Maniak ocenia #172: "Once Upon a Time" S03E12

MA­NIAK ZA­CZY­NA


Od­ci­nek, jaki twór­cy przy­go­to­wa­li na za­koń­cze­nie pierw­szej po­ło­wy trze­cie­go se­zo­nu „Once Upon a Time”, był na­praw­dę ge­nial­ny. Wąt­ki każ­de­go z bo­ha­te­rów bar­dzo zgrab­nie po­do­my­ka­no, a przy tym zna­ko­mi­cie za­gra­no wi­dzom na emo­cjach. Co jed­nak naj­waż­niej­sze — po­zo­sta­wio­no ma­leń­ką furt­kę, by móc tę hi­sto­rię kon­ty­nu­ować. Z per­spek­ty­wy cza­su, moż­na by stwier­dzić, że ta furt­ka zo­sta­ła otwar­ta tro­chę na si­łę i że cięż­ko by­ło­by po­pro­wa­dzić fa­bu­łę „Once Upon a Time” da­lej. Moż­na by. Ale nie, gdy zna się Eddy’ego Kit­si­sa i Ada­ma Ho­ro­wi­tza, któ­rzy za­wsze ma­ją ja­kie­goś asa w rę­ka­wie.
Na dru­gą po­ło­wę trze­cie­go se­zo­nu se­ria­lu cze­ka­łem za­tem z wy­pie­ka­mi na twa­rzy. Li­czy­łem na świe­żą, no­wą opo­wieść i spo­ro emo­cji.

MA­NIAK O SCE­NA­RIU­SZU


Sce­na­riusz dwu­na­ste­go od­cin­ka trze­cie­go se­zo­nu „Once Upon a Time” na­pi­sa­li Edward Kit­sis oraz Adam Ho­ro­witz. Ty­tuł brzmi: „New York City Se­re­nade”, czy­li „No­wo­jor­ska se­re­na­da”, co wska­zu­je na to, że więk­szość ak­cji bę­dzie dzia­ła się w sce­ne­rii No­we­go Jor­ku. I tak jest w isto­cie, choć nie tyl­ko.
Śle­dzi­my w grun­cie rze­czy dwa głów­ne wąt­ki. Po pierw­sze, do­wia­du­je­my się tego, co sta­ło się z ba­śnio­wy­mi bo­ha­te­ra­mi po po­wro­cie do Za­cza­ro­wa­ne­go Lasu. Po dru­gie, przy­glą­da­my się no­we­mu ży­ciu Emmy i Hen­ry’ego oraz śle­dzi­my po­czy­na­nia Haka, któ­ry pró­bu­je przy­po­mnieć bo­ha­ter­ce, kim na­praw­dę jest.
W re­tro­spek­cjach śle­dzi­my wszyst­kich bo­ha­te­rów od sa­me­go mo­men­tu po­wro­tu do Za­cza­ro­wa­ne­go Lasu. Ob­ser­wu­je­my ich spo­tka­nie z Au­ro­rą i Fi­li­pem oraz dru­ży­ną Ro­bi­na Hoo­da. Każ­da z po­sta­ci snu­je swój wła­sny plan tego, jak te­raz bę­dzie wy­glą­dać jej ży­cie. Są przy tym wy­bo­ry oczy­wi­ste, ale tak­że kil­ka za­sko­czeń. No i oczy­wi­ście wszech­obec­na trud­ność, w do­sto­so­wa­niu się do no­wej sy­tu­acji. Szcze­gól­nie do­bit­nie sce­na­rzy­ści po­ka­zu­ją ją w przy­pad­ku Re­gi­ny. To po­stać, któ­rej po raz ko­lej­ny ode­bra­no szczę­ście, ale za­miast zwy­czaj­nej dla niej re­ak­cji i knu­cia zem­sty, wi­dzi­my smu­tek i pró­bę uka­ra­nia sie­bie sa­mej. To wiel­ki krok na­przód dla Złej Kró­lo­wej i bar­dzo się cie­szę, że twór­cy nie za­nie­dbu­ją tej bo­ha­ter­ki — zde­cy­do­wa­nie jed­nej z naj­cie­kaw­szych w „Once Upon a Time”.
Nie za­bra­kło tak­że kil­ku na­wią­zań do tego, co dzia­ło się w „Once Upon a Time” wcze­śniej. Szcze­gól­nie in­te­re­su­ją­ce jest tu spo­tka­nie Re­gi­ny z Ro­bi­nem Hoo­dem. Twór­cy już raz za­su­ge­ro­wa­li, że tę dwój­kę coś łą­czy, a w tym od­cin­ku de­li­kat­nie się do tego od­wo­łu­ją i po­tra­fią wy­wo­łać uśmiech na twa­rzy.
Po­ja­wia­ją się oczy­wi­ście: nowe nie­bez­pie­czeń­stwo i ko­lej­ne ta­jem­ni­ce, któ­re ode­gra­ją głów­ną ro­lę w tej czę­ści se­zo­nu. Pó­ki co, nie po­ka­za­no szcze­gól­nie du­żo, ale tyle, że­by by­ło na co cze­kać.
Je­śli zaś cho­dzi o Emmę, to tu rów­nież jest nad­zwy­czaj cie­ka­wie. Śle­dzi­my jej nowe ży­cie, w któ­rym jest szczę­śli­wa z sy­nem (ra­do­śnie ry­wa­li­zu­jąc z nim w „Dia­blo 3”) i ży­je z dala od kło­po­tów, zwią­za­nych ze świa­tem ba­śni. Wie­dzie jej się zna­ko­mi­cie i przez to jej wą­tek tym bar­dziej od­dzia­łu­je na wi­dza emo­cjo­nal­nie, przy­po­mi­na­jąc, że szczę­ście nie trwa wiecz­nie, a tym bar­dziej, je­śli zbu­do­wa­ne jest na kłam­stwie. W tej czę­ści hi­sto­rii rów­nież cze­ka spo­ro za­sko­czeń, a w do­dat­ku po­ja­wia się jed­na nowa, bar­dzo in­try­gu­ją­ca po­stać. Naj­bar­dziej jed­nak cie­szy brak sztucz­ne­go spo­wal­nia­nia ak­cji i przej­ście do rze­czy w ta­kim tem­pie, ja­kie za­do­wo­li wi­dza.
I jest wresz­cie koń­ców­ka, w któ­rej po­zna­je­my nowy czar­ny cha­rak­ter. Na ra­zie tyl­ko na chwi­lę, ale trze­ba przy­znać, że to po­stać, któ­ra na pew­no za­sko­czy.

MA­NIAK O RE­ŻY­SE­RII


Bi­lly Gier­hart („Torch­wood”, „Sy­no­wie Anar­chii”) od­po­wia­da za re­ży­se­rię. Spod jego rę­ki wy­cho­dzi od­ci­nek bar­dzo do­pra­co­wa­ny. Jest tu wie­le ład­nych, przy­jem­nych dla oka i pro­fe­sjo­nal­nie zre­ali­zo­wa­nych se­kwen­cji. Z efek­tów kom­pu­te­ro­wych Gier­hart ko­rzy­sta tyl­ko tam, gdzie jest to ko­niecz­ne, w spryt­ny spo­sób ich uni­ka­jąc — i do­brze, bo choć nie wy­glą­da­ją źle jak na te­le­wi­zyj­ne stan­dar­dy, to jed­nak nie wszyst­kie są ide­al­ne. Ak­cję pro­wa­dzi w zna­ko­mi­ty spo­sób i wy­ko­rzy­stu­je rów­nież cie­ka­we roz­wią­za­nia mon­ta­żo­we, zwłasz­cza przy przej­ściach ze scen w praw­dzi­wym świe­cie, do tych w Za­cza­ro­wa­nym Le­sie.

MA­NIAK O AK­TO­RACH


Ak­tor­sko jest na­praw­dę przy­zwo­icie, a cza­sem na­wet bar­dziej, niż przy­zwo­icie. Zna­ko­mi­cie ra­dzi so­bie w tym od­cin­ku Je­nni­fer Mo­rri­son, któ­ra po­ka­zu­je kil­ka róż­nych twa­rzy Emmy i robi to bar­dzo prze­ko­nu­ją­co. Wie­rzy­my jej po­sta­ci, kie­dy jest zdzi­wio­na, zde­ner­wo­wa­na, smut­na, wzru­szo­na czy wresz­cie, kie­dy ma bo­jo­wy na­strój. Mo­rri­son wy­ko­nu­je ka­wał do­brej ro­bo­ty.
Świet­ny jest Co­lin O’Do­no­ghue w roli Haka. Jak zwy­kle łą­czy swój urok oso­bi­sty z pew­ne­go ro­dza­ju lek­ko­ścią i fi­ne­zją, co skła­da się na wy­stęp, któ­ry spra­wia na­praw­dę du­żą fraj­dę.
Bar­dzo do­brze gra Chri­sto­pher Gor­ham („Brzy­du­la Be­tty”, „Wys­pa Har­pe­ra”), któ­ry go­ścin­nie wcie­la się w Wal­sha, męż­czy­znę z no­we­go ży­cia Emmy. To po­stać, któ­ra skry­wa kil­ka ta­jem­nic, a Gor­ha­mo­wi uda­je się do ostat­niej chwi­li utrzy­mać wi­dza w nie­wie­dzy, co do ich ist­nie­nia.
Po kil­ku mie­sią­cach prze­rwy wcie­la­ją­cy się w Hen­ry’ego Ja­red Gil­more zdą­żył na­praw­dę wy­ro­snąć. Mo­że nie do koń­ca po­szło to w pa­rze z umie­jęt­no­ścia­mi ak­tor­ski­mi (k­tó­re nie są wy­bit­ne, ale nie są też złe), bo gra tak jak do tej pory, jed­nak z ca­łą pew­no­ścią nie iry­tu­je ani nie prze­szka­dza.
Ab­so­lut­nie ide­al­na jest Lana Pa­ri­lla w roli Re­gi­ny. To zde­cy­do­wa­nie naj­lep­szy wy­stęp z ca­łe­go od­cin­ka. Ak­tor­ka przede wszyst­kim zna­ko­mi­cie po­ka­zu­je emo­cje swej po­sta­ci, a przy tym po­tra­fi być miej­sca­mi za­baw­na i sta­now­cza. Na­praw­dę na­le­żą jej się bra­wa.
Bar­dzo do­bra jest Gi­nni­fer Good­win w roli Śnież­ki. To ak­tor­ka, któ­ra (choć ni­gdy nie wy­pa­da źle) za­li­cza róż­ne wy­stę­py w „Once Upon a Time” — od tyl­ko przy­zwo­itych do na­praw­dę świet­nych. W tym od­cin­ku sta­je na wy­so­ko­ści za­da­nia, co udo­wad­nia w zna­ko­mi­tej sce­nie, w któ­rej wy­stę­pu­je z La­ną Pa­ri­llą.
Dość stan­dar­do­wo wy­pa­da zaś Josh Da­llas jako Ksią­żę. Nie za­wo­dzi, ale też nie­szcze­gól­nie po­wa­la.
W po­rząd­ku gra­ją Emi­lie De­Ra­vin i Mi­chael Ray­mond-James — zwłasz­cza we wspól­nej sce­nie, w któ­rej Bel­la i Beal­fire roz­ma­wia­ją o lo­sach Ti­te­li­tu­re­go. Po­zo­sta­ją wier­ni uspo­so­bie­niu swych po­sta­ci i do­sko­na­le po­ka­zu­ją ich uczu­cia.
Po­zy­tyw­ne wra­że­nie robi Sean Ma­guire w roli Ro­bi­na Hoo­da. Ma w so­bie po­dob­ną lek­kość, co O’Do­no­ghue i tak­że w przy­pad­ku jego roli, bar­dzo się ona spraw­dza.
Sa­rah Bol­ger i Ju­lian Mo­rris w ma­łych ról­kach jako Au­ro­ra i Fi­lip dość do­brze się spraw­dza­ją i sta­no­wią mi­ły do­da­tek do ob­sa­dy.
Re­be­cca Ma­der jako Zła Cza­row­ni­ca z Za­cho­du na ra­zie po­ja­wia się na ma­łą chwi­lę, ale już po­ka­zu­je, jak do­brze, że to wła­śnie ją wy­bra­no do tej roli. Jest ab­so­lut­nie cu­dow­na.

MA­NIAK O TECH­NI­KA­LIACH


Eki­pa nie za­wo­dzi. Zdję­cia są efek­tow­ne i bar­dzo ład­ne, a mon­taż płyn­ny i od­po­wied­ni do tem­pa ak­cji. Efek­ty spe­cjal­ne, choć nie do­sko­na­łe, to wy­glą­da­ją przy­zwo­icie — taki jest choć­by ko­lo­ro­wy dym, zwia­stu­ją­cy klą­twę, czy inne ma­łe de­ta­le. Tro­chę go­rzej wy­pa­da ge­ne­ro­wa­na kom­pu­te­ro­wo la­ta­ją­ca mał­pa, ale nie ma jej na ekra­nie szcze­gól­nie du­żo. Zna­ko­mi­ta jest cha­rak­te­ry­za­cja, zwłasz­cza w przy­pad­ku po­sta­ci Złej Cza­row­ni­cy. Do­sko­na­łe jak za­wsze są ko­stiu­my, w ja­kie ubra­ni są ak­to­rzy. Świet­na jest też oczy­wi­ście skom­po­no­wa­na przez  ge­nial­ne­go Mar­ka Isha­ma ścież­ka dźwię­ko­wa.

MA­NIAK OCE­NIA


„Once Upon a Time” za­li­cza wspa­nia­ły po­wrót, fun­du­jąc mnó­stwo nie­sa­mo­wi­tych wra­żeń. I oby dos­tar­czał ich jesz­cze wię­cej.

DO­BRY

Komentarze