Maniak ocenia #220: "Buffy the Vampire Slayer: Season 10" #6

MANIAK KLECI WSTĘP


Po długiej przerwie powracam wreszcie do świata pogromczyni wampirów (jak już się raz po „Buffy” sięgnie, to nie można już później uciec) i czytam kolejne komiksy wydane pod szyldem „dziesiątego sezonu”.
Co przygotowuje Christos Gage po pierwszej, pięcioodcinkowej historii, w której bohaterowie symbolicznie stawiają krok w dorosłość; w rzeczywistość, w której muszą podejmować niezwykle ważne, kształtujące ich przyszłość wybory? Ano szykuje duże, pozytywne zaskoczenie, czarując początkiem nowej, dwuodcinkowej historii, którą zaznacza, że do osiągnięcia pełni dojrzałości jest jeszcze dla poszczególnych postaci daleko; że najpierw trzeba ostatecznie porzucić przeszłość i zaakceptować swoje nowe miejsce. Oczywiście wszystko w typowej dla buffywersum otoczce, w której niegłupie przesłanie wymieszane jest z elementami nadprzyrodzonymi i znakomitym humorem. Ale co i jak dokładnie?

MANIAK O TYTULE


Zapoczątkowana w tym numerze historia zatytułowana jest „I Wish”, czyli „Chciał(a)bym”. Od razu sugeruje to motyw życzeń, jaki niewątpliwie poruszany jest w komiksie. Wcześniej nie raz Whedon i spółka dzielili się swoimi przemyśleniami na ten temat (choćby w znakomitym odcinku „The Wish” w trzecim sezonie). Tym razem (a przynajmniej w tej części historii) nie są to jednak życzenia wyrażone w pełni świadomie, a raczej pewne drzemiące w podświadomości pragnienia. A to czyni numer zdecydowanie interesującym.

MANIAK O SCENARIUSZU


Scenariusz Gage pisze tym razem bez pomocy Nicholasa Brendona. Buffy wyprowadza się z wynajmowanego mieszkania, a podobny krok podejmuje także Dawn. Ponieważ sytuacja finansowa bohaterek nie jest najciekawsza, to kiedy pojawia się na ich drodze szansa na tanie lokum w zamian za wyegzorcyzmowanie z niego duchów, natychmiast z niej korzystają. Nie wiedzą jednak, że czyha na nie dość podstępne monstrum…
W tej krótkiej w gruncie rzeczy historii Gage porusza dość intrygujące i przyziemne problemy, które przedstawia czytelnikom w niezwykle atrakcyjny sposób. Pod płaszczykiem delikatnie prześmiewczego horroru (czyli standardowo) skrywają się takie motywy jak: kłopoty finansowe, odpowiedzialność, dorosłość czy wreszcie nostalgia i tęsknota za przeszłością. Starsi fani serialu (a mówię to jako taki starszy fan właśnie) znajdą coś w sam raz dla siebie.
Nie bez znaczenia jest oczywiście sama konstrukcja opowieści — od znakomitej, nieprzeszarżowanej ekspozycji, przez intrygujące rozwinięcie, doskonały punkt kulminacyjny, aż po pozorne zawiązanie akcji i gdy bohaterowie są już całkowicie zmęczeni swymi przejściami, pasjonujący cliffhanger. Czyta się to naprawdę przyjemnie, a kolejne sztuczki Gage’a, z humorem na zasadzie kontrastu czy też subtelnymi nawiązaniami do „Żon ze Stepford”, tylko taką lekturę umilają.
Fantastycznie scenarzysta radzi sobie także z dialogami. Naturalny, żywy język bohaterów, którym Gage ochoczo się bawi, jest prawdziwie urzekający. Uświadczymy między innymi gier językowych czy też typowych podmian części mowy (rzeczowniki stają się czasownikami itd.). Takie zabiegi nie tylko pozytywnie wpływają na odbiór komiksu, ale też budzą miłe skojarzenia z serialem.

MANIAK O RYSUNKACH


Za część graficzną komiksu wyjątkowo nie odpowiada Rebekah Isaacs, a jej obowiązki gościnnie przejmuje aż dwóch rysowników: Karl Moline, który zilustrował „Fray” oraz Cliff Richards, który kiedyś pracował przy niekanonicznej serii buffy-komiksów.
Moline wychodzi nieco poza ramy tego, co prezentuje zazwyczaj (przy okazji pokazując, że mocno się od czasu „Fray” rozwinął) i rysuje w nieco odmiennym stylu. Nadal jest dość kreskówkowo, ale sylwetki postaci wykonane są z większą niż zwykle pieczołowitością i są mniej uproszczone. Nie zawsze się to udaje i czasem można trafić na mniej udane kadry pod tym względem, ale z reguły Karl wykonuje swą pracę naprawdę dobrze. Udaje mu się nawet upodobnić narysowanych bohaterów do serialowych aktorów, choć zdecydowanie lepiej wychodzi to z postaciami męskimi (żeńskie mają niestety mało zróżnicowane twarze). Spod ręki Moline’a wychodzą też niczego sobie, dość szczegółowe tła.
Pochwalić nie można niestety Richardsa, którego prace wydają się być przygotowywane na szybko i bardzo niechlujnie. Co z tego, że w postaciach da się rozpoznać serialowe pierwowzory, skoro każda z nich jest narysowana tak, jakby Richards zupełnie nie znał pojęcia „proporcje”. Nie wspominając już o nijakiej ekspresji i fatalnych tłach…
Tusz nakłada Andy Owens (ostatnio udzielał się w „Angel & Faith” #5) i spisuje się poprawnie. Różnicuje grubość konturów i nie pozwala sobie na zbyt wiele, chyba, że akurat pracuje nad rysunkami Richardsa — ale w tym wypadku to zrozumiałe.
Za kolorowanie standardowo odpowiada Dan Jackson i graficznie to jemu należą się największe brawa. Żywe barwy, zabawa światłocieniem i doskonałe podkreślenie tonu kolejnych scen. Jackson dodaje historii „I Wish” naprawdę wiele.

MANIAK OCENIA


„I Wish” to bardzo solidny, ciekawy i w większości nieźle ziulstrowany początek nowej, krótkiej historii w świecie Buffy. Mam nadzieję, że dalszy ciąg będzie równie dobry.

DOBRY

Komentarze