Maniak marudzi #21: Sprawa pewnego wywiadu

MANIAK NA WSTĘPIE


24 listopada ubiegłego roku (wciąż nie mogę się przyzwyczaić, by tak mówić o 2014, ale cóż…) rozpoczęła się seria wydarzeń, którą przez ponad miesiąc żył niemal cały świat. Wydarzeń niespodziewanych i coraz mocniej przybierających na sile; zmuszających ich uczestników do trudnych decyzji.
O czym mowa? O czymś, czego temat celowo w moich cotygodniowych podsumowaniach popkulturowych wiadomości pomijałem — o hakerskim ataku na Sony. Pewnie zachodzicie w głowę dlaczego — przecież w końcu to była wielka bomba, coś o czym w mediach wszelakiej maści trąbiono niemal na okrągło.
Żeby odpowiedzieć na to pytanie, muszę najpierw omówić pewne fakty i dokładnie je z różnych stron przeanalizować, żebyście mogli łatwiej dostrzec mój punkt widzenia.

MANIAK MARUDZI


Zaczyna się niespodziewanie. Oto pewnego pięknego dnia listopada na komputerze jednego z pracowników Sony pojawia się ni stąd ni zowąd ostrzeżenie od grupy hakerów zwących się Strażnikami Pokoju. Natychmiast wszystkie komputery i serwery zostają wyłączone i firma zaczyna badać sprawę.
Trzy dni później, 27 listopada do sieci wycieka pięć filmów wytwórni: „Furia”, „Annie”, „Mr Turner”, „Still Alice",”To Write Love on her Arms”. Wszystkie poza pierwszym z nich były wtedy jeszcze przed kinową premierą. Pierwszy cios jest więc ogromny. Reakcja większości jest oczywiście negatywna — skradziono własność intelektualną, co przecież czynem chwalebnym wcale nie jest. A że po pliki sięgnęły na torrenty i serwisy hostingowe dosłownie miliony osób, to już oczywiście inna sprawa.
Następnego dnia zaczynają wypływać pierwsze fakty, co do motywów hakerów. Atak ma być powiązany z komedią Jamesa Franco i Setha Rogena pt. „Wywiad ze słońcem narodu”, w której bohaterowie, mający przeprowadzić wywiad z Kim Dzong Unem, zostają zwerbowani przez CIA i otrzymują misję zlikwidowania przywódcy Korei Północnej. Tzw. Strażnicy Pokoju, jak ochrzciły się osoby odpowiedzialne za atak hakerski, mieliby zatem być powiązani właśnie z Koreą. Te założenia okazują się później prawdziwe.
Nadchodzi grudzień. Hakerzy dzielą się w sieci skradzionymi informacjami o zarobkach byłych i obecnych pracowników wytwórni Sony. To są dane bardzo delikatne i poufne. A mimo to media decydują się je opublikować. Wiadomo — skoro coś znajduje się w Internecie, to i tak się rozprzestrzeni, więc niech cały świat pozna te informacje jeszcze szybciej. Rozumowanie cokolwiek głupie i, bądź co bądź, zakrawające na hipokryzję. Bo kradzież filmów jest bee, ale już takie ciekawostki są ok.
9 grudnia w mediach zaczynają pojawiać się fragmenty prywatnej korespondencji mailowej pracowników Sony. A skoro są to maile prywatne, to (zadziwiające, że dla niektórych wydaje się to czymś szokującym) zupełnie naturalnym jest, że pojawiają się w nich mniej ostrożne stwierdzenia, a nawet sformułowania dość ostre czy zwyczajnie chamskie. Nie chcę tu nikogo oczywiście bronić, ale umówmy się — inaczej mówimy prywatnie, a inaczej publicznie. Pytanie tylko, po co tworzyć artykuły na ten temat na portalach, i to nawet tych poważnych; po co przytaczać treści osobistych rozmów w programach informacyjnych? Chyba tylko po to by wywołać tanią sensację.
W kolejnych dniach hakerzy, a za nimi niektórzy dziennikarze, dzielą się kolejnymi skradzionymi dokumentami i informacjami. Wyciekają m.in. kartoteki medyczne pracowników wytwórni, a nawet wczesna wersja scenariusza najnowszego „Bonda” (ten już na portalach się, z wiadomych względów, nie pojawiał — choć szczegółowe raporty o tym, co jest nie tak z nienakręconym jeszcze filmem, tu i ówdzie oczywiście opublikowano). Praktycznie co chwilę na światło dzienne wychodziły nowe fakty na temat filmów i znanych marek Sony. Wychodziły oczywiście dzięki kradzieży.
Prawdziwy przełom następuje 16 grudnia. Wtedy też hakerzy wprost ujawniają swoje motywy i przedstawiają żądania. Grożą, że jeśli „Wywiad ze słońcem narodu” wejdzie do kin, to każda placówka wyświetlająca obraz zostanie zaatakowana, a widzom będzie grozić śmierć. Potwierdza się tym samym wątek północnokoreański całej sprawy.
Dzień później Sony zaskakuje wszystkich decyzją o tym, że premiera „Wywiadu..” (planowana wtedy na 24 grudnia) została odwołana. Oczywiście taki wybór natychmiast spotyka się z ostrą krytyką. I wiecie — w tym momencie nerwy mi troszkę skoczyły. Mało osób zdaje sobie sprawę z tego, że tak naprawdę Sony przez cały ten trudny okres było niemalże samo. Opuściło ich większość kin, w tym największe amerykańskie sieciówki (najpewniej po konsultacjach z prawnikami, którzy jasno powiedzieli, że za jakikolwiek wypadek, to właśnie kina będą odpowiedzialne); opuścili ich dziennikarze, dla których sensacja i zaciekawienie odbiorców stało ponad zwyczajną, honorową postawą; opuścili ich wreszcie ludzie, bez wyrzutów sumienia sięgający po poufne informacje. W takiej sytuacji naprawdę nie dało się zrobić nic innego poza wycofaniem się i przemyśleniem kolejnych ruchów. Ale, jak to mówią, nienawistnicy będą nienawidzić, a krytykanci krytykować.
Nikt nie spodziewał się jednak finału całej sprawy. 23 grudnia Sony ogłosiło, że „Wywiad ze słońcem narodu” ostatecznie ukaże się w serwisach VOD oraz kinach, które zdecydują się na wyświetlanie komedii. Dzień później, w Wigilię Bożego Narodzenia film rzeczywiście trafił do sieci i od razu stał się hitem — może nie wśród krytyków, bo jak to z głupawymi komediami bywa, nie są to działa najwyższych lotów; ale wśród osób, które pragnęły wyrazić swoje wsparcie i jakiś minimalny sprzeciw wobec działań Korei. Potem sprawa zaczyna powoli milknąć i tak wchodzimy w rok 2015, nie pamiętając już pewnie zupełnie nic.

MANIAK NA KONIEC


Sedno tej całej sprawy jest (uwaga: rymuję) jedno. Widzicie, wszystkie te rewelacje, jakie wyszły na jaw po ataku może i są ciekawe, rzucają na coś jakieś światło itd. Nietrudno znaleźć odbiorców takimi materiałami. Tylko, że to wszystko zostało skradzione. A jeśli znajdzie się coś skradzionego, to instynktowną reakcją wydawać się powinno zwrócenie tej rzeczy właścicielom. Zresztą podczas jednego z wywiadu zauważył to także sam Seth Rogen.
Ja wiem — brzmię jak beznadziejny, naiwny idealista. Wiem też, że nie odkrywam tym wszystkim, co napisałem, Ameryki. Ale kurczę, tak jak postąpiono wobec Sony — i nie mówię tu o hakerach — tak się po prostu nie robi.

Komentarze