Maniak marudzi #24: Co z tą Czarną Wdową?

MANIAK TYTUŁEM WSTĘPU


Właściwie to ten tekst powinien był powstać już dawno temu — mniej więcej w okolicach maja, kiedy o sprawie było jeszcze głośno. Temat jest jednak na tyle delikatny, że musiałem się odrobinę zdystansować, by zejść z emocjonalnego tonu wszechwiedzącego bufona. Bo wiecie, nie mam zamiaru wmawiać wszystkim, że tylko mój punkt widzenia jest właściwy — wcale nie chodzi mi o to, by zrobić prowokację i niskim kosztem zgarnąć sobie mnóstwo jednorazowych wyświetleń.
No dobrze, a o co mi chodzi? Kiedy na początku maja do kin wszedł film „Avengers: Czas Ultrona”, przez Internet przeszła ogromna burza. Wielu fanów wyraziło spore, ekhm, niezadowolenie sposobem, w jaki została w nim przedstawiona Czarna Wdowa. Swoje zrobiła przede wszystkim konkretna kwestia, którą wypowiada bohaterka, ale krytykę zebrał tak naprawdę cały wątek dotyczący Nataszy Romanoff. I w gruncie rzeczy nieszczególnie by te wszystkie głosy we mnie uderzyły — ok, jak to zwykle w filmach Marvel Studios bywa, kobieca bohaterka została napisana niezbyt lotnie i fortunnie. A jednak uderzyły we mnie dość mocno, bo przecież za „Czasem Ultrona” stoi pierwszy feminista Hollywoodu, Joss Whedon, którego wręcz rozpoznawalnym znakiem jest bardzo umiejętne prowadzenie postaci kobiecych — vide „Buffy”, „Angel”, „Firefly” czy „Dollhouse”.
Postanowiłem się więc dokładnie przyjrzeć Czarnej Wdowie w drugich „Avengerach” i podzielić się z Wami pewnymi spostrzeżeniami. Moim zdaniem bowiem, wystarczy odrobina dobrej woli, by jednak zrozumieć historię Nataszy — nie chce tu użyć słowa „właściwie”, bo przecież każdy może odbierać dzieła kultury jak tylko zechce — inaczej, dostrzegając pewne mądre, feministyczne aspekty takiego a nie innego jej rozpisania. Oczywiście od razu wspomnę, że jeśli nie oglądaliście przynajmniej obydwu „Avengerów”, to czytacie na własną odpowiedzialność.

MANIAK O NIEBEZPIECZNYCH ZWIĄZKACH PANNY ROMANOFF



Zanim przejdę do tych zarzutów największego kalibru, pozwolę sobie omówić kwestie, które spędzają sen z powiek fanów w trochę mniejszym stopniu. Ale nadal stanowią dla wielu z nich problem. Bo przecież Czarna Wdowa miała być z Hawkeye’em, prawda? Ta historia przecież nie mogła się inaczej potoczyć! Ten klasyczny początek znajomości — jedno ma za zadanie wyeliminować drugie, ale ostatecznie stwierdza, że może jednak jest inna droga. Potem się do siebie coraz bardziej zbliżają poprzez wspólną pracę. No przecież to nie może nie skończyć się fajerwerkami! No, chyba, że do akcji wkracza taki mistrz zabawy hollywoodzkimi schematami, jak Whedon. Bo choć w pierwszych „Avengerach” da się zauważyć pewne aluzje, które miałyby potwierdzać tezę: „CW + H = WNM”, to jednak scenarzysta daje ostatecznie (dość bezpośrednio) do zrozumienia, że są to tropy jednak mylne (zalatuje tym wędzonym śledziem dość mocno), a Nataszę i Clinta łączy tak naprawdę przyjaźń — przyjaźń, która wyrosła z czegoś tak banalnego jak, wybaczcie japońszczyznę, ongaeshi (恩返し) — obowiązek spłaty długu wdzięczności. Przyjrzyjmy się bliżej dialogowi pomiędzy panną Romanoff a Lokim. Nordycki bóg niezgody o zniewalającym uśmiechu (ach, ten Hiddleston), zadaje naszej pięknej agentce (ach, ta Johansson) pytanie, dotyczące łucznika o sokolim wzroku (choć wolącego z jakiegoś powodu jastrzębie): „Czy to miłość?”. Czarna Wdowa odpowiada bez zastanowienia: „Miłość jest dla dzieci. Jestem mu [Hawkeye'owi] coś winna.” Te dwa zwięzłe zdania zawierają tak naprawdę esencję relacji Bartona i Romanoff. To ludzie, których łączy przyjaźń oraz ogromne zaufanie. Ale nic ponadto.
Whedon doskonale rozwija tę wizję właśnie w „Czasie Ultrona”, co widać szczególnie w znakomitych scenach na farmie (moim zdaniem, stanowiącymi absolutnie najlepszy element obrazu). We wspólnych scenach z żoną Hawkeye’a Wdowa pokazuje swoje cieplejsze oblicze, a z ogólnej atmosfery da się wywnioskować, że jest z całą rodziną bardzo blisko — jako właśnie przyjaciółka.


No dobra, łucznika możemy zostawić. Ale przecież jest też Kapitan Ameryka — w końcu te iskry w „Zimowym żołnierzu”! One były tak tego?
Po pierwsze: osoby, które znają komiksy, wiedzą na pewno, że prędzej czy później u pana Rogersa odzywają się wpisane w jego genotyp ciągoty do wszystkich panien nazwiskiem Carter (i choć nie jestem entuzjastą filmów Marvel Studios, to mam nadzieję, że Emily Van Camp, którą bardzo lubię, dostanie u boku Chrisa Evansa większą rolę). A po drugie: w „Zimowym żołnierzu” to nie była relacja romantyczna, ale raczej rodzaj kumpelstwa. Okraszony może dawką flirtu, ale ten flirt jest wpisany w postać Wdowy przecież niejako fabrycznie i służy określonym celom.

MANIAK O NERWOWYM NAUKOWCU



W porządku, ale przecież to wszystko nijak nie usprawiedliwia sparowania Nataszy z Bruce’em Bannerem, prawda? Zwłaszcza, że ten związek wziął się tak zupełnie znikąd!
Tutaj warto rozważyć dwie kwestie. Przede wszystkim w świecie tak ogromnym jak kinowe uniwersum Marvela, trzeba mieć na uwadze fakt, że nie wszystko dzieje się na ekranie, a pewne wydarzenia mogą rozgrywać się poza nim, za kulisami. Zastosowanie ma to zwłaszcza w przypadku postaci Bruce’a Bannera, — jej status prawny jest piekielnie skomplikowany, skutkiem czego naukowiec, który zielenieje z nerwów zamiast zazdrości, pojawia się w filmach właściwie od święta (jakim są niewątpliwie „Avengers”). Oczywiście można by narzekać, że to trochę chodzenie na skróty i komplikowanie już i tak dość złożonego bytu, jakim jest niewątpliwie Kinowe Uniwersum Marvela. Tu jednak wkracza druga kwestia: tak naprawdę to wszystko nie wzięło się znikąd.
Warto powrócić do pierwszych „Avengerów”, bo okazuje się, że Whedon od samego początku wszystko planował i już wtedy poukrywał pewne sugestie co do przyszłego związku Czarnej Wdowy i Hulka. Choćby ich pierwsze spotkanie — to przecież właśnie Romanoff rekrutuje Bannera, a ich pierwsza rozmowa jest dość osobliwa. Czuć, że coś między bohaterami się tworzy, choć nie da się jeszcze tego dokładnie zdefiniować. Tak czy siak, tę scenę można potraktować, jako pierwszą wskazówkę.


Drugą dostajemy wtedy, gdy Bannerowi po raz pierwszy puszczają nerwy i jako rozwścieczony Hulk ugania się właśnie za Czarną Wdową. Oczywiście to sugestia tylko i wyłącznie na polu narracyjnym, bo trudno mówić tu o jakimś rozwoju relacji postaci. Chodzi raczej o to, że ze wszystkich dostępnych postaci celem Hulka staje się właśnie Natasza — Whedon wybiera ją z określonego powodu, jakby chciał coś zapowiedzieć, zasugerować.
Można się, rzecz jasna spierać, bo przecież w obrębie pierwszych „Avengerów” te wydumane przeze mnie wskazówki zupełnie donikąd nie prowadzą. Znaczenia nadaje im dopiero „Czas Ultrona” i trochę też vice versa — bo przecież one też w pewien sposób nadają znaczenia konkretnemu wątkowi w filmie.

MANIAK O STERYLIZACJI, POTWORACH I WAMPIRACH



Odkładając jednak na bok wyjaśnienia natury czysto narracyjnej — czy związek Nataszy i Bruce’a jest uzasadniony psychologicznie? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, nie spsób nie odwołać się do tej kontrowersyjnej kwestii wypowiedzianej przez Czarną Wdowę.
Przypomnijmy. Jest w „Czasie Ultrona” taka scena, w której Banner i Romanoff rozważają ucieczkę od avengerowania (tak, żona Hawkeye’a mnie zainspirowala) i wspólne życie. Bohaterka opowiada wtedy o tym, w jaki sposób uczyniono z niej w Rosji idealną maszynę do zabijania. Okazuje się, że ostatnim etapem tego osobliwego szkolenia była sterylizacja — miało to uczynić Nataszę skuteczniejszą. Po zrzuceniu z siebie tego wszystkiego dziewczyna spogląda prosto w oczy Bannera i mówi mu, że nie jest jedynym potworem w drużynie.


Oczywiście jeśli wyłapuje się tylko słowa klucze, a zatem: „sterylizacja” i „potwór”, to rzeczywiście wygląda to tak, jakby Whedon tą jedną kwestią potępił wszystkie kobiety, które nie są zdolne zajść w ciążę. Rzecz jasna, nie jest to prawdą. Ba, scenarzysta dość otwarcie zaprezentował zupełnie odmienne poglądy na ten temat w komiksowym dziewiątym sezonie „Buffy”; czy nawet wcześniej, w kilku odcinkach „Angela”. Wystarczy odrobina dobrej woli i uważniejsze wsłuchanie się w to, co Natasza mówi. Nie czuje się ona bowiem potworem, dlatego że nie może mieć dzieci, ale ponieważ zabieg, jaki na niej przeprowadzono, uczynił ją bezlitosną morderczynią. I właśnie w tym tkwi przysłowiowy diabeł.
Zresztą tragizm bohaterki polega też na tym, że bardzo ważną decyzję o jej dalszym życiu ktoś podjął za nią, odbierając jej tym samym prawo wyboru, a w dalszej perspektywie — wolność. Whedon nie chce tu zatem powiedzieć, że Czarna Wdowa jest bez pewnego elementu mniej wartościowa czy wybrakowana, ale że utrata tego elementu bez jej zgody sprawia jej ból. Jednocześnie scenarzysta daje jej ogromną siłę, by z tym bólem żyła i normalnie funkcjonowała. I tu pojawia się Banner — jedyna osoba, która jest w stanie to zrozumieć — wszak on też wie, jak to jest, gdy ktoś odbiera prawo do decyzji i kontroli (choć oczywiście w jego przypadku dzieje się to w zupełnie inny sposób).
Związek Bruce’a i Nataszy to w tym kontekście rzecz bardzo logiczna. Bohaterowie czują się przy sobie bezpieczniej i łączą ich pewne wspólne cechy. Można oczywiście postawić dalsze pytanie — czy rzeczywiście związek jest Nataszy potrzebny? Czy nie wystarczy, by czerpała siłę z samej siebie? To poniekąd trafne pytania, ale należy też pamiętać, że ideą feminizmu nie jest postawienie na piedestale jednej płci i wdeptanie w ziemię drugiej (chyba, że mowa o radykalnych ugrupowaniach, ale to już inna bajka). Chodzi przecież przede wszystkim o równość. Równość, która prowadzi do pewnego rodzaju równowagi. A to w kontekście wzajemnego uzupełniania się Bannera i Romanoff, jest nader ciekawie zobrazowane w "Czasie Ultrona".


Muszę też zaznaczyć, że cała ta relacja bardzo przypomina inne, wcześniejsze dzieło Whedona — „Buffy: The Vampire Slayer” oraz związek tytułowej bohaterki z Angelem. Banner jest o tyle do Angela podobny, że w obu panach drzemie druga, niebezpieczna osobowość. O ile jednak w „Buffy” osobowość ta jest, mówiąc delikatnie, niepożądana; o tyle w „Czasie Ultrona” Whedon ujmuje problem nieco inaczej, dając Czarnej Wdowie jeszcze więcej siły, a jednocześnie nie pozbawiając jej kobiecości. Tuż przed ostateczną walką Banner jeszcze raz proponuje ucieczkę. Natasza całuje go, mówi, że go uwielbia, a następnie spycha z klifu, dodając, że potrzebny jej „ten drugi”. A zatem siła Czarnej Wdowy polega na tym, że ostatecznie odrzuca szansę na własne szczęście i wybiera dobro innych. I tą siłą dzieli się w pewien sposób z Bannerem — znów w grę wchodzi wzajemne uzupełnianie się.

MANIAK ŚMIAŁO STAWIA TEZĘ INNĄ NIŻ WSZYSCY


Joss Whedon śmiał się na Comic-Conie, że wszystkim niezwykle podobało się to, co zrobił z Nataszą w „Czasie Ultrona”. Ciągle jednak zastanawiam się, skąd taka wielka krytyka drogi, którą obrał. Istnieje oczywiście możliwość, że za bardzo Whedona znam i po prostu inaczej odczytuję to, co chce przekazać. Może rzeczywiście coś jest nie tak? Tak czy siak, moje zdanie jest niezmienne — autor napisał Czarną Wdowę świetnie. W „Czasie Ultrona” widzimy rożne jej oblicza, co czyni ją postacią z krwi i kości — niedoskonałą, czasem błądzącą, kobiecą, a jednocześnie silną. I niezmiernie ciekawą. Ale może po prostu niektórzy chcieli kolejnej Marysi Zuzanny?

Komentarze