Maniak ocenia #182: "Once Upon a Time" S03E17

MA­NIAK ZA­CZY­NA


Szes­na­sty od­ci­nek trze­cie­go se­zo­nu „On­ce Upon a Time” ob­fi­to­wał w emo­cje, a twór­cy wresz­cie od­kry­li kil­ka kart a pro­pos mo­ty­wa­cji głów­ne­go czar­ne­go cha­rak­te­ru — Złej Cza­row­ni­cy z Za­cho­du. W sie­dem­na­stym od­cin­ku nie­co zwal­nia­ją tem­po i ofe­ru­ją coś w ro­dza­ju ma­łe­go wy­peł­nia­cza. Ta­kie wy­peł­nia­cze chy­ba ma­ło kto lubi, a ja tak­że nie ży­wię wo­bec nich ja­kichś cie­płych uczuć. Po­wód jest pro­sty — to sztucz­ne roz­wle­ka­nie fa­bu­ły, któ­re zaz­wy­czaj do­ni­kąd nie prowadzi.
Na szczę­ście tym ra­zem tak nie jest. Bo choć rze­czy­wi­ście na chwi­lę od­po­czy­wa­my od głów­ne­go wąt­ku, któ­ry zo­sta­je je­dy­nie de­li­kat­nie za­zna­czo­ny, to twór­cy ko­rzy­sta­ją z tego od­po­czyn­ku w bar­dzo war­to­ścio­wy spo­sób — roz­wi­ja­ją po­szcze­gól­nych bo­ha­te­rów.

MA­NIAK O SCE­NA­RIU­SZU


Od­ci­nek zo­stał za­ty­tu­ło­wa­ny „The Jo­lly Ro­ger” („We­so­ły Ro­ger”) — od na­zwy stat­ku ka­pi­ta­na Haka, a tak­że sze­rzej, od ogól­nej na­zwy pi­rac­kiej ban­de­ry. Au­to­rem sce­na­riu­sza jest Da­vid H. Good­man („Zda­rze­nie”, „An­gel”).
W re­tro­spek­cjach Hak po­szu­ku­je swo­je­go stat­ku. Na dro­dze spo­ty­ka Ariel, któ­ra ofe­ru­je wspar­cie, w za­mian za po­moc w od­na­le­zie­niu Ery­ka. Ariel po­ja­wia się tak­że w te­raź­niej­szo­ści, w Sto­ry­brooke, gdzie rów­nież po­szu­ku­je uko­cha­ne­go. Tym­cza­sem Re­gi­na uczy Emmę opa­no­wać ma­gię, a Ksią­żę i Śnież­ka sta­ra­ją się za­pew­nić Hen­ry’e­mu roz­ryw­kę.
Re­tro­spek­cje są bar­dzo uda­ne. Po­ka­zu­ją one mrocz­ną, in­te­re­su­ją­cą stro­nę Haka. Sce­na­rzy­sta ład­nie wni­ka w oso­bo­wość pi­ra­ta i wia­ry­god­nie po­ka­zu­je jak wiel­ki wpływ mia­ła na nie­go utra­ta Emmy — oso­by, któ­rą ko­cha. Przy oka­zji de­li­kat­nie na­wią­zu­je do di­sney­ow­skich „Pi­ra­tów z Ka­ra­ibów”. Do­brze wy­pa­da rów­nież udział Ariel­ki w ca­łej hi­sto­rii — sy­ren­ka wno­si do niej odro­bi­nę dra­ma­tu, co z ko­lei gra du­żą ro­lę w kon­ty­nu­acji tego wąt­ku, któ­ra roz­gry­wa się w Sto­ry­brooke. Wy­da­rze­nia z te­raź­niej­szo­ści i prze­szło­ści Haka świet­nie się uzu­peł­nia­ją, dzię­ki cze­mu sce­na­rzy­sta mo­że po­ka­zać bar­dzo du­ży roz­wój tego bo­ha­te­ra — od bez­względ­ne­go ego­isty, do peł­ne­go skru­chy, od­mie­nio­ne­go męż­czy­zny.
Sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cy jest wą­tek Emmy i Re­gi­ny. Good­man roz­pi­su­je go cie­ka­wie i po­ka­zu­je bo­ha­ter­ki od in­nej, nie­zna­nej do­tąd stro­ny. Do­dat­ko­wo wzbo­ga­ca te sce­ny o świet­nie roz­pi­sa­ne dia­lo­gi.
Roz­cza­ro­wu­je na­to­miast hi­sto­ria z niań­cze­niem Hen­ry’ego przez Księ­cia i Śnież­kę. W za­ło­że­niach za­baw­ny, wy­pa­da ra­czej sztam­po­wo, a mo­men­ta­mi że­nu­ją­co. Do­dat­ko­wo, pew­ne jego ele­men­ty moc­no kłó­cą się z cha­rak­te­rem po­szcze­gól­nych bo­ha­te­rów. Ca­łe szczę­ście, że ta hi­sto­ria sta­no­wi je­dy­nie ma­ły do­da­tek do od­cin­ka.
Oczy­wi­ście na­dal ja­kąś ro­lę gra­ją w tym wszyst­kim kno­wa­nia Cza­row­ni­cy z Za­cho­du i trze­ba przy­znać, że wcho­dzą tu na zu­peł­nie nowy, nie­spo­dzie­wa­ny po­ziom. Ze­le­na jest praw­dzi­wie prze­bie­gła i nie­bez­piecz­na, co koń­ców­ka od­cin­ka tyl­ko udo­wad­nia.

MA­NIAK O RE­ŻY­SE­RII


Od­ci­nek re­ży­se­ru­je Er­nest Di­cker­son („Ży­we tru­py” „Dex­ter”), któ­ry sta­ra się pod­kre­ślić bar­dzo oso­bi­sty wy­miar opo­wia­da­nej hi­sto­rii. Ład­nie ak­cen­tu­je emo­cje po­szcze­gól­nych bo­ha­te­rów i przez więk­szość cza­su po­zo­sta­je bli­sko nich. Do­brze roz­gry­wa tak­że sce­ny ak­cji, któ­re są od­po­wied­nio emo­cjo­nu­ją­ce, a jed­no­cze­śnie nie od­wra­ca­ją uwa­gi od isto­ty od­cin­ka. Kil­ka cie­ka­wych re­ali­za­tor­skich po­my­słów Di­cker­son wzbo­ga­ca o cie­ka­we wi­zu­al­ne na­wią­za­nia do fil­mów ani­mo­wa­nych Dis­neya. Na ko­niec ser­wu­je zaś bar­dzo ład­ną, sub­tel­ną sce­nę i ide­al­nie pod­su­mo­wu­je nią „The Jo­lly Ro­ge­ra”.

MA­NIAK O AK­TO­RACH


Co­lin O’Do­no­ghue, któ­ry od­gry­wa ro­lę Haka, to zde­cy­do­wa­nie naj­moc­niej­szy punkt ak­tor­ski tego od­cin­ka. O’Do­no­ghue gra ge­nial­nie, prze­ko­nu­ją­co po­ka­zu­jąc prze­mia­nę, ja­ką prze­cho­dzi jego bo­ha­ter. Wi­dzi­my go jako lek­ko­du­cha, bez­względ­ne­go pi­ra­ta i wresz­cie męż­czy­znę peł­ne­go wy­rzu­tów su­mie­nia. Głę­bia, ja­ką ak­tor na­da­je Ha­ko­wi za­chwy­ca.
Jo­an­na Gar­cia Swi­sher rów­nież jest cał­kiem do­bra. Umie­jęt­nie la­wi­ru­je na gra­ni­cy lek­kiej na­iw­noś­ci Ariel­ki oraz jej wa­lecz­no­ści i zde­cy­do­wa­nia. Zda­rza jej się kil­ka słab­szych scen, ale w grun­cie rze­czy to w mia­rę po­rząd­nie za­gra­na rola.
Chris Gau­thier w roli Smee wy­pa­da w po­rząd­ku. Nie jest to zbyt roz­bu­do­wa­na ani głę­bo­ka rola, a ak­tor po pro­stu po­praw­nie wy­ko­nu­je po­wie­rzo­ne mu za­da­nie.
Tro­chę cięż­ko oce­nić mi Charle­sa Me­su­re’a („Xe­na: Wo­jow­ni­cza Księż­nicz­ka”, „V”). Jego Czar­no­bro­dy niby nie roz­cza­ro­wu­je, ale też nie za­pa­da szcze­gól­nie w pa­mięć. Być mo­że to po czę­ści wina sce­na­rzy­sty, któ­rzy nie za­pew­nił ak­to­ro­wi zbyt wie­le cza­su ekra­no­we­go.
Re­be­cca Ma­der, choć tym ra­zem po­ja­wia się za­le­d­wie na chwi­lę, jest w roli Ze­le­ny ma­gne­ty­zu­ją­ca. Nie­sa­mo­wi­ta ekra­no­wa cha­ry­zma spra­wia, że jej wy­stęp nie po­zo­sta­je nie­zau­wa­żo­ny. Zwłasz­cza że po­now­nie za­chwy­ca nie­sa­mo­wi­tym do­pra­co­wa­niem kre­acji.
Lana Pa­ril­la jako Re­gi­na znów do­star­cza spo­ro wra­żeń, choć nie po­ja­wia się na ekra­nie szcze­gól­nie czę­sto. Naj­wię­cej wi­dzi­my ją pod­czas scen na­ucza­nia Emmy ma­gii, w któ­rych za­dzior­ność i uszczy­pli­wość po­sta­ci ak­tor­ka od­da­je z wła­ści­wą so­bie per­fek­cją.
Je­nni­fer Mor­ri­son daje ra­dę. Do­brze gra we wspól­nej sce­nie z Ha­kiem, a tak­że dość wia­ry­god­nie po­ka­zu­je emo­cje Emmy pod­czas na­uki z Re­gi­ną.
Gi­nni­fer Good­win (Śnież­ka), Josh Da­llas (Ksią­żę) oraz Ja­red Gil­more (Hen­ry) nie ma­ją, co praw­da, zbyt od­kryw­czych scen (mó­wiąc de­li­kat­niej), ale przy­naj­mniej są uro­czy. A to za­wsze ja­kiś ra­tu­nek.

MA­NIAK O TECH­NI­KA­LIACH


Od stro­ny tech­nicz­nej nic nie moż­na za­rzu­cić zdję­ciom. Są ład­ne­,o­stre i wy­raź­ne — bar­dzo do­brze wszyst­ko na nich wi­dać. Mon­taż jest dość kla­sycz­ny i wy­ko­na­ny bar­dzo po­rząd­nie. Efek­ty spe­cjal­ne nie po­wa­la­ją, ale też nie kłu­ją ja­koś szcze­gól­nie w oczy (je­śli weź­mie­my po­praw­kę na bu­dżet). Jak za­wsze im­po­nu­ją­ce są ko­stiu­my oraz cha­rak­te­ry­za­cja. Mark Isham ilu­stru­je zaś od­ci­nek prze­pięk­ny­mi utwo­ra­mi mu­zycz­ny­mi, w któ­rych sły­chać, że wciąż się roz­wi­ja i nie za­trzy­mu­je na wy­ko­rzy­sta­nych wcze­śniej kom­po­zy­cjach.

MA­NIAK OCE­NIA


Mimo że „The Jo­lly Ro­ger” to w grun­cie rze­czy fa­bu­lar­ny wy­peł­niacz, sce­na­rzy­sta wy­ko­rzy­stu­je tę oka­zję, by przyj­rzeć się z bli­ska Ha­ko­wi, co wy­cho­dzi zna­ko­mi­cie. Dla­te­go też oce­niam od­ci­nek na:

DO­BRY

Komentarze