Maniak ocenia #254: "Bloodline"

MANIAK NA POCZĄTEK


Odkąd wyemitowano ostatni odcinek znakomitych „Układów”, z dużą niecierpliwością czekałem na kolejny projekt braci Glenna i Todda Kesslerów oraz współpracującego z nimi Daniela Zelmana. To twórcy prawdziwie utalentowani, którzy bardzo często dzielą się niezwykle ciekawymi spostrzeżeniami na temat natury ludzkiej — co zresztą przez lata czynili we wspomnianych „Układach”.
Dwa lata po zakończeniu ostatniego sezonu poprzedniego serialu tria pojawiła się informacja o kolejnej produkcji przez nie szykowanej, tym razem dla Netfliksa. Ta pojawiła się na platformie 20 marca tego roku, a ja natychmiast zabrałem się za oglądanie. Trzynaście trwających blisko godzinę odcinków obejrzałem w ciągu trzynastu dni — wychodzi jeden dziennie. Gdybym miał jednak więcej czasu, na pewno zrobiłbym wielki maraton. „Bloodline” to bowiem serial nietuzinkowy, oryginalny i piekielnie absorbujący.

MANIAK O SCENARIUSZU


Rodzina Rayburnów świętuje czterdziestą piątą rocznicę otwarcia hotelu, który prowadzą na Florida Keys. Tego dnia do domu powraca ich najstarszy syn, Danny, którego przybycie grozi wyjściem na jaw mrocznych tajemnic i wstydliwej przeszłości rodziny…
Większość odcinków serialu napisali jego twórcy. Do zespołu scenarzystów dodatkowo należeli zaś: Jonathan Glatzer, Arthur Phillips, Jeff Shakoor, Carter Harris oraz Addison McQuigg. To osoby z reguły dość nowe w branży, dlatego dzięki współpracy z nimi, udało się wnieść do serialu sporo świeżości. Jak zatem „Bloodline” wygląda od strony scenariuszowej?
Całość zaczyna się złudnie spokojnie i z początku wygląda jak kolejny, sztampowy dramat rodzinny. Z takim wrażeniem twórcy zostawiają na dłużej, niemal do samego końca pierwszego odcinka. Ale tuż przed tym, jak na ekranie pojawiają się napisy końcowe, serwują prawdziwą fabularną bombę, która wywraca wszystko do góry nogami. Od tej pory serial ogląda się z zapartym tchem i z niecierpliwością czeka się na dalszy rozwój akcji.
Kesslerowie i Zelman znani są z bardzo rozmyślnego stosowania futorospekcji i retrospekcji. To wręcz znak rozpoznawalny tego zespołu, więc takich zabiegów w „Bloodline” zabraknąć nie mogło. Cała historia poprowadzona jest nieliniowo: to tu, to tam zaglądamy w przyszłość i przeszłość. Pozwala to twórcom wzmagać ciekawość widzów oraz lepiej nakreślić sylwetki bohaterów.
A bohaterowie są naprawdę niezwykle interesujący. W centrum fabuły znajduje się oczywiście Danny — czarna owca w rodzinie, człowiek wyraźnie skrzywdzony przez przeszłość. Działania tego bohatera są bardzo niejednoznaczne i tak naprawdę przez długi czas bardzo ciężko go rozgryźć. A gdy już wiemy o nim wszystko, to i tak niełatwo go ocenić i nie wiadomo, czy mu współczuć, czy też może stanąć po przeciwnej stronie. Tak dobrze kogoś rozpisać — to prawdziwa sztuka.
Kolejni gracze na scenie to rodzeństwo Danny’ego. Jest głos rozsądku w rodzinie, czyli John — oficer śledczy na policji, który zawsze stara się działać jak najbardziej racjonalnie. Do tego mamy Meg, spokojną, ale skrywającą pewną tajemnicę córkę Rayburnów oraz impulsywnego Kevina, czyli najmłodszego z rodzeństwa. Są wreszcie seniorzy rodziny: Sally i Robert Rayburnowie. To bardzo ciekawe małżeństwo osób o zupełnie odmiennych charakterach: Sally to osoba bardzo zdroworozsądkowa, natomiast Robert ma tendencję do kierowania się emocjami — i to nie zawsze tymi pozytywnymi.
Relacje między tym wszystkimi postaciami rozpisano fantastycznie, a postać Danny’ego w niesamowity sposób na nie wpływa, tocząc skomplikowaną grę, w której bohaterowie nieświadomie biorą udział.
A o czym tak naprawdę jest „Bloodline”? Przede wszystkim twórcy przygotowują w nim szalenie interesującą dekonstrukcję rodziny. Wychodzą od pewnych archetypów, które następnie wykręcają o 180 stopni, kwestionując kluczowe funkcje poszczególnych członków rodziny i zadając kłam twierdzeniu, że to właśnie z najbliższymi czujemy się najbezpieczniej. Wnioski, jakimi się dzielą, dają do myślenia i każą się nad wieloma rodzinnymi kwestiami zastanowić.
„Bloodline” to także serial o wciąż nie dającej spokoju przeszłości. Twórcy jednoznacznie dają do zrozumienia, że to co się działo w przeszłości nie jest czymś, co da się łatwo wymazać. Sięgają po koncept życia jako pewnej narracji, w której każde wydarzenie kształtuje kolejne, a te najważniejsze, ale też te, o których wolałoby się zapomnieć, wracają ze zdwojoną siłą w najmniej spodziewanych momentach. Świetnie ilustruje to nie tylko główny wątek, ale także to co dzieje się obok; czy też to co dzieje się na samym końcu. Sceny wieńczące ostatni odcinek są zresztą doskonałe — mogłyby posłużyć nie tylko za zakończenie sezonu, ale i całego serialu. Całe szczęście, że jednak drugi sezon będzie.
„Bloodline” to wreszcie pewne spojrzenie na mroczną naturę człowieka i próba odpowiedzi na odwieczne pytanie: „Skąd bierze się zło?” Odpowiedzi, jakich starają się udzielić, są bardzo intrygujące i znów — dają sporo do myślenia.

MANIAK O REŻYSERII


Pilot oraz drugi odcinek reżyseruje Johan Renck, który głównie pracuje przy teledyskach, ale ma także na koncie serialowe dokonania: kilka odcinków „Breaking Bad” i „The Walking Dead”. To właśnie Renck buduje atmosferę i pozostawia następców z gotową formułą, którą tamci wykorzystują — choć nie bez odznaczenia pewnego właściwego tylko sobie piętna. Wśród wspomnianych następców można znaleźć takie nazwiska jak: Todd A Kessler, Ed Bianchi, Adam Bernstein czy Alex Graves.
Do wyróżników „Bloodline” zdecydowanie należą inteligentnie zastosowany rwany montaż oraz niespokojne zdjęcia z ręki (przy czym większość reżyserów fantastycznie operuje długimi i krótkimi ujęciami). Wspaniale tworzy to atmosferę niepokoju i niepewności, dodatkowo wzmożoną nienasyconymi barwami. Bardzo świadomy wybór kolorystyki zdjęć zresztą świetnie wpisuje się też w motywy fabularne.
Warto zwrócić uwagę także na tempo prowadzenia narracji. Jest dość powolne, ale mimo wszystko nie sposób się od serialu oderwać — głównie ze względu na niesamowitą intensywność poszczególnych scen. Te zainscenizowane są w taki sposób, ze pozornie nic się nie dzieje, a jednocześnie widzowie wciąż trzymani są w napięciu.

MANIAK O AKTORACH


Do „Bloodline” zebrano niezwykle utalentowaną obsadę. I tak jak w „Układach” mieliśmy fenomenalną Glenn Close, na barkach której leżał cały serial, tak tutaj to zadanie przypadło Benowi Mendelsohnowi („Mroczny rycerz powstaje”). Jego rola to zdecydowanie najlepiej zagrana rola z całego serialu. Mendelsohn wciela się w niejednoznacznego, skomplikowanego Danny’ego całkowicie, dosłownie się nim stając. To dzięki niemu postać tak bardzo oddziałuje na widza i budzi w nim wiele emocji: od poruszenia, przez przerażenie, po współczucie czy wreszcie odrazę. Aktor jest przy tym niezwykle autentyczny, prawdziwy i przekonujący. Nie znaczy to oczywiście, że cała reszta się nie spisała. Wręcz przeciwnie.
Mamy choćby Kyle’a Chandlera, od którego rola Johna Rayburna pozwala wreszcie odczepić etykietkę „To ten ze «Zdarzyło się jutro»”. Chandler tworzy bardzo solidną kreację człowieka, który znalazł się w niełatwej sytuacji i który za wszelką cenę chce działać słusznie — tylko, że to nie jest takie łatwe. Aktor zachwyca przede wszystkim tym, w jaki sposób pokazuje emocje bohatera. Jest w tym niezwykle wiarygodny i ma coś takiego, że łatwo się z jego bohaterem w pewnych momentach utożsamić. Na prawdziwe wyżyny wzbija się zaś pod koniec serialu, gdzie prezentuje nieznane do tej pory oblicze.
Interesująca jest Linda Cardellini („Scooby-Doo”, „Person of Interest”, „Avengers: Czas Ultrona”) w roli Meg Rayburn. Do tej pory znałem aktorkę raczej z komediowych ról, tutaj ma ona szansę pokazać się od zupełnie innej strony. W „Bloodline” gra osobę z którą nie do końca widz sympatyzuje; postać skomplikowaną i nieco pogubioną. Cardellini fantastycznie oddaje pewne sprzeczności bohaterki i bardzo przyjemnie się ją na ekranie ogląda.
Jedną z ciekawszych ról dostał Norbert Leo Butz (to aktor głównie broadwayowy, w większej serialowej roli można go zaś było zobaczyć w „The Deep End”). Wciela się on w najmłodszego z rodzeństwa Rayburnów. Znakomicie lawiruje pomiędzy „narwanym furiatem”, a „miłym sąsiadem z naprzeciwka”, przy czym zawsze przechodzi od jednego wcielenia do drugiego bardzo płynnie i naturalnie. Butz bardzo dobrze rozumie swoją postać i buduje świetną kreację.
Miłym zaskoczeniem jest udział w serialu Sissy Spacek („Carrie”, „Trzy kobiety”). To oczywiście aktorka wielka, co już nie raz w swej karierze udowodniła. I tutaj też to udowadnia. Od Spacek bije w roli Sally, matki rodziny, życiowe doświadczenie, ale także sympatia i matczyna miłość. Aktorka ma też szansę wyjść poza pewne ramy „typowej matki” i wtedy jest szczególnie wspaniała. A tak na boku trzeba dodać, że aktorka naprawdę pięknie się zestarzała.
Sam Shephard („Helikopter w ogniu”, „Klondike”) to z kolei świetny ojciec rodziny. Z wierzchu sympatyczny i spokojny, ale gdy mu się bliżej przyjrzeć, to jednak dość porywczy i nie zawsze przyjemny. Shephard bardzo dba, by tę dwoistość natury bohatera zaznaczyć najmniejszymi środkami. Warto więc zwrócić uwagę na mimikę, gesty czy postawę.
Równie ciekawy jest drugi plan. Mamy w nim choćby bardzo naturalną Jacindę Barrett („Posejdon”, „Zero Hour”) w roli żony Johna Rayburna. Jest też fenomenalny Jamie McShane („Murder in the First”) jako przyjaciel Danny’ego, Eric O’Bannon — narwany, nieprzyjemny typ. Nieźle sprawdza się Enrique Muricano („Bez śladu”) w roli Marco — policyjnego partnera Johna oraz narzeczonego Meg. To zresztą chyba jedna z najbardziej pozytywnych postaci z serialu, a Muricano potrafi wzbudzić zaufanie. Przyjemnie ogląda się Katie Finneran („The Michael J. Fox Show”) wcielającą się w żonę Kevina — bohaterkę, którą dość ciężko rozgryźć. Dobre wrażenie sprawia Glenn Morshower („Revolution”) jako Wayne Lowrie. Jest odpowiednio władczy i niepokojący. Jest wreszcie Frank Hoyt Taylor („Rectify”) jako Lenny Potts — zmagający się z przeszłością policjant na emeryturze. Aktor bardzo umiejętnie obdarza bohatera takimi atrybutami jak doświadczenie, czy zdrowy rozsądek.
Spośród całej obsady męczy właściwie tylko jedna aktorka — Chloë Sevigny („Zabójczy instynkt”) w roli siostry Erica. Przeszkadza głównie przyklejona do jej twarzy mina cierpiętnicy, ale z czasem aktorka się otwiera i zaciera złe wrażenie.

MANIAK O TECHNIKALIACH


Każdy odcinek „Bloodline” to pieczołowita praca operatora kamery. Miejsce akcji pokazane jest przepięknie. Plaże, rozbijające się o brzeg morskie fale, wyspiarskie krajobrazy… A wszystko to cudownie skontrastowane ze złowieszczymi bagnami namorzynowymi. Każde ujęcie jest tu doskonałe. Świetnie patrzy się zwłaszcza na te kręcone z tzw. ręki — niespokojne, ale przemyślane i dość płynne. W połączeniu z rwanym montażem tworzy to znakomitą mieszankę i wywołuje w widzu pewne uczucie niepewności, na którym zresztą twórcom zależało.
Poza wyborem zapierających dech w piersiach plenerów (znakomicie dopasowanych do historii) scenografowie zadbali także o przygotowanie wnętrz. Te są mało wymyślne i proste, co oczywiście nadaje im wiarygodności, a ponadto gdzieś sprawia, że łatwiej je widzom zaakceptować (w przeciwieństwie do wszystkich tych seriali, w których bohaterowie zamieszkują wielkie apartamenty tudzież rezydencje).
Kolejnym wyróżnikiem „Bloodline” jest znakomita muzyka. Począwszy od świetnie dobranej piosenki do czołówki (warto wsłuchać się w tekst!), po kompozycje Tony’ego Moralesa i Edwarda Rogersa — pozornie spokojne, ale jednak ostatecznie budzące pewien niepokój.

MANIAK OCENIA


Kesslerowie i Zelman „Bloodline’em” nie zawodzą. To znakomity serial, który naprawdę warto obejrzeć (a mam wrażenie, że inne, głośniejsze premiery trochę go przyćmiły). Jeśli jeszcze nie mieliście okazji się zapoznać z produkcją, to szczerze ją polecam!

DOBRY

Komentarze

  1. Wyczerpująca wypowiedź o wszystkim co trzeba powiedziałeś, na plus ^^ Maniak gier hm może chciałbyś wziąć udział w konkursie, gdzie możesz wygrać książkę Starcraft Punkt Krytyczny :) Nowy materiał na recenzję a co ! :D
    http://drunkpriest.blogspot.com/2015/06/konkurs-do-wygrania-ksiazka-starcraft.html
    Zapraszam cieplutko i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, dzięki za komentarz i informacje o konkursie. Sam raczej nie jestem zainteresowany (nie moje klimaty), ale może kogoś z czytelników zaciekawi.


    PS. Na przyszłość mimo wszystko prosiłbym o nie zamieszczanie w komentarzach linków, jeśli nie są związane z tematyką konkretnego wpisu. Jeśli uważasz coś za godnego mojej uwagi, to proponuję wysłać innymi kanałami (e-mail, wiadomości w mediach społecznościowych). Dzięki!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.