Maniak ocenia #222: "Constantine" S01E06

MANIAK ROZPOCZYNA


Serial „Constantine” z odcinka na odcinek nabiera coraz większego rozpędu i staje się coraz ciekawszy — mimo dość powtarzalnej formuły „jedna sprawa na tydzień”. W szóstej odsłonie produkcji twórcy nie proponują praktycznie niczego, co posuwałoby znacznie główną fabułę do przodu, a jednak efekt ich pracy jest w odbiorze niezwykle przyjemny i dość interesujący.
Skąd cała ta frajda, jeśli nie w dopasowywaniu do siebie kolejnych elementów większej historii? Odpowiedź jest prosta — w rozwoju głównego bohatera. Kryminalna sprawa z nadprzyrodzonymi wątkami skonstruowana została bowiem tak, by można było wejrzeć w głąb Johna Constantine’a i dostrzec trapiące go demony, którym tak naprawdę na co dzień musi stawiać czoła. No dobrze, a w szczegółach?

MANIAK O SCENARIUSZU


Odcinek zatytułowano „Rage of Caliban”, czyli „Gniew Kalibana”. Oczywiste odwołania do „Burzy Szekspira”, są jednak widoczne w produkcji dopiero, jeśli przyjrzymy się jej dokładniej i skojarzymy pewne fakty (naturę tytułowego gniewu i jego genezę z tym, co działo się z Kalibanem w „Burzy”).
Autorem scenariusza jest jeden z twórców serialu, Daniel Cerone. Constantine wpada na trop serii morderstw, w których zawsze giną rodzice, ale przeżywają dzieci. Bohater postanawia zbadać sprawę i zapobiec kolejnym wypadkom.
Wątek śledztwa skonstruowany jest w gruncie rzeczy dość prosto i zgodnie z wcześniejszymi schematami. Kolejne wskazówki dość łatwo można połączyć w jedną całość i szybko domyślić się rozwiązania (nawet szybciej niż główny bohater). Oryginalnie więc nie jest, ale mimo wszystko poczynania Constantine’a śledzi się przyjemnie, zwłaszcza, że twórcy przygotowali atrakcyjną otoczkę. Nasz egzorcysta i mistrz czarnej magii w jednym spotyka na swojej drodze sporo przeszkód — a to przez nieostrożność, a to przez błędne założenia czy wreszcie z powodu podejrzliwych klientów. Dzięki temu wątki horrorowe są idealnie wyważone z tymi komediowymi, co upłynnia przebieg historii.
Nie bez znaczenia jest tez pewne drugie dno, które zwyczajowo zostało ukryte pod warstwą wątków nadprzyrodzonych. Tym razem twórcy poruszają problem znęcania się nad dziećmi oraz wpływu małżeńskich kłótni na pociechy. Oczywiście nie ma tu miejsca na jakieś zawiłe refleksje, ale temat jest i tak dosyć interesujący i dobrze, że zostaje przynajmniej delikatnie zasygnalizowany.
Jak wspominałem we wstępie, najważniejszy jest w „Rage of Caliban” rozwój głównego bohatera. Sprawa, w której centrum znajdują się dzieci przypomina Constantine’owi o Astrze. John wie, że nie może ponownie narazić życia niewinnych, młodych osób, a jednocześnie jest świadomy, że musi w jakiś sposób zadziałać. Znajduje się w pewnego rodzaju potrzasku, a śledzenie jego zmagań jest bardzo interesujące.
Odcinek zawodzi jednak na jednym polu — brakuje w nim Zed. Bohaterka ubarwiała poprzednie odsłony, tutaj nawet nie zostaje wspomniana. Szkoda.

MANIAK O REŻYSERII


Do reżyserii powraca Neil Marshall, który zrobił pilota. Zdecydowanie czuć w „Rage of Caliban” jego specyficzną rękę i horrorowy rodowód (Marshall to m.in. autor „Zejścia”). Powolne przeloty kamerą po pomieszczeniu, szybkie zmiany perspektywy, narastające zbliżenia, czasem straszenie z zaskoczenia oraz zabawa dźwiękiem — te wszystkie rozwiązania są typowe dla gatunku i Marshall umiejętnie z nich korzysta, tworząc ciekawą atmosferę. Radzi sobie także w komediowych scenach, którymi w odpowiednich momentach rozładowuje napięcie. Odcinek jest więc poprowadzony bardzo dobrze, a w efekcie świetnie się go ogląda.

MANIAK O AKTORACH


Matt Ryan nie zawodzi i tym razem, po raz kolejny udowadniając, że jest jedynym słusznym aktorskim Constantine’em. Szczególnie dobrze wypada w scenach, w których bohater musi zmierzyć się ze swoją bezsilnością czy też ze swymi obawami i lękami. Constantine ma tendencję do ukrywania tego wszystkiego pod warstwą sarkazmu i pozornej nonszalancji, a Ryan niezwykle naturalnie to ujmuje.
Pojawia się w kilku scenach Charles Halford w roli Chasa podobnie jak Ryan, dobrze wywiązuje się ze swego zadania. Czuć od jego postaci pewien hart ducha oraz sporo doświadczenia, a co za tym idzie, pewną życiową mądrość
Bardzo miłą niespodzianką okazuje się gościnnie występujący w serialu młody aktor Max Charles („The Neighbours”). Z łatwością przybiera jako niejaki Henry różne aktorskie maski, potrafiąc w jednej chwili zauroczyć, a w drugiej nieźle nastraszyć.
Nieźle wypadają też Laura Regan („Mad Men”) i Niall Mater („Eureka”) jako rodzice Henry’ego. Regan gra postać rozsądną i twardo stąpającą po ziemi, z którą łatwo się utożsamić, natomiast Matter tworzy ciekawą kreację impulsywnego i dwuznacznego ojca.
Jest też Harold Perrineau jako Manny. Nie będę oryginalny i tak jak w poprzednich recenzjach powiem, że znów irytuje. Ale utwierdzam się w przekonaniu, że tak ma właśnie być, bo nawet Constantine mówi w jednym z momentów, że Manny jest denerwujący. Brawo Perrineau?

MANIAK O TECHNIKALIACH


Kamera poprowadzona jest znakomicie. Kolejne ujęcia tworzą naprawdę dobrą atmosferę, a długie najazdy, czy szczegółowe zbliżenia są zrealizowane bardzo porządnie. Nienaganny jest montaż, za pomocą którego doskonale jest widz straszony i wprowadzany w niepokojący klimat.
Dużą rolę ma także scenografia. Mroczne pomieszczenia zostają zaaranżowane i wykorzystane znakomicie, a zabawa oświetleniem sprawia, że to samo miejsce może się w zależności od ilości dochodzącego światła wydawać albo przytulne, albo straszne.
Całkiem przyzwoicie wypadają efekty specjalne. Z reguły są dość proste i nie wymagają wielkiego nakładu pracy, a mimo to wyglądają dość efektownie.
Fantastycznie przygotowano „Rage of Caliban” od strony dźwiękowej. Efekty umiejętnie wykorzystano w straszniejszych momentach i doskonale je zmiksowano oraz zmontowano. Swoje robi też oczywiście muzyka — po raz kolejny porywająca.

MANIAK OCENIA


„Rage of Caliban” to niezły od strony scenariuszowej i kapitalny reżysersko oraz aktorsko odcinek „Constantine’a”. Zdecydowanie warto go obejrzeć.

DOBRY

Komentarze