Maniak ocenia #243: "Dreamfall: Chapters. Book Two: Rebels"

MANIAK KLECI WSTĘP


https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhgV5XAdxZLgRkqXc5ffZE-XnmRMWhVZ47DHY0m1U6QiDAQomdtd1aFmBmWizz0S0HuYRiGGAjS9Qsy3DxISGeQHjSvBrGQdH_qEOzoHu1U1jJKLCfXcEHTrz5hupdBwCTHSUxF6HLcS2f3/s1600/316_01.png
„Dreamfall Chapters” miało być początkowo wydawane w systemie zbliżonym do tego, jaki stosowało Telltale Games w przypadku „The Walking Dead” i „The Wolf Among Us”. Dwa miesiące okazały się jednak zbyt krótkim czasem dla malutkiego Red Thread Games na załatanie pierwszego odcinka oraz dopracowanie i testy drugiego. Ostatecznie trzeba było czekać aż cztery i pół miesiąca. To długo, ale z drugiej strony — nie aż tak długo jak w przypadku przerwy między „Dreamfallem” a pierwszym odcinkiem „Chapters”.
Twórcy obiecywali w tzw. Księdze Drugiej dłuższą rozgrywkę, dynamiczniejszą fabułę oraz posunięcie sporej liczby wątków do przodu. Zapowiadali także grę dopiętą niemal na ostatni guzik — bo to z tego powodu jej premiera została odłożona na drugi tydzień marca. Czy te wszystkie obietnice i zapowiedzi zostały spełnione?


MANIAK O FABULE


Tytuł tej części gry brzmi „Rebels”, czyli „Buntownicy”, „Rebelianci”. Takie określenie znakomicie pasuje do Kiana oraz tego, jakie los stawia przed nim w Księdze Drugiej zadania oraz do Zoë, która buntuje się w swoim nowym życiu przeciw wielu jego aspektom, a ponadto w pewnym sensie będzie musiała podnieść rebelię na większą skalę.
Tym razem gra podzielona jest na trzy rozdziały. W pierwszym kierujemy Kianem, który po wydarzeniach z ostatniej księgi trafia pod opiekę członków ruchu oporu przeciw Azadi. Wkrótce zostaje wcielony w ich szeregi i otrzymuje pierwszą misję. Służy to oczywiście rozwojowi bohatera, który ze sceny na scenę coraz więcej zaczyna dostrzegać i przez to kształtuje się w nim zupełnie inny światopogląd. Na dawnych pobratymców Alvane spogląda teraz bardzo krytycznie i jest pełen wątpliwości.
Twórcy jednak nie skupiają się jedynie na tym, co widzi sam Kian. Pokazują również szereg problemów opanowanej przez Azadi Markurii w taki sposób, by każdy po swojemu mógł się nad nimi zastanowić. Jeszcze dobitniej niż w „Dreamfallu” poruszają kwestię wiary i fanatyzmu, segregacji rasowej, a także tego, czy rządzący powinni stawiać przed sobą jakieś granice. Wciągają w taki świat pełen niejednoznaczności gracza i zadają mu wiele pytań, każąc podejmować niełatwe decyzje, które ciągną za sobą nieoczekiwane skutki i mocno wpływają na historię.
Świetnie wpisują się w to nowi bohaterowie. Najciekawszym z nich jest bez wątpienia Likho (od rosyjskiego czy polskiego „licha”) z rasy Dolmari, którego łączy z Kianem wspólna, niezwykle burzliwa przeszłość. Likho to postać doskonale zarysowana, niejednoznaczna i napiętnowana ciężkimi doświadczeniami. Relacja, jaką nawiązuje z nią Kian jest bardzo trudna i krucha, ale przez to nader intrygująca.
Z innych zasługujących na uwagę nowych bohaterów wypada wymienić przesympatyczną Enu z rasy Zikh. To taki trochę typ Anny z „Krainy Lodu”; dziewczyna, która szybciej mówi niż myśli i ma niezwykle pozytywne nastawienie do świata, co każe graczowi, stykającemu się jednak z rzeczywistością brutalną i przykrą, od czasu do czasu uśmiechnąć.
Na Likho i Enu się jednak nie kończy. Poznamy też rezolutnego dolmarskiego chłopca Bipa, tajemnicza kobietę Annę oraz wieloznaczną Kret, która przynależy do dawno niewidzianej w świecie „Najdłużej Podróży” rasy.
Warto też zwrócić uwagę na szczególny język Markurian. Twórcy nie kuszą się tu być może o stworzenie tak bogatej odmiany angielskiego, jak w przypadku Europolis, ale i tu napotkamy różne smaczki — z używanymi w funkcji przekleństwa: „Ballance!” brzmiącym jak „Bollocks!” i „Shadow!” brzmiącym jak „Shit!” na czele.
Drugi rozdział w całości poświęcony jest Zoë i jej przygodom w Europolis. Podjęte są dwa równorzędne wątki: jeden to kontynuacja zarysowanej już delikatnie w poprzedniej odsłonie historii Hanny Roth, drugi skupia się zaś na pewnym sekrecie, związanym z Leą Umińską i jej kampanią wyborczą. Oba wątki łącza się w jakiś sposób w zarówno z przeszłością głównej bohaterki, jak i jej obecnym życiem osobistym i kształtują jej drogę. To jednak ten drugi wprawia całą fabułę w ruch i mocno popycha ją do przodu. To także za jego pośrednictwem podnoszone są ważne kwestie i poruszane ciekawe społeczno-polityczne problemy, przede wszystkim związane z coraz dotkliwszą ekspansją wielkich korporacji. Twórcy prowadzą więc znakomitą intrygę, ale też wzbogacają ją o pewną przestrogę oraz bardzo krytyczny komentarz obecnej rzeczywistości.
Niespodzianki czekają na osoby, które lubią wymiar metafizyczny całej historii. Zagłębimy się miedzy innymi w tajemniczą, pełną niespodzianek krainę snów, w której wraz z Zoë spotkamy pewnego starego znajomych z „Najdłuższej Podróży” i dowiemy się nowych informacji na temat Śniących. Wysłuchamy niezmiernie fascynujących opinii pana psychoterapeuty, dra Zelenki oraz enigmatycznej Queenie. Jest tego naprawdę sporo i świetnie wzbogaca to fabułę.
Języka już chwalił nie będę, bo o tej cudownej europejskiej hybrydzie z powiedziałem już chyba dość w poprzedniej recenzji.
A czy są nowi bohaterowie? Cóż, tak naprawdę świat Propastu poznaliśmy już w poprzedniej części. Jest on oczywiście w pewnym stopniu wciąż rozbudowywany, ale tak naprawdę najbardziej prominentną nową postacią jest wspomniana już Hanna Roth. Poza tym wciąż będziemy widywać się ze starymi znajomymi: Rezą, Sullym, Barutim, Nelą czy moją absolutną ulubienicą — Mirą (to taka żeńska wersja Flippera z „Najdłuższej Podróży” — tyle, że sto razy lepsza).
I wreszcie ostatni rozdział. Ten w połowie poświęcony jest Kianowi i kolejnym intrygom Azadi. Dowiadujemy się o ważnym spisku, który dotyka życie magicznych mieszkańców Markurii oraz całego ruchu oporu. Do tego twórcy niezwykle odważnie podchodzą do tematu pedofilii i każą podjąć niezwykle trudną decyzję.
Druga połowa ostatniego rozdziału poświęcona jest zaś Zoë i nieoczekiwanym reperkusjom podjętej na końcu poprzedniego rozdziału (za pośrednictwem gracza) decyzji. To co z niej wynika jest jednak niczym w stosunku do prawdziwie wybuchowego zakończenia, które dostarcza mnóstwa wątpliwości, a w połączeniu z poprzednimi tropami fabularnymi pozostawionymi na wcześniejszych etapach historii, zasiewa także ziarno wątpliwości. Perfekcyjny pomysł, doskonałe wykonanie i zawieszenie akcji w okrutnym momencie.
Jeśli miałbym wskazać na coś, czego w drugiej księdze brakuje, to byłoby to kolejne interludium. Tym razem z niego zrezygnowano (jak mniemam — na potrzebę kolejnych części), a szkoda, bo historia w nim poruszona jeszcze bardziej wzmagała ciekawość. Ale nie można mieć wszystkiego.

MANIAK O ROZGRYWCE


Rozgrywkowo niewiele się w stosunku do poprzedniej odsłony zmienia, ale pewnych innowacji i ulepszeń doświadczymy. Przede wszystkim, we wszystkich segmentach zwiedzamy dość duże środowiska: jako Kian przyjdzie nam pozaglądać w zakamarki Enklawy i poprzechadzać się uliczkami ogromnej Markurii; natomiast w przypadku Zoë znów mamy do czynienia z dużą powierzchnią Propastu. Rozgrywki starcza dzięki temu na więcej czasu — ja spędziłem przed monitorem 8,5 godzin. Do tego dochodzi kilka mniejszych usprawnień. Niektóre decyzje trzeba teraz podjąć w określonym czasie (ale jest go wystarczająco dużo i nie wywiera tak ogromnej presji na graczu jak to było w „The Walking Dead”), przy niektórych można też wyświetlić dodatkowe informacje, w których poznajemy dodatkowe fakty (to szczególnie przydatna opcja dla tych, którzy nie odświeżali sobie poprzednich części).
Zagadki są odpowiednio zróżnicowane. Będzie sporo typowych „znajdź przedmiot-pokombinuj-porozmawiaj” czy „przeprowadź interakcję, by znaleźć przedmiot i przejść do kolejnej lokacji” lub „połącz przedmioty, by przeprowadzić interakcję”. Typowe, przygodówkowe łamanie głowy. Nie jest tu zbyt trudno, ale czasami trzeba trochę wytężyć głowę i pomyśleć mniej szablonowo.
Doskonale sprawdza się system decyzji. Doświadczymy w tej księdze skutków sporej liczby wyborów podjętych w poprzedniej odsłonie, ale i w obecnej. Wszystko to co robimy ma ogromne znaczenie i rzeczywiście kształtuję w pewien sposób historię — na poziomie relacji pomiędzy bohaterami czy też pomniejszych wydarzeń. System jest genialny.
Niestety, spotkała mnie też raczej przykra przygoda związana z błędem, uniemożliwiającym dalszą rozgrywkę. Jeśli w pewnym momencie wykona się czynności wymagane przez grę w konkretnej kolejności (bo ogólnie może być to kolejność dowolna), może to unieruchomić jeden z elementów otoczenia i sprawić, że nie będzie się dało wykonać danej interakcji prawidłowo. Dopiero wczytanie poprzedniego stanu gry pozwala rozwiązać problem. Na szczęście twórcy już pracują nad poprawką, a błąd pojawia się w bardzo specyficznych okolicznościach, więc chyba można studiu Red Thread Games go wybaczyć. Ja przynajmniej wybaczam, bo nie popsuło mi to aż tak rozgrywki.

MANIAK O GRAFICE


Grafika stoi na bardzo wysokim poziomie. Lokacje, jakie przyjdzie nam zwiedzić, zwłaszcza w Arkadii, są przepiękne. Enklawa to interesująca wariacja na temat miejsca, które zwiedzaliśmy w „Najdłuższej Podróży”, a Markuria to doskonale odwzorowane z poprzedniego „Dreamfalla” miasto, które zachwyca architekturą i różnorodnością. I tętni życiem. Starkowy Propast to zaś powtórka z rozrywki względem poprzedniej odsłony „Chapters” z malutkimi modyfikacjami. Ale choć jest znajomo, to nadal robi to ogromne wrażenie.
Projekty bohaterów też zadowalają. Najwięcej pracy włożono oczywiście w tych, którzy są powiązani z fabułą. Pomysły na Likho, Enu, Kreta, Bipa czy Hannę Roth zachwycają, a ich wykonanie nie pozostawia nic do życzenia. Zresztą — tutaj nawet „statyści” wyglądają dobrze. I tylko animację można by trochę podrasować, bo miejscami wypada topornie (w przypadku bohaterów pobocznych), ale cóż — nie można mieć wszystkiego.
Wydaje się też, że całość o wiele lepiej zoptymalizowano (oczywiście jak na możliwości Unity). Gra działa płynniej niż pierwsza księga i nie pochłania tak dużo pamięci RAM. To krok do przodu.

MANIAK O MUZYCE


Za muzykę wciąż odpowiada Simon Poole. Szczególnie dobre utwory wychodzą podczas fragmentów rozgrywających się w Markurii. Tworzą one genialną atmosferę i są pomysłowo zabarwione elementami charakterystycznymi dla muzyki folkowej. Do tego wykorzystanie instrumentów dętych, zwłaszcza fletów — cudowne. Zwłaszcza na markuriańskim rynku!
W Propaście znów mamy do czynienia raczej z utworami elektronicznymi, bardziej nowoczesnymi. I choć osobiście nie przepadam za tym rodzajem muzyki, to tutaj wypada bardzo dobrze i jest świetnie dopasowana do realiów.
Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to chyba znów, tak jak w recenzji pierwszej księgi, byłaby to pewnego rodzaju kameralność. Nie ma co liczyć na symfoniczne utwory grane przez wielką orkiestrę jak u Willetta, ani na kompozycje, które łatwo się zapamiętuje. A szkoda.

MANIAK O GRZE AKTORSKIEJ


I wreszcie aktorzy. Do ról głównych bohaterów powracają Charlotte Ritchie oraz Nicolas Boulton. Ritchie jest jako Zoë kapitalna. Aktorka świetnie moduluje głosem i doskonale słychać, co jej bohaterka w danym momencie odczuwa. Houlton odznacza się natomiast bardzo głęboką barwą, która zaznacza, jak wiele Kian Alvane przeszedł Do tego świetnie markuje stopniową ewolucję bohatera.
Jeśli zaś chodzi o aktorów pobocznych… Cóż, wciąż w napisach końcowych nie ma ani jednej wzmianki o tym, kto komu uzycza głosu, więc ciężko trafić na jakikolwiek trop — trzeba polegać na Internecie i własnym słuchu. Na pewno usłyszymy Dave’a Fennoya w roli Likho. To wybór kapitalny, bo Fennoy to świetny aktor głosowy, znany między innymi z roli Lee w „The Walking Dead” czy też Czarnobrodego w „The Wolf Among Us”. Tutaj radzi sobie tak samo dobrze jak we wspomnianych produkcjach, tworząc głęboką kreację głosową.
Drugą z ważnych aktorek jest Jessica Henwick ("Spirit Warriors”, „Gra o tron”), która użycza głosu Enu. Jej niezwykle ciepła barwa jest idealnie dopasowana do postaci i mocno przyczynia się do ogólnego odbioru Enu.
Reszty nazwisk nie chcę zgadywać. Nie chcę tez polegać na niesprawdzonych informacjach. Ale na pewno mogę powiedzieć, że cała obsada spisuje się na pięć z plusem i bardzo rzadko zdarzają się jakiekolwiek wtopy.

MANIAK OCENIA


Zdaję sobie sprawę, że druga księga „Dreamfall Chapters” nie jest pozbawiona wad oraz mniejszych czy większych błędów. Co by jednak nie mówić, dostarczyła mi mnóśtwo rozrywki, podekscytowała kolejnymi zwrotami akcji i co najważniejsze — dała sporo do myślenia, jak prawdziwe dzieło sztuki. I to chyba najważniejszy argument przemawiający za tym, by dać jej:

DOBRY


A tymczasem czekam na kolejne odsłony. Może tym razem chociaż za trzy miesiące?

Komentarze