Maniak ocenia #241: "Once Upon a Time" S04E011

MANIAK ZACZYNA


Wątek Królowej Śniegu i Zaklęcia Roztrzaskanego Wzroku został zakończony już w przedostatnim odcinku pierwszej połowy czwartego sezonu „Once Upon a Time”. Zimowy finał twórcy przeznaczają więc na inne elementy serialu, skupiając się przede wszystkim na Titeliturym oraz tiarze Czarnoksiężnika. Domykają też ostatecznie wątek Anny i Elsy.
Jest oczywiście również miejsce na to, by wprowadzić do kolejnej połowy sezonu i przedstawić nowe czarne charaktery. Tym razem jest ich trójka i są to postaci bardzo ikoniczne.
Jak ostatecznie wychodzi odcinek? Czy jest satysfakcjonująco oraz czy zapowiedź kolejnej historii ekscytuje?

MANIAK O SCENARIUSZU


Po tym, jak Ingrid poświęciła się dla dobra wszystkich mieszkańców Storybrooke, Anna i Elsa chcą powrócić do Arendelle, Marian zostaje odczarowana, a Gold próbuje dokończyć zaklęcie i uwolnić się spod władzy sztyletu. W retrospekcjach śledzimy zaś pewne wydarzenie z przeszłości Titeliturego i Belli.
Scenariusz napisali twórcy serialu, czyli Edward Kitsis i Adam Horowitz. Tytuł brzmi „Heroes and Villains” („Bohaterowie i złoczyńcy”) i poza oczywistym znaczeniem w kontekście fabuły odcinka stanowi także nawiązanie do tytułu piosenki zespołu Beach Boys.
Wątek Anny i Elsy wypada w odcinku najmniej spektakularnie. Rozwiązanie problemu powrotu bohaterek do rodzinnego Arendelle znalezione jest dość szybko i mało przekonuje, a i pożegnanie z mieszkańcami Storybrooke nie wywołuje większych emocji. Całość rekompensuje jednak ostatnia scena z udziałem sióstr, która dzięki licznym odwołaniom do animacji jest dla fanów „Krainy lodu” czymś cudownym.
Historia trójkąta miłosnego Regina-Robin-Marian przybiera w tym odcinku bardzo dramatyczny obrót, a twórcy bezlitośnie najpierw dają nieco nadziei, by później brutalnie odebrać jej resztki. Tutaj spisują się naprawdę świetnie i znakomicie wplatają wątek w motyw szczęśliwych zakończeń i czarnych charakterów. Zwrot akcji goni kolejny, a łzom nie ma końca.
W centrum „Heroes and Villains” znajduje się wątek Titeliturego i o niego Kitsis i Horowitz zadbali najbardziej. Dzieje się bardzo dużo, a gdy już nadchodzi czas na kulminację, nie jest się w stanie uwierzyć w to, co właśnie się zobaczyło. Bohaterowie się rozwijają, zostają postawieni w nietypowych sytuacjach, a fabuła całego serialu zaczyna rozwijać się w zupełnie nowym kierunku. Nie bez znaczenia są dla tego wątku retrospekcje, które znakomicie go uzupełniają i w których zostają wprowadzone tzw. Królowe Ciemności, czyli Cruella, Urszula i Diabolina. Dla takich rzeczy oglądam ten serial!

MANIAK O REŻYSERII


Reżyseruje pan, który jest zawsze zatrudniany do najważniejszych odcinków „Once Upon a Time” i który ma najwyrazistszy styl spośród osób, które pracują przy serialu — Ralph Hemecker. Powierzenie mu tego odcinka nie dziwi, bo Hemecker wyczarowuje coś absolutnie cudownego.
Jak zwykle rozpoczyna większość scen od jakiegoś symbolu, sporo sekwencji ozdabia niebanalnymi rozwiązaniami i przede wszystkim — stawia na emocje. Znakomicie operuje zbliżeniami oraz perspektywą i wie jak najskuteczniej poruszyć widza. Do tego doskonale podsyca ciekawość. I oczarowuje — montaż równoległy pod koniec odcinka to prawdziwe mistrzostwo.

MANIAK O AKTORACH


Jennifer Morrison daję w „Heroes and Villains” radę. Całkiem nieźle oddaje emocje Emmy i stara się różnicować środki aktorskie.
Szkoda, że to już ostatni występ Georginy Haig oraz Elizabeth Lail w roli Elsy i Anny. Aktorki świetnie uchwyciły na ekranie cechy filmowych pierwowzorów i pokazały się od świetnej strony. W tym odcinku bardzo dobrze swoją pracę wieńczą.
Colin O’Donoghue jako Hak oczywiście nie zawodzi. To piekielnie zdolny aktor, co udowadnia sprawnie lawirując pomiędzy bohaterem sarkastycznym, zniewolonym i zrezygnowanym i wreszcie uwolnionym i szczęśliwym.
Kapitalna jest odgrywająca rolę Reginy Lana Parilla. To w jaki sposób przeprowadza widza przez kolejne etapy tego, co jej postać czuje, zasługuje przynajmniej na nominację do Emmy (której, ze względu na silną konkurencję, pewnie i tak nie dostanie). Aktorka jest naprawdę fantastyczna.
Podobnie jest z Seanem Maguire’em. Jego rola jest również bardzo głęboka, co sprawia, że wszystko to co przeżywa na ekranie Robin Hood, przeżywa się razem z nim.
Fantastycznie gra oczywiście Robert Carlyle, który pokazuje w odcinku wiele twarzy: od specyficznej, jaką widać w retrospekcjach, przez bezlitosną, aż po bardzo pogubioną. Za każdym razem gra Titeliturego pierwszorzędnie i wszystkie te oblicza nadaje jednej, spajającej cechy uniwersalnej, przez co zawsze wypada wiarygodnie.
Australijka Emilie de Ravin zaskakuje zwłaszcza pod koniec odcinka. Takiej Belli jeszcze w serialu nie było, a aktorka bardzo dobrze radzi sobie z dużym ładunkiem emocjonalnym, jaki musi z siebie zrzucić.
No i wreszcie trzy gościnne występy, z których wszystkie powalają.
Victoria Smurfit („Dracula”) jest doskonałą Cruellą De Mon. Pełna sarkazmu, z odrobiną wyrafinowania i elegancji robi świetne wrażenie. Tak jak kiedyś uwielbiałem Glenn Close w tej roli, tak teraz Smurfit zrobiła na mnie świetne wrażenie.
Merrin Dungey („Agentka o stu twarzach”) to ciekawa Urszula. Jest nieco inna od tej filmowej wersji, od której pożycza jedynie drobne elementy. Dungey znajduje własny, mocny głos i buduje postać po swojemu, co w tym wypadku jest chyba strzałem w dziesiątkę.
Po długiej nieobecności do roli Diaboliny powraca Kristin Bauer van Straten („Czysta krew”). Aktorka znów powala swoją interpretacją i wkłada w swój występ dużo pracy. Prezentuje się na ekranie fantastycznie — jest elegancka i majestatyczna.

MANIAK O TECHNIKALIACH


Kamera jest prowadzona w „Heroes and Villains” bardzo efektownie, ale też skutecznie. Wymyślne ujęcia z góry, zbliżenia, najazdy — wszystko to sprawdza się bez zarzutu. Bez zarzutu jest także płynny i pomysłowy montaż, który robi szczególne wrażenie w scenach, w których różni bohaterowie znajdują się po różnych stronach granicy Storybrooke — wykorzystano tam prostą, ale efektowną sztuczkę.
Efekty specjalne są bardzo przyzwoite. Dobrze wygląda wszystko to, co dzieje się z tiarą Czarnoksiężnika, całkiem nieźle wypadają też macki Urszuli. I tylko komputerowe tła czasami ukłują w oczy, ale później to złe wrażenie znika, kiedy zobaczymy przygotowaną na żywo scenografię.
Charakteryzacja wypada świetnie, zwłaszcza jeśli chodzi o Królowe Ciemności. To samo można powiedzieć o kostiumach. Kreacja Cruelli wygląda jak żywcem wyjęta z animacji Disneya, nowy kostium Diaboliny to niemalże kopia tego filmowego, a strój Urszuli zachwyca świeżością. Resztę postaci też ogląda się znakomicie.
Mark Isham po raz kolejny udowadnia, że bez niego nie byłoby „Once Upon a Time”. Kompozytor tworzy doskonałą oprawę muzyczną i za każdym razem potęguje efekt, jaki chcieli osiągnąć scenarzyści i reżyser.

MANIAK OCENIA


Finał jesienno-zimowej części czwartego sezonu „Once Upon a Time” ma drobne wady, ale ogólnie rzecz ujmując to solidny odcinek, w którym bardzo dużo się dzieje i dzięki któremu fabuła wkracza na zupełnie nowy tor.

DOBRY

PS. Jeś­li se­ans ma­cie już za so­bą, zaj­rzyj­cie też do mo­jej ana­li­zy !

Komentarze