która utrwaliła się w zbiorowej świadomości. Swój udział miały w tym przede wszystkim filmy Richarda Donnera, które do dziś pozostają jednymi z najlepszych nakręconych obrazów superbohaterskich (sorry, Marvel).

JAKI POWINIEN BYĆ SUPERMAN?

Skoro ustaliliśmy już, że Superman nie jest postacią jednolitą, a raczej stale rozwijaną, spróbujmy odpowiedzieć na kolejne pytanie: „Czy istnieją jakieś cechy, które są na tyle charakterystyczne, że każda z wersji tego bohatera musi je posiadać?”. Nietrudno na nie odpowiedzieć twierdząco, a by takie cechy znaleźć, należaloby się zastanowić, co w większości wersji opowieści o Supermanie się powtarza.
Pierwszą z takich cech niewątpliwie będzie pochodzenie bohatera. Superman to najczęściej przybysz z chylącej się ku upadkowi planety Krypton. Rodzice młodego Kal-Ela wysyłają go na Ziemię, chcąc ocalić go przed masową zagładą. Na naszej planecie Superman zostaje adoptowany przez małżeństwo Kentów (Marthę i Jonathana), następnie w młodości odkrywa swoje umiejętności i przyjmuje podwójną tożsamość, by móc z nich swobodnie korzystać. W większości wersji bohater ma też słabość: tzw. kryptonit, który pozbawia go nadludzkich mocy. Czy jednak jego osobowość też była zawsze taka sama? Okazuje się, że nie do końca.
W pierwszych komiksach Superman był dość agresywny — nie zwracał uwagi na to, co się dzieje z jego wrogami, których traktował często z niezwykłą brutalnością. Tak zostało mniej więcej do lat 40., kiedy nowy redaktor komiksów o Supermanie narzucił twórcom jego kodeks moralny. Superman zatem później złagodniał, ale nie na stałe: wszystko zależało od twórców, w których się znalazł. Także więc i dzisiaj można w pewnych historiach napotkać na Supermana agresywnego — świetnie do tego wizerunku nawiązuje Grant Morrison na łamach komiksowej inicjatywy DC o nazwie New 52.
A skoro mowa o komiksach, to w tym momencie warto wspomnieć o trzech kluczowych tytułach, które rozwinęły współczesnego Supermana. Są to: The Man of Steel Johna Byrne’a, Superman: Birthright Marka Waida oraz Superman: The Secret Origin Geoffa Johnesa. O tych komiksach będę jeszcze mówić, bo są ważne w kontekście filmów, ale teraz przejdźmy do pierwszego z obrzów i założeń, jakie przyświecały scenarzystom i reżyserowi.

SKĄD WZIĄŁ SIĘ POMYSŁ NA CZŁOWIEKA ZE STALI?

Skąd wziął się pomysł na Człowieka ze stali? Musimy cofnąć się do 2008 roku, kiedy tryumfy święcił Mroczny Rycerz Nolana. Studio Warner Bros. było bardzo zadowolone z sukcesu filmowego Batmana, ale jednocześnie zastanawiało się, co zrobić z Supermanem. Ostatecznie władze WB zrezygnowały z kontynuacji kiepsko przyjętego przez widzów filmu „Superman: Powrót” Bryana Singera (moim zdaniem wspaniałego hołdu oddanego filmom Donnera) i zaplanowało restart całej serii na modłę pierwszej części trylogii Nolana, czyli Batman: Początek. Trzeba jednak było szybko przystąpić do realizacji, ponieważ decyzją sądu, jeśli produkcja nie rozpoczęłaby się do 2011 roku, spadkobiercy Siegela mogliby pozwać studio za hipotetyczne straty finansowe wyniesione z niewyprodukowania filmu. I wtedy na pomysł wpadł nienawidzony przez jednych i lubiany przez innych (w tym mnie) David S. Goyer. Miał on wówczas niezłą pozycję w studiu, ponieważ współpracował z Nolanem przy filmach o Batmanie. Goyer opowiedział o swoim pomyśle Nolanowi, a ten przedstawił go wytwórni. Otrzymawszy zielone światło, Nolan rozpoczął poszukiwania reżysera. Ostatecznie wybór padł na Zacka Snydera.
Jakie założenia przyświecały Goyerowi i Nolanowi? Ponieważ Superman w zbiorowej świadomości (nie do końca słusznie) funkcjonuje jako wszechdobry i wszechpotężny superbohater — a zatem bohater śmiertelnie nudny — scenarzyści pragnęli z tym wizerunkiem zerwać.  Ich wizja zakładała przede wszystkim próbę ukazania prawdopodobnej reakcji świata na Supermana — stąd można by zaliczyć Człowieka ze stali jako obraz o pierwszym kontakcie. Ponadto zrezygnowano w filmie z Supermana jako bohatera bez skazy: w Człowieku ze stali dopiero się uczy, nie opanował wszystkich umiejętności i przeżywa dylematy. I wreszcie — to klucz interpretacyjny, którym będę się posługiwać w dalszej części moich rozważań — Superman został przedstawiony jako imigrant oraz ktoś „inny”, a przez to „obcy”. Pod tym względem może być on zatem bliski wielu widzom, którzy na codzień doświadczają z powodu swojej inności jakichkolwiek trudności. Człowiek ze stali jest zatem bardzo ciekawy dlatego, że przenosi pewne przeżycia szarego człowieka na superbohatera. W rezultacie pozwala zwykłemu odbiorcy się z nim utożsamić.

KAL-EL CZY CLARK KENT?

Sheraz Farooqi ze strony Geeks of Color, którego perspektywa zainspirowała mnie do spojrzenia na Supermana Snydera jako na imigranta, zauważa, że podstawową cechą takiej osoby jest pochodzenie z dwóch światów. Żaden z tych światów nie jest przy tym tak naprawdę domem, ponieważ w obu imigrant doświadcza pewnego odrzucenia. Superman idealnie spełnia to założenie.
Pierwszy świat, z którego pochodzi bohater, to Krypton. Mieszkańców planety przedstawiono w filmie jako dystopiczne społeczeństwo chylące się ku upadkowi. Niczym u Huxleya dzieci rodzone są tam z probówek i są uwarunkowane do konkretnych celów. Tymczasem młody Kal-El — przyszły Superman — okazuje się wyjątkowy, został bowiem urodzony w sposób naturalny. Nie jest zatem do niczego predystynowany i może stanowić o sobie sam, co szczególnie ważne okaże się w późniejszym ziemskim konflikcie, a także w kolejnym filmie. Tak jak w większości komiksowych i filmowych interpretacji, rodzice młodego Kal-Ela wysyłają go na Ziemię, by ocalić przed losem reszty Kryptończyków. Koncept dystopicznego społeczeństwa, a także wiele wizualnych pomysłów zaczerpnięto wprost z The Man of Steel Johna Byrne’a, choć zostały one wzbogacone o własne pomysły zarówno Goyera, jak i Snydera.
Drugi świat Supermana to Ziemia. Jak w prawie każdej wersji, niemowlę przysłane z Kryptona zostaje odnalezione przez małżeństwo Kentów, którzy postanawiają je adoptować i wychować. Nadają mu imię Clark.
Dorastając, Clark zaczyna powoli odkrywać swoje moce, które początkowo stawiają go w położeniu „innego”, „obcego”. Świetna w tym kontekście jest scena ze szkoły, w której Clark zostaje przerażony nadmiarem docierajacych do jego zmysłów bodźców i ucieka z klasy. Można je odwołać do doświadczenia autystyka, który także często podobnej ucieczki przed bodźcami się dopuszcza.
Człowiek ze stali zbiera sporo cięgów za ukazanie wychowania Clarka: ojciec każde mu się ukrywać i nie używać mocy nawet kosztem życia. Tak często wygląda jednak doświadczenie imigranta, który słyszy: „Nie wyróżniaj się. Uważaj, bo mogą spotkać cię konsekwencje”. W przypadku Clarka konsekwencje te mogłyby oczywiście przybrać straszliwy wymiar: choćby przechwycenie chłopca przez rząd, badania czy eksperymenty.
W kontekście wychowania ciekawa jest scena, w której Clark poznaje wreszcie swoje prawdziwe pochodzenie i przyczyny inności. Jonathan Kent mówi do niego wówczas: „Stanowisz odpowiedź, synu. Odpowiedź na pytanie, czy jesteśmy we wszechświecie sami”. Clark odpowiada pytająco: „Czy mogę udawać, że jestem po prostu twoim synem?”, na co Jonathan stanowczo odpiera: „Jesteś moim synem”. A zatem próbuje mu powiedzieć, iż — mimo że należał do innego świata — to jego dom jest teraz na Ziemi, a sam chłopiec przynalezy do świata ludzi.
Co ciekawe, wszystkie te elementy, o których mówię, są wyniesione wprost z komiksów, którym zawdzięczamy współczesnego Supermana (zilustrowałem ten segment tekstu kadrami z tychże). Ojciec Clarka tak samo nie chce, by ten publicznie używał swoich mocy w komiksie Birthright, Martha Kent niemal słowo w słowo wypowiada tam kwestię Jonathana, a akceptacja Clarka jako swego przebiega bardzo podobnie w The Secret Origin.
Wychowanie Clarka w taki sposób, jaki pokazano w filmie, prowadzi do momentu zwrotnego w jego życiu — krytykowanej przez wielu scenę, w której ginie Jonathan Kent. Sytuacja jest z pewnego punktu widzenia głupia: nadchodzi tornado, Jonathan próbuje ratować psa i zostaje uwięziony w aucie. Nie pozwala jednak Clarkowi siebie ratować. Tę bezmyślną z jednej strony śmierć można rozpatrywać także z drugiej: jako ostateczną ofiarę Jonathana, by utrzymać prawdę o Clarku w tajemnicy. Więcej: by Clark wciąż mógł czuć się jako jeden z ludzi — nie ktoś obcy.
Od tej pory Clark postanawia jak najlepiej wykorzystywać swoje umiejętności dla dobra ludzi. Jednocześnie musi zmagać się z odrzuceniem i potencjalnym niebezpieczeństwem, jakie może go czekać. Dlatego też decyduje się pomagać w ukryciu. To także motyw zaczerpnięty z komiksu Birthright.
Ostatecznie Clark trafia na stary kryptoński statek i poznaje całą prawdę o swoim pochodzeniu. Jor-El, biologiczny ojciec, mówi mu: „Owszem, zaakceptuj to, skąd pochodzisz, ale twój nowy dom jest tutaj — jemu służ”. Potwierdza tym samym słowa Jonathana. Superman pochodzi z innego świata, ale ten nowy jest teraz jego domem. Dwoistość tożsamości nie musi mu zatem ciążyć, a on sam może połączyć dwa potężne dziedzictwa w jedno.
Clark wkrótce potem zostaje postawiony przed wyborem między starym a nowym światem, kiedy na Ziemi zjawia się ekstremista, Zod. Zmuszony jest zadecydować, czy się do niego przyłączyć i odtworzyć swój dawny świat na Ziemi, ale jej kosztem. Bohater ostatecznie wybiera jednak nasz świat, ujawnia się i broni go do samego końca. Walczy z Zodem (zaznaczę przy tym: mając mało doświadczenia i nieskutecznie próbując odciągnąć walkę, np. do kosmosu). Ostatecznie go zabija, wiedząc, że Zod nie ustanie w niszczeniu nowego domu Clarka. Znów nie jest to obraz daleki od komiksów. W jednym z nich Superman, dowiedziawszy się, że Zod i jego poplecznicy byli skazani na śmierć, wystawia ich na działanie kryptonitu i także zabija.
Ostatecznie Clark akceptuje swoje miejsce na Ziemi, ale pamięta też o swoim dziedzictwie. Metaforycznie twórcy ukazują ten stan rozbiciem jego tożsamości na dwie persony: dziennikarza Clarka i bohatera Supermana. To ciekawe wykorzystanie tego superbohaterskiego konceptu, choć znów: jest ono zakorzenione w komiksach, zwłaszcza Byrne’a i Waida.

PRZYBYSZ W OCZACH SPOŁECZEŃSTWA

Podczas gdy Człowiek ze stali stanowi osobisty opis doświadczenia imigranta, Batman v Superman to przede wszystkim komentarz socjopolityczny do tego doświadczenia. Choć część społeczeństwa przyjmuje Supermana z otwartymi rękami, to wiele osób się go boi. Strach ten potęgowany jest przez fakt, że przecież takie istoty jak on, doprowadzili Metropolis do ruiny i grozili zniszczeniem całego świata. Co zatem będzie, jeśli Superman obróci się przeciwko światu? Taki sposób myślenia — nienawiść wywoływaną przez strach — można odwołać do doświadczeń imigrantów z krajów muzułmańskich. Ich pochodzenie i wyznawana religia wzbudzają w dużej części społeczeństwa strach, ponieważ powierzchownie podobni im ludzie dopuszczają się aktów terrorystycznych. To zresztą dotyczy nie tylko imigrantów, ale też wszelkich osób, którzy są w jakiś sposób „inni” od ogółu: choćby pod względem tożsamości płciowej, orientacji seksualnej czy wyznawanej religii. I myślę — wybaczcie mi pesymizm — że nasz świat bardzo podobnie zareagowałby na Supermana, gdyby ten był rzeczywistą postacią.
Strach kieruje też arcywrogiem Supermana, Lexem Luthorem. Filmowa wersja tego słynnego antagonisty kieruje się lękiem i nienawiścią, kiedy opracowuje misterny plan zniszczenia Supermana. Jego wątek, poza tym, że stanowi pewien komentarz na temat radykalizmu, to ukazuje również w bardzo ciekawy sposób mechanizm działania fake newsów (zwłaszcza w wersji rozszerzonej filmu). Lex nakręca fałszywymi informacjami spiralę, w którą ostatecznie daje się także złapać sam Batman. Ma ona zresztą niemały wpływ również na postać Supermana, który znów zaczyna wątpić w swoje miejsce i przynależność do świata. Można wręcz powiedzieć, że przeżywa swoisty kryzys tożsamości, co — jeśli wierzyć Sherazowi Farooqiemu — nie jest doświadczeniem obcym dla imigrantów. I znów w odpowiedzi na zarzut pt. „Co oni wymyslili i dlaczego odchodzą od komiksów?!”: Lex bardzo podobnie działał w Birthright, gdzie nawet upozorował kryptońską inwazję.
Kluczowy punkt filmu to niesławna scena z imieniem Martha. Abstrahując od tego, czy została nakręcona i zainscenizowana we właściwy sposób (moim zdaniem tak, bo kupuję nieco uproszczoną, komiksową konwencję i symbolikę sekwencji, ale wiem, że niewiele osób się ze mną zgodzi), zamysł na nią nie jest taki, że Batman i Superman przestają ze sobą walczyć, bo ich mama ma tak samo na imię. Chodzi bardziej o to — i zauważa to również Farooqi — że mimo różnic ich dzielących, mają też jakiś punkt wspólny: kochają matki i pragną, by przeżyły. Znakomicie działa to na poziomie metaforycznym. Z jednej strony mamy Batmana, który reprezentuję nienawistne wobec inności społeczeństwo. Z drugiej jest zaś symbolizujący imigrantów Superman. Te dwie strony dogadują się — i stąd płynie pewien optymizm ze strony Snydera i Chrisa Terrio — ponieważ ostatecznie dostrzegają pewną cechę wspólną.
Dotyczy to zarówno Batmana, który rewiduje swoje radykalne poglądy, jak i samego Clarka, który ponownie odnajduje swoje miejsce na Ziemi, dostrzegając cząstkę, łączącą go ze społeczeństwem. Kolejną rzeczą, która pomaga bohaterowi ponownie odnaleźć się w rzeczywistości odrzucającego go świata, jest miłość. W jednej z ostatnich scen filmu, bohater mówi do Lois: „To jest mój świat. Ty nim jesteś”. A zatem przynależy on do ziemskiego społeczeństwa także dlatego, że to na Ziemi ma swoich ukochanych. I za nich jest gotów dokonać ostatecznego aktu człowieczeństwa — postanawia oddać życie i ostatecznie udowodnić, że jest jednym z nas.

ŚMIERĆ I POWRÓT SUPERMANA

I krótko o Lidze sprawiedliwości. Chyba najciekawszym aspektem filmu jest chaos, w jakim pogrąża się świat po odejściu Supermana. Snyder symbolicznie pokazuje w ten sposób, że często zaczynamy pewne rzeczy doceniać wtedy, gdy je tracimy; że czasem trzeba najwyższej ofiary, żeby inni zrozumieli swój błąd. Myślę, że ciekawie można było ten wątek pociągnąć i bardzo żałuję, że nie został on w kinowej wersji bardziej rozwinięty.
Ostatecznie oczywiście Superman powraca. Najpierw jest oszołomiony (można to ponownie czytać jako symboliczne odwołanie do jego imigranckiego kryzysu tożsamości), ale ostatecznie udaje się go poskromić dzięki odwołaniu do podstawowych człowieczych wartości reprezentowanych w filmie przez miłość do Lois. Szkoda jednak, że takie dylematy zostały w filmie zepchnięte na drugi plan, a na pierwszym pojawiły się potęga i optymizm bohatera. Owszem, to powrót do tradycyjnego wizerunku Supermana, ale jednocześnie — mam wrażenie — spłycenie ciekawszej alternatywy i, mimo wszystko, odejście od wersji z najnowszych komiksów.

ZAKOŃCZENIE

Jeśli tym tekstem przekonałem Was choć trochę do Supermana z filmów Snydera — cieszę się bardzo. Przede wszystkim napisałem go jednak jako punkt wyjścia do dyskusji. Chętnie poznam Wasze zdanie: może macie coś do dodania? A może chcecie się pokłócić? Zapraszam do sekcji komentarzy i na moje profile w mediach społecznościowych.

Komentarze