Maniak ocenia #184: "Once Upon a Time" S03E20

MA­NIAK ZA­CZY­NA


Do „Czar­nok­sięż­ni­ka z kra­iny Oz” do tej pory na­wią­zy­wa­no w „Once Upon a Time” dość sub­tel­nie i ostroż­nie. Ko­lej­ne po­sta­ci z ksią­żek wpro­wa­dza­no po­wo­li, sta­ra­jąc się stop­nio­wać wra­że­nia. I tak po­ja­wi­li się: Zła Cza­row­ni­ca z Za­cho­du, Czar­no­księż­nik, Do­bra Cza­row­ni­ca z Po­łu­dnia oraz sama kra­ina. Na tym jed­nak ko­niec, bo bez­po­śred­niej in­ter­pre­ta­cji po­wie­ści L. Fran­ka Bau­ma twór­cy se­ria­lu jesz­cze nie po­ka­za­li. Aż do dwu­dzie­ste­go od­cin­ka trze­cie­go se­zo­nu.
„Kan­sas”, jak za­ty­tu­ło­wa­no tę od­sło­nę, jest od­cin­kiem prze­ło­mo­wym pod wie­lo­ma wzglę­da­mi — moc­no po­su­wa ak­cję do przo­du i wresz­cie po­ka­zu­je Do­rot­kę Gale. Czy jed­nak war­to by­ło cze­kać na jej przybycie?

MA­NIAK O SCE­NA­RIU­SZU


Sce­na­riusz od­cin­ka pi­szą: An­drew Cham­bliss („Doll­house”, „Pa­­mię­t­ni­­ki wa­m­pi­­rów”) i Ka­lin­da Vas­quez („Ni­­ki­­ta”, „Ska­­za­­ny na śmierć”) — czy­li duet do­brze za­zna­jo­mio­ny z se­ria­lem, bo pra­cu­ją­cy przy nim od daw­na.
W Sto­ry­brooke ob­ser­wu­je­my na­ro­dzi­ny no­we­go po­tom­ka Śnież­ki i Księ­cia, na któ­re­go pa­zu­ry ostrzy Ze­le­na. Za­glą­da­my też do Oz z prze­szło­ści i po­zna­je­my Do­rot­kę.
Re­tro­spek­cje cał­kiem do­brze uzu­peł­nia­ją hi­sto­rię Ze­le­ny (ide­al­nie ła­ta­jąc dziu­ry w jej ży­cio­ry­sie), ale przede wszyst­kim po­ka­zu­ją cie­ka­wą re­in­ter­pre­ta­cję pierw­szej książ­ki z se­rii Bau­ma. Mnó­stwo zna­nych mo­men­tów z po­wie­ści (oraz jej licz­nych ad­ap­ta­cji) zo­sta­je po­ka­za­nych w od­cin­ku w zu­peł­nie no­wym świe­tle i jak to już w „Once Upon a Time” bywa, ma w ca­łej hi­sto­rii cał­kiem in­ne niż pier­wot­nie zna­cze­nie. Po­my­śla­ne jest to cał­kiem cie­ka­wie, ale szko­da, że nie ma więk­sze­go wpły­wu na głów­ną oś fa­bu­lar­ną, bo poza tym, że wy­da­rze­nia osta­tecz­nie kształ­tu­ją Złą Cza­row­ni­cę z Za­cho­du, to ni­jak nie łą­czą się z po­zo­sta­ły­mi wąt­ka­mi.
Naj­cie­ka­wiej jest w te­raź­niej­szo­ści, w któ­rej wresz­cie nad­cho­dzi czas na roz­li­cze­nia i po­wol­ne za­my­ka­nie wąt­ków. Ak­cja roz­wi­ja się bar­dzo szyb­ko, jest kil­ka nie­spo­dzie­wa­nych zwro­tów ak­cji i aż do sa­me­go koń­ca nie wia­do­mo, jak to wszyst­ko się osta­tecz­nie skoń­czy. A koń­czy się na­praw­dę zna­ko­mi­cie.
War­to też zwró­cić uwa­gę na po­stać Re­gi­ny, któ­ra w „Kan­sas” prze­cho­dzi osta­tecz­ną prze­mia­nę i z czar­ne­go cha­rak­te­ru prze­ista­cza się wresz­cie w praw­dzi­wą bo­ha­ter­kę. Sce­na­rzy­ści uj­mu­ją ten wą­tek nie­zwy­kle prze­ko­nu­ją­co — roz­wój Re­gi­ny nie bie­rze się zni­kąd i ja­sno wy­ni­ka z tego, co dzia­ło się na prze­strze­ni po­przed­nich od­słon serialu.

MA­NIAK O RE­ŻY­SE­RII


Re­ży­se­ru­je Gwy­neth Hor­der-Pay­ton, dla któ­rej jest to czwar­te spo­tka­nie z „Once Upon a Time”. Spo­tka­nie, z któ­re­go wy­cho­dzi zwy­cięz­ko.
Re­ży­ser­ka ład­nie dba o wła­ści­wy roz­wój ak­cji, a na po­szcze­gól­ne sce­ny ma świet­ne po­my­sły. Re­tro­spek­cjom na­da­je wy­jąt­ko­wy, oso­bli­wy ton, na­to­miast sce­ny w Sto­ry­brooke re­ali­zu­je tak, by by­ły jak naj­bar­dziej emo­cjo­nu­ją­ce, co pod­kre­śla spraw­nym mon­ta­żem oraz krót­szy­mi uję­cia­mi.

MA­NIAK O AK­TO­RACH


Reb­be­cca Ma­der w roli Ze­le­ny jest olśnie­wa­ją­ca. Zna­ko­mi­ta za­rów­no jako zła do szpi­ku ko­ści cza­row­ni­ca, jak i jako bar­dzo po­gu­bio­na ko­bie­ta, każ­de z ob­li­czy swej bo­ha­ter­ki po­ka­zu­je z rów­ną si­łą i nie za­wo­dzi w ani jed­nej sce­nie.
Cał­kiem przy­zwo­icie ra­dzi so­bie Su­nny Ma­brey („The Client List”), któ­ra wcie­la się w Glin­dę, Do­brą Cza­row­ni­cę z Po­łu­dnia. Ak­tor­kę ota­cza pew­na aura opty­mi­zmu i do­bra, co po­zy­tyw­nie wpły­wa na jej występ.
Nie do koń­ca prze­ko­nu­je Mat­reya Scarr­we­ner („Do­cho­dze­nie”) jako Do­rot­ka. Mło­dej ak­tor­ce tro­chę bra­ku­je cha­ry­zmy i kil­ka jej ma­nie­ry­zmów tro­szeń­kę iry­tu­je. Szko­da, bo gdy­by nie ona, to ode­brał­bym tę po­stać le­piej.
Fan­ta­stycz­nie gra Lana Pa­ri­lla. Zmia­ny, ja­kie za­cho­dzą w Re­gi­nie uka­zu­je nie­zwy­kle wia­ry­god­nie i ge­nial­nie roz­bu­do­wu­je bo­ha­ter­kę.
Ro­bert Car­lyle od­gry­wa­ją­cy Ti­te­li­tu­re­go jak zwy­kle po­ka­zu­je kla­sę. Po­tra­fi być za­rów­no szar­manc­ki i cza­ru­ją­cy, jak i groź­ny i nie­bez­piecz­ny, a przy tym wszyst­kim ni­gdy nie tra­ci pew­ne­go ro­dza­ju magnetyzmu.
Emi­lie de Ra­vin, to wspa­nia­ła prze­ciw­wa­ga Car­lyle’a. Opty­mi­stycz­na, peł­na cie­pła Bel­la dzia­ła jako ktoś, kto ma na Ti­te­li­tu­re­go ogrom­ny wpływ, a ak­tor­ka ka­pi­tal­nie to od­da­je.
Bar­dzo po­rząd­na jest rola Je­nni­fer Mo­rri­son. Choć to nie jej po­stać, Emma, stoi w cen­trum opo­wia­da­nej hi­sto­rii, to jed­nak ma ona kil­ka istot­nych scen, któ­re re­ali­zu­je nie­zwy­kle sta­ran­nie.
Co­lin O’Do­no­ghue, któ­ry od­gry­wa ro­lę Haka, tym ra­zem za­ska­ku­je zu­peł­nie no­wą twa­rzą. I jest w tym, co robi, na­praw­dę świet­ny!
Nie­źle wy­pa­da­ją też Gi­nni­fer Good­win i Josh Da­llas jako Śnież­ka i Ksią­żę. Świe­żo upie­cze­ni ro­dzi­ce w ich wy­ko­na­niu to coś bar­dzo sym­pa­tycz­ne­go (a po­tę­gu­je to fakt, że sami ak­to­rzy, któ­rzy są pa­rą tak­że poza pla­nem, spo­dzie­wa­li się wte­dy dziec­ka).

MA­NIAK O TECH­NI­KA­LIACH


Zdję­cia po­pro­wa­dzo­ne są bar­dzo po­rząd­nie. Po­wol­ne na­jaz­dy ka­me­ry, zbli­że­nia, ale też krót­sze i dy­na­micz­ne uję­cia oglą­da się na­praw­dę do­brze. A wszyst­ko pierw­szo­rzęd­nie zmon­to­wa­no.
Jak zwy­kle do­sko­na­łe są ko­stiu­my i cha­rak­te­ry­za­cja. Cza­row­ni­ce z Oz wy­glą­da­ją ide­al­nie, cie­ka­wy jest tak­że strój Do­rot­ki — moc­no na­wią­zu­ją­cy do tego, co już zna­my, ale z kil­ko­ma no­wy­mi elementami.
Sce­no­gra­fia jest w po­rząd­ku, choć tro­chę szko­da, że zde­cy­do­wa­no się, by Kra­ina Oz by­ła miej­scem bar­dzo mrocz­nym. Na­to­miast ple­ne­ry i wnę­trza w Sto­ry­brooke są wspa­nia­łe.
Z re­gu­ły za­ska­ku­ją bar­dzo do­bre efek­ty spe­cjal­ne. Jest, co praw­da, kil­ka ta­kich, któ­re nie­ko­niecz­nie bu­dzą za­chwyt (la­ta­ją­ce mał­py), ale spo­ro moc­no do­pra­co­wa­no (war­to na to zwró­cić uwa­gę w koń­co­wej se­kwen­cji).
Mark Isham two­rzy wspa­nia­łą mu­zy­kę — nie­co nie­po­ko­ją­ce dźwię­ki pod­czas scen w Oz i peł­ną emo­cji opra­wę scen w Stor­brooke.

MA­NIAK OCE­NIA


„Kan­sas” to świet­ny, pe­łen za­sko­czeń od­ci­nek „Once Upon a Time”. Zde­cy­do­wa­nie war­to by­ło na nie­go cze­kać.

DO­BRY

Komentarze