Maniak ocenia #245: "Once Upon a Time" S04E14

MANIAK ZACZYNA


Czarownica ze „Śpiącej Królewny” od zawsze mnie fascynowała. W baśniowej wersji szczególnie interesowało mnie to jak wywołano jej złość i żądzę zemsty (a w wielu wariantach opowieści był to tylko zbieg okoliczności i zaginięcie zaproszenia na chrzciny podczas wysyłki), w disneyowej zwracałem uwagę na niezwykły pomysł i dość przerażającą, wielką magiczną moc.
Od kiedy tylko Diabolina pojawiła się w „Once Upon a Time” (a było to na początku pierwszego sezonu), z niecierpliwością czekałem na odsłonę, która opowie o jej przeszłości oraz pokaże jej nową interpretację. I wreszcie się doczekałem. W czternastym odcinku czwartego sezonu twórcy uchylają rąbka tajemnicy i proponują swoją reinterpretację „Śpiącej Królewny”.

MANIAK O SCENARIUSZU


Regina próbuje dowiedzieć się czegoś o planach Królowych Ciemności, podczas gdy Emma i spółka starają się ją ubezpieczać. Tymczasem Hak składa Belli pewną propozycję. W retrospekcjach Titelitury postanawia dać zniecierpliwionej Reginie nauczkę i wysyła ją do pałacu Diaboliny…
Tytuł odcinka to „Enter the Dragon” czyli „Wejśćie Smoka”, a więc twórcy odwołują się zarówno do filmu z Bruce’em Lee, jak i do umiejętności rogatej czarownicy ze „Śpiącej Królewny”. Autorami scenariusza są David H. Goodman oraz Jerome Schwartz — ten pierwszy związany z serialem niemal od początku, a drugi od czwartego sezonu (choć pracował wcześniej przy spin-offie).
Cały odcinek jest skonstruowany bardzo ciekawie i ciężko wskazać najlepszy wątek, ale jeśli miałbym wybierać, to postawiłbym na retrospekcje. Nie tylko ze względu na to jak inteligentnie zdekonstruowano tam mit niezwyciężonej, siejącej postrach Diaboliny, ale także dlatego, że to znakomity brakujący kawałek historii… Reginy. Jej pierwsze spotkanie z rogatą czarownicą (no dobra, tutaj rogi to tylko element wymyślnego nakrycia głowy) rzuca ciekawe światło na bohaterkę i pokazuje ją jako kogoś o niesamowitej determinacji i optymizmie. Do tego wszystkiego dorzucono do retrospekcji wątek „Śpiącej Królewny”, posklejany z różnych wariantów (są nawiązania nie tylko do Disneya, ale też do Perraulta i Grimmów) i całkiem zgrabnie dodano do niego nową historię — której szczegóły, mam nadzieję, jeszcze przed nami.
To, co dzieje się w teraźniejszości to prawdziwa jazda bez trzymanki. Jest bardzo ekscytująco — przede wszystkim ze względu na to, że przyjdzie nam śledzić zmagania Reginy z samą sobą. To prawda — Zła Królowa przeszła ogromną drogę i zrobiła wielki postęp. Ale ciemna strona i droga na skróty kuszą, a szpiegowanie Królowych Ciemności może się łatwo wymknąć spod kontroli. I właśnie to usiłowanie kontrolowania sytuacji obserwuje się z ogromną przyjemnością.
Wątek Belli i Haka to przede wszystkim sporo zwrotów akcji. Fakt, bywa tutaj nieco przewidywalnie, ale siłą tego elementu odcinka są przede wszystkim emocje. Emocje, które blisko końcówki przybierają na sile i niesamowicie przez to na widza oddziałują. Dość chyba będzie, jeśli powiem, że to między Bellą a Hakiem napisano najlepszą scenę z całego „Enter the Dragon”.

MANIAK O REŻYSERII


Reżyseruje Ralph Hemecker, czyli mój ulubiony reżyser, pracujący przy „Once Upon a Time”. Wcale nie dziwi mnie to, że to właśnie jemu powierzono „Enter the Dragon”, bo to odcinek skrojony właściwie pod jego rękę.
Jak Hemecker podchodzi do zadania? Oczywiście znajdziemy tu firmowe dla niego ujęcia na symbole, efektowne przejścia montażowe oraz płynne najazdy kamerą. Do tego dochodzą nienaganne pomysły inscenizacyjne oraz mądre korzystanie z efektów specjalnych (komputer jest wykorzystywany tylko tam, gdzie trzeba, a Hemecker nie stroni od starych, dobrych rozwiązań, jak wykorzystanie montażu).
No i trzeba wspomnieć o wszechstronności reżysera. Są takie sceny, w których niepokoi, są sceny w których ekscytuje i wreszcie są takie, w których poprzez zestawienie kilku drobnych ujęć, potrafi skutecznie rozbawić.

MANIAK O AKTORACH


„Enter the Dragon” to bez dwóch zda odcinek Lany Parilli. Jest w nim po prostu świetna. W scenach w Storybrooke potrafi zasiać w widzu ziarno wątpliwości, co do intencji Reginy, natomiast w retrospekcjach doskonale moduluje głosem i bez problemu przekonuje, że jest teraz młodszą wersją bohaterki.
Drugą aktorką, która robi niesamowite wrażenie, jest Kristin Bauer van Straten. W jednym momencie pełna klasy i bardzo dystyngowana, a w kolejnym pogardliwa, zmęczona i mrukliwa. Całą gamę różnych aktorskich masek przywdziewa bez problemu i lawiruje między nimi niezwykle płynnie, przez co jej Diabolina prawdziwie porywa.
Szkoda, że Victoria Smurfit (Cruella) i Merrin Dungey mają tym razem bardzo mało do roboty. Trafia się im tylko kilka ciekawych scen, w których niestety giną w blasku Parilli i Bauer.
Robert Carlyle jako Titelitury oczywiście nie zawodzi. W retrospekcjach daje popis, natomiast w scenach w teraźniejszości stara się bardziej stonować swój występ — tak jak to zwykle robi. I tak jak zwykle zachwyca.
Bardzo ciekawy materiał do zagrania otrzymał Colin O’Donoghue, który świetnie z tej okazji korzysta, zachwycając małymi niuansami — spojrzeniami, mimiką, tonem głosu. Niezła jest też Emilie de Ravin jako Bella, od której jak zawsze bije dużo ciepła i sympatii.
Jennifer Morrison jest tym razem trochę bezbarwna i ma tendencję do delikatnej przesady w ekspresji. Zdarza jej się kilka udanych scen, ale ogólnie rzecz ujmując — nie powala.

MANIAK O TECHNIKALIACH


Technicznie jest właściwie tylko kilka zgrzytów — głównie, jeśli chodzi o generowanego komputerowo smoka, który niestety wygląda na spokrewnionego z tym z „Wiedźmina”. Całe szczęście, że pojawia się tylko na chwilę.
Zdjęcia są za to bardzo ładne — świetnie pokazują serialowy świat baśni, a ich płynność oraz pomysłowość w prowadzeniu kamery potrafi zachwycić. Znakomity jest również montaż — zwłaszcza, jeśli wykorzystany jest jako alternatywa do komputerowych efektów specjalnych.
Imponują kostiumy i to nie tylko w świecie baśniowym. Jasne, wymyślne kostiumy armii króla Stefana czy szaty Reginy jak zwykle cieszą oko, ale najdoskonalszy w „Enter the Dragon” jest strój, który Diabolina nosi w teraźniejszości. Żakiet, kapelusz, krawat — po prostu miodzio. I jak świetnie pasuje do aktorki!
Bardzo dobra jest też charakteryzacja. Ta, w przeciwieństwie do kostiumów, zwraca uwagę głównie w retrospekcjach. To jak świetnie przygotowano zmęczoną życiem Diabolinę jest prawdziwym mistrzostwem.
Bardzo spodobała mi się też scenografia — głównie z tego względu, że wykorzystano sporo plenerów, a wszelkie komputerowe tła ograniczono do minimum.
Muzyka jest oczywiście fantastyczna — już od pierwszych minut, w których Isham raczy nas kolejną wersją mojego ulubionego motywu Złej Królowej. Mniam.

MANIAK OCENIA


„Enter the Dragon” to świetny odcinek, w którym twórcy doskonale bawią się motywami ze „Śpiącej Królewny” i w interesujący sposób rozgrywają fabułę w Strorybrooke.

DOBRY

PS. Jeśli seans macie już za sobą, to zajrzyjcie też do mojej analizy!

Komentarze