Maniak inaczej #15: Storybrooke za lodową barierą, czyli "Once Upon a Time" S04E02

MA­NIAK TY­TU­ŁEM WSTĘPU


Uwa­­ga! We wpi­­sie zna­j­du­­ją się: szcze­­gó­­ło­­wy opis i ana­­li­­za ka­ż­dej sce­­ny od­ci­n­ka. Je­­śli oma­­wia­­na od­sło­­na „Once Upon a Time” je­sz­cze za Wami, to le­­piej kli­k­ni­j­cie tu­­taj, by po­­znać mo­­ją opi­­nię bez ry­­zy­­ka po­­p­su­­cia so­­bie za­­ba­­wy.
Przy pi­sa­niu pierw­szej ana­li­zy od­cin­ka „Once Upon a Time” ba­wi­łem się cał­kiem nie­źle (choć nie wiem, czy Wy ba­wi­li­ście się do­sta­tecz­nie do­brze pod­czas czy­ta­nia, chy­ba, że ją prze­ga­pi­li­ście). Tak czy siak na ra­zie cykl bę­dę kon­ty­nu­ować — zwłasz­cza, że twór­cy znów przy­go­to­wu­ją nie­zwy­kle in­te­re­su­ją­cą od­sło­nę se­ria­lu i war­to roz­ło­żyć ją na czyn­ni­ki pierw­sze.

MA­NIAK ANA­LI­ZU­JE


Za­cznij­my od ty­tu­łu. Tym ra­zem brzmi on: „White Out” i oczy­wi­ście nie ma tyl­ko jed­ne­go, wła­ści­we­go zna­cze­nia.
Po pierw­sze, mo­że od­no­sić się do zja­wi­ska, w któ­rym ilość świa­tła do­cho­dzą­ce­go od słoń­ca, jest rów­na ilo­ści świa­tła od­bi­ja­ne­go przez śnieg (cza­sem tak­że pia­sek), w związ­ku z czym ogra­ni­czo­na jest wi­docz­ność (i zni­ka np. ho­ry­zont).
Po dru­gie, mo­że ozna­czać też zwy­kłą śnie­ży­cę (ta­ką po­tęż­ną).
Po trze­cie wresz­cie, sta­no­wi cie­ka­wą grę słow­ną. Ist­nie­je bo­wiem ta­kie sło­wo, jak black­out (skła­da się z an­giel­skie­go black, czy­li „czar­ne­go” i out, czy­li „z”, „na ze­wną­trz”), któ­re mo­że zna­czyć awa­rię prą­du (a ta na­stę­pu­je w od­cin­ku). Tu­taj black za­stą­pio­no whi­te’em, czy­li „bia­łym” (ra­ny, czu­je się, jak­bym tłu­ma­czył dzie­ciom w pod­sta­wów­ce).
Tak więc sami wi­dzi­cie — tyle dróg in­ter­pre­ta­cji, ile się da, a pew­nie wszyst­kich nie wy­czer­pa­łem.

Elsa roz­glą­da się po Stor­ty­brooke.

Pierw­sza sce­na to po­wtór­ka koń­ców­ki pierw­sze­go od­cin­ka. Elsa ści­ska w dło­ni na­szyj­nik, któ­ry po­da­ro­wa­ła An­nie i obie­cu­je, że ją od­naj­dzie. Na­stęp­nie wy­cho­dzi ze skle­pu pana Gol­da, roz­glą­da się po uli­cy (a my ra­zem z nią — ależ to Sto­ry­brooke ży­we!) i wresz­cie po­sta­na­wia wszyst­kich uwię­zić w mia­stecz­ku do cza­su, aż znaj­dzie sio­strę. Chwi­la kon­cen­tra­cji, za­ci­śnię­te pię­ści i tuż za ta­bli­cą z na­zwą miej­sco­wo­ści wy­ra­sta lo­do­wy mur (na­wet przy­zwo­ite efek­ty). Znów spo­glą­da­my na El­sę (to dy­na­micz­ne, do­da­ją­ce dra­ma­tu zbli­że­nie!) i na­stę­pu­je osta­tecz­na de­kla­ra­cja: „An­na, do­wiem się, co się z to­bą sta­ło”.
Trze­ba przy­znać, że Elsa za­cho­wu­je się w dość nie­spo­dzie­wa­ny spo­sób, ale jak­by się nad tym głę­biej za­sta­no­wić, to wszyst­ko ja­sno wy­ni­ka z tego, co dzia­ło się z nią w po­przed­nim od­cin­ku. Dziew­czy­na jest za­gu­bio­na, znaj­du­je się w nie­zna­nym, wy­glą­da­ją­cym na wro­go na­sta­wio­ne miej­scu, a w do­dat­ku nie wie, gdzie jest jej sio­stra. Też by mi pu­ści­ły ner­wy.

Anna na mi­sji w Za­cza­ro­wa­nym Le­sie.

Czas na re­tro­spek­cje. Wy­bie­ra­my się do Za­cza­ro­wa­ne­go Lasu (wie­le lat temu, jak mó­wi na­pis na ekra­nie) i to­wa­rzy­szy­my An­nie w jej mi­sji. Na po­czą­tek ob­ser­wu­je­my, jak dziew­czy­na prze­cha­dza się prze­pięk­ną łą­ką (bar­dzo ład­nie sfo­to­gra­fo­wa­ną). Wkrót­ce do­cie­ra do cał­kiem zna­jo­mo wy­glą­da­ją­cej chat­ki. Puk, puk i py­ta­nie o nie­ja­kie­go Da­vi­da (już Wam świ­ta?). Wtem, na­szym oczom uka­zu­je się… Ksią­żę (za­nim jesz­cze Księ­ciem zo­stał — a więc w bar­dzo cie­ka­wym okre­sie ży­cia) z dość oso­bli­wą czu­pry­ną (ale za to nie­zwy­kle sta­ran­nie przy­go­to­wa­ną przez cha­rak­te­ry­za­to­rów).

Lo­do­wa ba­rie­ra w tle kar­ty ty­tu­ło­wej.

Pierw­sze za­sko­cze­nie za nami, więc oczy­wi­ście (że­by prze­dłu­żyć ocze­ki­wa­nie) szyb­ko po­ja­wia się kar­ta ty­tu­ło­wa, a na niej, poza śnie­giem i śnie­żyn­ką (jak ostat­nio), do­strze­że­my też lo­do­wą ścia­nę, któ­rą wy­cza­ro­wa­ła Elsa w Sto­ry­brooke. Mo­że de­li­kat­nie zbyt do­słow­nie, ale traf­nie.

Fry­zu­ra Księ­cia — po­wa­la­ją­ca!

I wra­ca­my do Za­cza­ro­wa­ne­go Lasu. Anna tłu­ma­czy Da­vi­do­wi, że do­sta­ła na nie­go na­mia­ry od jego daw­ne­go przy­ja­cie­la. Oka­zu­je się, że Kri­stoff i nasz Ksią­żę wcze­śniej się już zna­li (a więc praw­do­po­dob­nie Kri­stoff i Sven za­wi­ta­li już kie­dyś do Za­cza­ro­wa­ne­go La­su!) w związ­ku z czym Anna mo­że się po­wo­łać na swo­je­go na­rze­czo­ne­go i po­pro­sić Da­vi­da o prze­no­co­wa­nie. Przy czym jest dość nie­uf­na — nie zdra­dza po­wo­du swo­ich od­wie­dzin (wspo­mi­na tyl­ko o taj­nej mi­sji) ani swo­je­go praw­dzi­we­go imie­nia (po­słu­gu­je się pseu­do­ni­mem: Joan — pa­mię­ta­cie, jak w „Kra­inie Lodu” zwró­ci­ła się do ob­ra­zu z Jo­an­ną D’Arc?). Oczy­wi­ście Ksią­żę to by­strzak ja­kich ma­ło i od razu się do­my­śla, że nie jest z nim szcze­ra, ale cóż — na­rze­czo­nym przy­ja­ciół (tak, na to też wpa­da — bo pier­ścio­nek) się nie od­ma­wia. Ra­dzi też An­nie szyb­ko wejść do środ­ka, bo oto nad­jeż­dża zło­wro­ga Bo Peep. Na ra­zie tyl­ko mi­gnie na ekra­nie, ale nie­po­kój zdą­ży za­siać.
Kim jest Bo Peep? Je­śli nie in­te­re­su­je­cie się kul­tu­rą an­glo­sa­ską, to pew­nie nie­ko­niecz­nie ko­ja­rzy­cie ry­mo­wan­kę dla dzie­ci, za­ty­tu­ło­wa­ną: „Li­ttle Bo Peep”. Opo­wia­da ona o ma­łej pa­ste­recz­ce, któ­ra pew­ne­go dnia gubi owce. Do tej po­sta­ci czę­sto na­wią­zu­je się w po­pkul­tu­rze — moż­na ją na przy­kład zo­ba­czyć w ko­mik­sach z se­rii „Fa­bles”, a w pierw­szych dwóch „Toy Sto­ry” jest in­spi­ro­wa­na nią za­baw­ka. W „Once Upon a Time” twór­cy przede wszyst­kim ko­rzy­sta­ją z ory­gi­na­łu i in­ter­pre­tu­ją go w na­praw­dę po­kręt­ny, cie­ka­wy spo­sób.

Dys­funk­cyj­na ro­dzin­ka w naj­lep­szym wy­da­niu.

Wra­ca­my do Sto­ry­brooke. Naj­pierw ład­ne uję­cie na za­wie­szo­ne nad ko­ły­ską ma­łe owiecz­ki (w ra­mach zgrab­ne­go łącz­ni­ka z re­tro­spek­cja­mi), a po­tem cu­dow­ne, cię­te pió­ro sce­na­rzyst­ki (Jane Espen­son) i Śnież­ka, któ­ra zwra­ca się do ma­łe­go Ne­ala sło­wa­mi: „Do zo­ba­cze­nia za trzy go­dzi­ny, gdy przyj­dzie czas na Two­je pół­noc­ne wrza­ski”. Och, jak ja uwiel­biam tę ro­dzin­kę!
Kil­ka żar­ci­ków póź­niej Emma za­glą­da do ko­szy­ka, któ­ry przy­go­to­wu­je Hen­ry. Chło­piec chce od­wie­dzić Re­gi­nę (nie, Emmo, jak mó­wi, że to dla mamy, to nie za­wsze cho­dzi o Cie­bie) i wes­przeć ją w trud­nych chwi­lach. Na­gle pod okno nad­la­tu­je czar­ne kru­czy­sko (brr!), któ­re przy­no­si li­ścik. Oka­zu­je się, że Re­gi­na nie chce wi­dzieć Hen­ry’ego…

Emma sta­ra się po­cie­szyć sy­na.

Hen­ry w ba­rze „U Bab­ci” (wie, gdzie za­pi­jać smut­ki). Chło­pak jest za­ła­ma­ny, a Emma sta­ra się go w ja­kiś spo­sób po­cie­szyć. Tym­cza­sem na obrze­żach Sto­ry­brooke pada li­nia ener­ge­tycz­na. Szyb­ki po­wrót do baru i pach — nie ma prą­du. Na­tych­miast re­agu­je Ksią­żę (zaw­sze w go­to­wo­ści), któ­ry kon­tak­tu­je się z cór­ką przez krót­ko­fa­lów­kę. Trze­ba oczy­wi­ście sy­tu­ację zba­dać.
Emma spo­glą­da na syna i po­sta­na­wia włą­czyć go do za­ba­wy (war­to zwró­cić uwa­gę na pro­po­no­wa­ne przez nią na­zwy ope­ra­cji, po­nie­waż od­no­szą się do waż­ne­go w trze­cim se­zo­nie wąt­ku z Księ­ciem). Chło­piec jed­nak nie ma ocho­ty. Bied­ny Hen­ry — ta mina zbi­te­go psa…

I po­kie­ru­je, i po­ga­da, i po­ra­dzi.

Szyb­ka prze­jażdż­ka sa­mo­cho­dem, po­ga­du­chy o tym, że­by się nie pod­da­wać (a­leż ten Ksią­żę ład­nie mó­wi, a w do­dat­ku Josh Da­llas bar­dzo prze­ko­nu­ją­co w tym od­cin­ku gra) i wresz­cie oj­ciec z cór­ką do­jeż­dża­ją do lo­do­wej ba­rie­ry. Jesz­cze tyl­ko spoj­rze­nie na prze­ra­żo­ną El­sę (ład­ny na­jazd ka­me­ry i po­rząd­na gra), któ­ra cho­wa się gdzieś w głę­bi lodu i…

De­le­ga­cja miesz­kań­ców u Śnież­ki.

Pu­ka­nie do drzwi. Go­ścin­na jak za­wsze Śnież­ka otwie­ra, by zo­ba­czyć za nimi: Gbur­ka, Śmiesz­ka i bab­cię Czer­wo­ne­go Kap­tur­ka. To Ci do­pie­ro go­ście! Oczy­wi­ście nie przy­cho­dzą po­dzi­wiać ma­łe­go Ne­ala! A gdzie tam — ma­ją kon­kret­ny in­te­res. No bo zo­bacz­cie: nie ma prą­du, Re­gi­na sła­bo bur­mi­strzu­je, a poza tym to Śnież­ka rzu­ci­ła klą­twę, więc w grun­cie rze­czy, to ona po­win­na się wszyst­kim za­jąć. Tok ro­zu­mo­wa­nia mi się po­do­ba — two­rzy się cie­ka­wa dy­na­mi­ka i jest też oka­zja na odro­bi­nę hu­mo­ru. No i jak zwy­kle nie za­wo­dzi Lee Aren­berg w roli Gbur­ka/Le­roya — prze­siąk­nię­ta sar­ka­zmem i sta­now­czo­ścią in­to­na­cja oraz tak do­brze na­pi­sa­ne kwe­stie! Cudo.

Jest ścia­na z lodu. Co da­lej?

Tym­cza­sem Emma i Ksią­żę z roz­dzia­wio­ny­mi usta­mi wpa­tru­ją się w lo­do­wą ba­rie­rę. Ich szczę­ki z pod­ło­gi zbie­ra Hak, któ­ry po­ja­wia się zni­kąd i wy­ja­śnia, że ta­ką ścia­ną zo­sta­ło oto­czo­ne ca­łe mia­stecz­ko. Dość traf­nie zga­du­je też przy­czy­nę awa­rii prą­du — tro­chę się, wi­dać, o XXI wie­ku chło­pak nauczył.
Ko­lej­ne zgło­sze­nia do Księ­cia przez krót­ko­fa­lów­kę, więc ten idzie zo­ba­czyć o co cho­dzi i na chwi­lę Emma oraz Hak zo­sta­ją sami — oka­zja dla Espen­son do na­pi­sa­nia zna­ko­mi­tych dia­lo­gów tej dwój­ki. Jest odro­bi­nę uszczy­pli­wo­ści ze stro­ny Haka, ale tak­że pew­ne­go ro­dza­ju szar­manc­ko­ści. Na­gle Emma za­uwa­ża coś przy lo­do­wej ścia­nie i po­sta­na­wia to spraw­dzić. Oczy­wi­ście jest Zo­sią Sa­mo­sią, więc idzie sama. A to da oka­zję do mę­skiej roz­mo­wy Haka i Księ­cia („Chy­ba nad­szedł czas, że­by­śmy po­roz­ma­wia­li o two­ich za­mia­rach wo­bec mo­jej cór­ki.” — Espen­son, jak ja Cię uwiel­biam!). Chło­pa­ki osta­tecz­nie na­wią­zu­ją nić po­ro­zu­mie­nia — lo­gicz­ne, bio­rąc pod uwa­gę ich wcze­śniej­sze zajścia.

Elsa wciąż na nie­pew­nym grun­cie.

Czas na pierw­sze spo­tka­nie na polu El­sa­-Em­ma. Pa­nie szyb­ko się so­bie przed­sta­wia­ją i Elsa od razu prze­cho­dzi do rze­czy — szu­ka sio­stry, ale nie mo­że jej od­na­leźć. Jest przy tym ro­ze­dr­ga­na i prze­ra­żo­na, ale i sta­now­cza — Geor­gi­na Haig cał­kiem nie­źle so­bie z tym ak­tor­sko ra­dzi. Emma sta­ra się po­dejść do sy­tu­acji na spo­koj­nie i pyta El­sę o imię sio­stry — tak, by by­ło wia­do­mo, kogo szu­kać. Sły­szy­my więc imię „An­na” i znów prze­no­si­my się w prze­szłość, do Za­cza­ro­wa­ne­go Lasu.

De­li­kat­na in­spi­ra­cja fil­mem Pi­xa­ra, ale też sta­ry­mi ilu­stra­cja­mi.

Far­mę Księ­cia i jego mat­ki od­wie­dza wspo­mnia­na wcze­śniej Bo Peep. W se­ria­lo­wej in­ter­pre­ta­cji nie jest bied­ną pa­ste­recz­ką, któ­ra zgu­bi­ła owce, ale bez­względ­ną i okrut­ną, ścią­ga­ją­cą ha­ra­cze prze­stęp­czy­nią. Trze­ba przy­znać, że to na­praw­dę ory­gi­nal­ny po­mysł, któ­ry nie­źle się spraw­dza w ca­łej historii.
Cel wi­zy­ty Bo Peep jest je­den — otrzy­ma­nie na­leż­nej jej za­pła­ty. Na ze­bra­nie sto­sow­nych środ­ków daje bo­ha­te­rom je­den dzień (wię­cej nie wcho­dzi w grę, chy­ba, że Ksią­żę od­dał­by swo­je­go wierz­chow­ca, ale wie­cie — sen­ty­men­ty) — w prze­ciw­nym wy­pad­ku przej­mie far­mę, a Ksią­żę i jego mat­ka sta­ną się jej nie­wol­ni­ka­mi. Oczy­wi­ście za­bez­pie­cza się w ra­zie ewen­tu­al­nej uciecz­ki i ozna­cza dłuż­ni­ków swą la­ską, któ­rej uży­wa do od­naj­dy­wa­nia sta­da (bar­dzo twór­cze na­wią­za­nie do ry­mo­wan­ki).
Po­stać Bo Peep nie by­ła­by taka cie­ka­wa, gdy­by nie do­sko­na­ła kre­acja ak­tor­ska. Ro­bin Wei­gert jest w tej roli fan­ta­stycz­na (ale co tu się dzi­wić — jej Ca­la­mi­ty Jane z „De­adwo­od” prze­cież też by­ła ge­nial­na) — nie­dba­ły, za­la­tu­ją­cy nie­co cock­ne­yem ak­cent, peł­na nie­sma­ku mina i cha­rak­te­ry­stycz­na ge­sty­ku­la­cja skła­da­ją się na coś ab­so­lut­nie eks­cy­tu­ją­ce­go. War­to też wspo­mnieć o zna­ko­mi­tym ko­stiu­mie, in­spi­ro­wa­nym nie­co „Toy Sto­ry” (di­sney­owe, a w tym wy­pad­ku pi­xa­ro­we, po­wią­za­nia mu­szą być), ale też sta­ry­mi ilu­stra­cja­mi. Świet­nie się to wpi­su­je w sty­li­sty­kę „Once Upon a Time”.

Anna prze­ko­nu­je Księ­cia, że o swo­je na­le­ży wal­czyć.

W ko­lej­nej sce­nie na­stę­pu­je ma­łe star­cie oso­bo­wo­ści. Opty­mi­stycz­na, wa­lecz­na i nie­co na­iw­na Anna sta­ra się wpły­nąć na zre­zy­gno­wa­ne­go Księ­cia i prze­ko­nać, że­by się nie pod­da­wał i sta­nął do wal­ki z Bo Peep. Ten nie jest prze­ko­na­ny do po­my­słu, ale zga­dza się przy­naj­mniej na lek­cję po­słu­gi­wa­nia się mie­czem (tak, Anna umie uży­wać mie­cza — Kris­toff, ty szczęś­cia­rzu!).

No i nici ześspo­koj­ne­go za­ła­twie­nia spra­wy.

Po tych emo­cjach po­wra­ca­my do Sto­ry­brooke. Znie­cier­pli­wie­ni Ksią­żę i Hak po­sta­na­wia­ją spraw­dzić, co ta­kie­go Emma od­na­la­zła przy ba­rie­rze. Z bro­nią w rę­ku, tak na zaś. Oczy­wi­ście zu­peł­nie nie zda­ją so­bie spra­wy, że w ten spo­sób je­dy­nie po­gor­szą spra­wę i zwięk­szą nie­po­kój Elsy. Moc bo­ha­ter­ki wy­my­ka się spod kon­tro­li, wy­ra­sta­ją nowe, lo­do­we sta­lag­mi­tybam! Elsa i Emma zo­sta­ją uwię­zio­ne we­wnątrz lo­do­wej ścia­ny, a Ksią­żę i Hak zo­sta­ją na mo­ment za­mro­cze­ni (co pod­kre­śla dźwięk brzę­cze­nia — bar­dzo do­bre, re­ży­ser­skie roz­wią­za­nie). Na­pię­cie pod­kre­śla­ją oczy­wi­ście krót­sze uję­cia i bar­dzo dy­na­micz­ny mon­taż. No i są też na­praw­dę do­bre efek­ty spe­cjal­ne.

Spo­koj­nie, bez pa­ni­ki!

Ksią­żę i Hak są w na­tych­mia­sto­wej go­to­wo­ści. Naj­pierw ta naj­bar­dziej ra­cjo­nal­na rzecz — pró­ba kon­tak­tu przez krót­ko­fa­lów­kę. Brak od­po­wie­dzi. To te­raz na wa­ria­ta, de­spe­rac­ko — pró­ba prze­bi­cia się przez lód. Hak jest zde­ter­mi­no­wa­ny i pró­bu­je zbu­rzyć ba­rie­rę swo­im… ha­kiem (ale se­rio — to zde­cy­do­wa­nie na jego twa­rzy, jak ten O’Do­no­ghue wspa­nia­le gra!). Oczy­wi­ście na nic się to nie zda­je. Od cze­go jest jed­nak Ksią­żę i jego umie­jęt­ność lo­gicz­ne­go wy­snu­wa­nia wnio­sków — sko­ro to ma­gia stoi za po­wsta­niem ścia­ny, to po­trze­ba ma­gii, że­by ją znisz­czyć. Przy­się­ga, że nie prze­sta­nie wal­czyć, pó­ki nie wy­do­sta­nie Emmy, a po­tem płyn­nie prze­no­si­my się w prze­szłość, by po­to­wa­rzy­szyć An­nie i Księ­ciu w ćwi­cze­niach wal­ki mie­czem.

Ćwi­cze­nia nie idą Księ­ciu naj­le­piej.

Pierw­sze, co mu­szę po­chwa­lić, to na­praw­dę do­bra cho­re­ogra­fia w tej sce­nie — nie­wie­le trze­ba tu re­ży­ser­skich sztu­czek, by po­ukry­wać ja­kieś nie­do­cią­gnię­cia, a ca­łość, choć skła­da się oczy­wi­ście z krót­szych, dy­na­micz­nych ujęć, nie jest cha­otycz­na.
Da­vid, po kil­ku pró­bach wal­ki osta­tecz­nie od­pusz­cza. Anna nie daje jed­nak za wy­gra­ną i opo­wia­da o El­sie i wy­da­rze­niach z „Kra­iny lodu”: o tym, jak jej sio­stra ucie­ka­ła przed pro­ble­ma­mi w myśl za­sa­dy „prze­żyć = żyć”. Bar­dzo cie­ka­wie wy­bra­ny przez twór­ców przy­kład i ład­nie uka­za­na pa­ra­le­la.
Osta­tecz­nie wy­ni­ka kłót­nia, po któ­rej Anna na­zy­wa Księ­cia tchó­rzem. Ten po­sta­na­wia się uze­wnętrz­nić i opo­wia­da o ojcu, któ­ry pod­jął wal­kę z uza­leż­nie­niem od al­ko­ho­lu, ale osta­tecz­nie, z bra­ku si­ły, ją prze­grał. To zna­ko­mi­ty mo­ment od­cin­ka — Da­llas ak­tor­sko na­praw­dę daje ra­dę, a i od stro­ny re­ży­ser­skiej cał­kiem spraw­nie to po­ka­za­no. No i wresz­cie do­wia­du­je­my się cze­goś o dzie­ciń­stwie Da­vi­da i moim zda­niem są to bar­dzo in­te­re­su­ją­ce wie­ści.
Tak czy siak, Anna uwa­ża, że Ksią­żę nie jest sła­by i wie­rzy, że da ra­dę prze­ciw­sta­wić się Bo Peep. A że­by nie był sam, pro­po­nu­je po­moc (ta­ka ko­cha­na!). Ale osta­tecz­ny wy­bór na­le­ży oczy­wi­ście do za­in­te­re­so­wa­ne­go.


Elsa, to jest krót­ko­fa­lów­ka.

Wra­ca­my za lo­do­wą ba­rie­rę. Elsa ostrze­ga Em­mę, by za­cho­wy­wa­ła się ostroż­nie. Ta oczy­wi­ście sta­ra się uspo­ko­ić sy­tu­ację i pro­si, by dziew­czy­na usu­nę­ła lo­do­wą ścia­nę. Nie wie jed­nak, że Elsa nie pa­nu­je nad swo­ją mo­cą i tyl­ko obec­ność Anny by­ła­by w sta­nie ją uspo­ko­ić oraz po­móc w kon­cen­tra­cji. Elsa nie mo­że przy tym za­grać w otwar­te kar­ty (choć z po­cząt­ku się waha), więc po­sta­na­wia zgry­wać sta­now­czą — naj­pierw miesz­kań­cy Sto­ry­brooke po­mo­gą od­na­leźć jej sio­strę, a po­tem mo­gą po­roz­ma­wiać o ba­rie­rze.
Na­gle od­zy­wa się krót­ko­fa­lów­ka. Emma szyb­ko tłu­ma­czy El­sie, co to jest i z czym to się je, a na­stęp­nie stresz­cza sy­tu­ację za­tro­ska­nym: Księ­ciu i Ha­ko­wi (O’Do­no­ghue po­ka­zu­je w tej sce­nie cie­ka­we ob­li­cze) i pro­si o od­na­le­zie­nie Anny. Elsa po­sta­na­wia uwia­ry­god­nić swo­je groź­by i ostrze­ga, że je­śli nie znaj­dzie się jej sio­stra, to wszyst­kich po­zam­ra­ża. Tak na­praw­dę jed­nak moż­na się do­my­ślić, że mó­wi tak ra­czej z obawy przed tym, że moc zu­peł­nie wy­mknie się jej spod kon­tro­li…

„A weź­cie se kup­cie la­tar­ki!”

Czas na część hu­mo­ry­stycz­ną. Śnież­ka i de­le­ga­cja miesz­kań­ców po­zba­wio­nych prą­du w elek­trow­ni. Kró­lew­na sta­ra się uru­cho­mić za­si­la­nie awa­ryj­ne, a Gbu­rek, Śmie­szek i Bab­cia oczy­wi­ście roz­ma­wia­ją za jej ple­ca­mi. W koń­cu Śnież­ka nie wy­trzy­mu­je i z jej ust pada naj­lep­szy mo­no­log z ca­łe­go od­cin­ka, któ­ry za­czy­na się sło­wa­mi: „Prze­stań­cie mó­wić li­te­ry!” (re­ak­cja na na­gro­ma­dze­nie DVD, DVR i in­nych PC-tów w jed­nym zda­niu), a koń­czy: „Kup­cie so­bie la­tar­ki!”. Mó­wi­łem już, że uwiel­biam Jane Espen­son? To te­raz jesz­cze do­dam, że Gi­nni­fer Good­win ma za­dzi­wia­ją­co do­bre ko­me­dio­we wy­czu­cie — jest w tej sce­nie wy­śmie­ni­ta.

„Od lat coś w ob­ję­cia chło­du mnie pcha.”

No do­bra, na­chwa­li­łem się Espen­son to te­raz pora za na­ga­nę, któ­ra na­le­ży się za bar­dzo złe na­wią­za­nie do „Let it Go” (przy­to­czę w ory­gi­na­le, a w na­wia­sie po­dam tłu­ma­cze­nie, tak, że­by też na­wią­za­ło do pio­sen­ki).
Emma: „Aren’t you cold? I’m free­zing.” (Nie jest ci zim­no? Ja chy­ba za­raz za­mar­znę.)
Elsa: „It’s ne­ver bo­thered me.” (Od lat coś pcha mnie w ob­ję­cia chło­du.)
Wi­dzi­cie mniej wię­cej, na czym to po­le­ga? A kysz, tak się tego nie robi. No, ale cho­ciaż za­dzior­ny uśmie­szek Geo­r­gi­ny Haig trosz­kę re­kom­pen­su­je ten ma­ły man­ka­ment sce­na­riu­szo­wy. Idź­my da­lej.
Elsa za­uwa­ża, że na­szyj­nik Anny wpadł w lo­do­wą szcze­li­nę. Emma pro­po­nu­je od­cza­ro­wa­nie ba­rie­ry, co nie wcho­dzi jed­nak w grę i w koń­cu bo­ha­ter­ka do­my­śla się, co jest na rze­czy — jej opraw­czy­ni nie pa­nu­je nad swą mo­cą. Emma po­sta­na­wia więc tro­chę opo­wie­dzieć o so­bie. I znów twór­cy ser­wu­ją mi­łą pa­ra­le­lę. Po­ka­zu­ją, że bo­ha­ter­ki ma­ją ze so­bą wie­le wspól­ne­go, dzię­ki cze­mu ła­two się im do­ga­dać. Ja­sne, po­da­ją to trosz­kę zbyt do­słow­nie, ale co z tego?
Od sło­wa do sło­wa, Emma w koń­cu pró­bu­je użyć swo­jej ma­gii, ale nie­ste­ty nie daje rady i jest co­raz słab­sza, aż w koń­cu, mimo sta­rań Elsy, mdle­je.

Tro­chę uro­czych Gol­dów ni­gdy nie za­szko­dzi.

Hak i Ksią­żę wpa­da­ją do skle­pu pa­na Gol­da i na­tych­miast opo­wia­da­ją o ca­łej sy­tu­acji. Ti­te­li­tu­ry nie jest zbyt sko­ry do po­mo­cy (ma urlop, do cięż­kiej po­go­dy), ale gdy męż­czyź­ni wspo­mi­na­ją o na­szyj­ni­ku, któ­ry zna­la­zła Elsa, Be­lla na­tych­miast ko­ja­rzy fak­ty (czyż­by Gol­do­wie ro­bi­li in­wen­ta­ry­za­cję w trak­cie swe­go mie­sią­ca mio­do­we­go?) i się­ga po zdję­cie na­szyj­ni­ka. Gdy tyl­ko Ksią­żę je za­uwa­ża, coś za­czy­na mu świ­tać.

Bo Peep jest go­to­wa na każ­dą ewen­tu­al­ność.

I znów Za­cza­ro­wa­ny Las w prze­szło­ści. Ksią­żę idzie obu­dzić An­nę i po­wie­dzieć jej, że re­zy­gnu­je z wal­ki o swo­je, a po­tem ka­zać jej ucie­kać, pó­ki jesz­cze mo­że. Oka­zu­je się jed­nak, że nie mo­że, bo za­ję­ła się już nią Bo Peep. Bez­względ­na pa­ste­recz­ka wię­zi ją gdzieś u sie­bie, a na wszel­ki wy­pa­dek ozna­czy­ła dziew­czy­nę swo­ją la­ską — by za­wsze ła­two ją od­na­la­zła. Oj, Ksią­żę, to się po­ro­bi­ło!

pa­ste­recz­ki w rzeź­nicz­kę.

Po­wra­ca­my do Sto­ry­bro­oke. Emma na mo­ment od­zy­sku­je przy­tom­ność, ale nie po­zo­sta­ło jej już za du­żo cza­su. Tym­cza­sem Ksią­żę i Hak od­naj­du­ją Bo Peep w mia­stecz­ku (przy­padł jej pre­sti­żo­wy za­wód rzeź­ni­ka — znów dość in­te­re­su­ją­cy za­bieg sce­na­riu­szo­wy). Ksią­żę pro­si ją o po­moc, ale oczy­wi­ście klą­twa nie dzia­ła cu­dów i nie zmie­nia lu­dziom cha­rak­te­rów, w związ­ku z czym Bo nie jest chęt­na, a po krót­kiej wy­mia­nie zdań rzu­ca się na go­ścia z ta­sa­kiem. Na szczę­ście obok jest za­wsze Hak, któ­ry szyb­ko od­wra­ca sza­lę zwy­cię­stwa na stro­nę Księ­cia, a na­stęp­nie wy­no­si z za­ple­cza ma­gicz­ną pa­ster­ską la­skę, za po­mo­cą któ­rej bę­dzie moż­na od­na­leźć An­nę. Na­gle z Ha­kiem kon­tak­tu­je się Elsa (łał, ale szyb­ko się na­uczy­ła ko­rzy­stać z krót­ko­fa­lów­ki!) — Emma stra­ci­ła przy­tom­ność i jest bli­ska śmier­ci. Dwa szyb­kie zbli­że­nia na prze­ra­żo­ne twa­rze bo­ha­te­rów i znów prze­no­si­my się w prze­szłość.

Czas na wal­kę.

Sce­na roz­po­czy­na się sym­bo­licz­nie — od wi­do­ku na­szyj­ni­ka Anny, błysz­czą­ce­go na szyi Bo Peep. Na­stęp­nie po­ja­wia się Ksią­żę — nie ma jed­nak pie­nię­dzy dla Peep. Po­sta­na­wia sto­czyć z nią wal­kę. Naj­pierw zgrab­nie ra­dzi so­bie z jej po­ma­gie­ra­mi (swo­ją dro­gą, na­sza pa­ste­recz­ka ma ich dość ma­ło), a po­tem spryt­nie zy­sku­je prze­wa­gę nad sa­mą ko­bie­tą, pod­ła­pu­jąc co nie­co od Anny. Sama se­kwen­cja zo­sta­ła zre­ali­zo­wa­na cał­kiem spraw­nie i na­wet nie tak cha­otycz­nie (choć oczy­wi­ście kil­ka błę­dzi­ków mon­ta­żo­wych się po­ja­wia).
Na­stęp­nym kro­kiem Księ­cia bę­dzie oczy­wi­ście od­na­le­zie­nie Anny. Bo Peep nie ze­chce mu w tym po­móc (bo jak­że), ale na szczę­ście jest jej ma­gicz­na la­ska. Chwi­la mo­ment i Ksia­żę wie, gdzie skie­ro­wać swo­je kro­ki. Wcho­dzi do po­miesz­cze­nia i na­tych­miast zo­sta­je za­ata­ko­wa­ny przez An­nę (k­tó­ra jest do­kład­nie ta­ką sa­mą ga­pą jak w fil­mach — bar­dzo mi się to po­do­ba). Szyb­kie prze­pro­si­ny, a póź­niej pod­su­mo­wa­nie mo­ra­łów, pły­ną­cych z hi­sto­rii — na­le­ży za­wsze wal­czyć o swo­je i ni­gdy się nie pod­da­wać. Nie mo­rał jest jed­nak naj­waż­niej­szy, a zmia­na, jaka do­ko­na­ła się w Księ­ciu, któ­ra po­ka­zu­je w jaki spo­sób stał się taki, jakim jest obec­nie. I po­my­śleć, że wszyst­ko dzię­ki An­nie!

Hak do­pro­wa­dzo­ny na skraj.

W stro­nę lo­do­wej ba­rie­ry szyb­ko nad­jeż­dża­ją Hak i Ksią­żę. Wy­pa­da­ją z sa­mo­cho­du i Ksią­żę na­tych­miast ko­mu­ni­ku­je się z El­są. Sta­ra się prze­mó­wić jej do roz­sąd­ku i po­wo­łu­je się na daw­ną zna­jo­mość z An­ną, któ­rej (jak wie­my z re­tro­spek­cji) wie­le za­wdzię­cza. I w ten spo­sób hi­sto­ria za­ta­cza ko­ło — ma­ło to sub­tel­ne, ale co tam! Elsa w koń­cu bie­rze się w garść i uda­je się jej wy­cza­ro­wać dziu­rę w lo­dzie (war­to przy tym zwró­cić uwa­gę na do­pra­co­wa­ną, płyn­ną ge­sty­ku­la­cję ak­tor­ki; nie­złe efek­ty oraz wspa­nia­łą mu­zy­kę w tle), przez któ­rą Hak i Ksią­żę wy­cią­ga­ją Em­mę. Oca­lo­na na­tych­miast ści­ska uko­cha­ne­go (wy­glą­da­ją ra­zem dość uro­czo) a tym­cza­sem Elsa kon­ty­nu­uje roz­mo­wę z Księ­ciem. Ten obie­cu­je, że za wszel­ką ce­nę po­mo­że od­na­leźć An­nę. I kon­flikt od­cin­ka ład­nie roz­wią­za­ny. Te­raz wra­ca­my jesz­cze do Śnież­ki.

Śnież­ka i przy­wró­ce­nie prą­du? Da dziew­czy­na ra­dę!

Nowo wy­bra­na bur­mistrz mia­stecz­ka wciąż wal­czy z przy­wró­ce­niem prą­du. Osta­tecz­nie głod­ny Neal po­ma­ga jej wpaść na po­mysł, że być mo­że zo­stał za­mknię­ty do­pływ pa­li­wa. Eu­re­ka! Ma­szy­na dzia­ła jak nowa, Śnież­ka przy­bi­ja ma­łe­mu piąt­kę i mo­gą ru­szać do domu. Ma­lut­ka sce­na, ale cał­kiem sym­pa­tycz­na i po­praw­nie zre­ali­zo­wa­na.

Emma oto­czo­na opie­ką.

Tym­cza­sem Elsa, Hak i Ksią­żę do­cie­ra­ją z Em­mą do domu i na­tych­miast ota­cza­ją ją opie­ką. Ko­cy­ki, cie­płe ka­kao, a na de­ser przy­wró­ce­nie prą­du — wszyst­ko mamy. Po­zo­sta­je tyl­ko kwe­stia Anny. Ksią­żę się­ga po la­skę, za­czy­na­ją się cza­ry mary i… Twór­cy jak zwy­kle prze­ry­wa­ją w cie­ka­wym mo­men­cie i po raz ostat­ni prze­no­szą nas w prze­szłość.

Anna dzię­ku­je za go­ści­nę.

Czas na dal­szą dro­gę Anny. Mama Księ­cia, Ruth, daje jej na dro­gę ka­nap­ki (a jak wie­my z an­giel­skiej wer­sji „Love is an open door”, Anna ka­nap­ki uwiel­bia) i dzię­ku­je za to że uda­ło jej się zmie­nić Da­vi­da. Anna, jak to Anna, skrom­nie umniej­sza swo­je za­słu­gi, ale przy oka­zji pro­si o po­moc — pod­su­nię­cie da­nych oso­by, któ­ra wie coś o ma­gii. Ruth na­tych­miast przy­cho­dzi do gło­wy pe­wien po­tęż­ny czar­no­księż­nik, któ­re­go imie­nia nie chce wy­ma­wiać (nie, nie cho­dzi o Vol­de­mor­ta), ale mo­że zapisać.
Tym­cza­sem Da­vid pro­wa­dzi ko­nia, któ­re­go wcze­śniej nie chciał od­dać Bo Peep. Mó­wi An­nie, że na­le­żał kie­dyś do ojca i sta­no­wił po nim pa­miąt­kę. Te­raz Ksią­żę już go nie po­trze­bu­je (oj, ten kom­pleks Edy­pa w „On­ce Upon a Time”). Na­stę­pu­ją po­że­gna­nia, Ruth jesz­cze zręcz­nie wsu­wa ka­wa­łek pa­pie­ru z imie­niem czar­no­księż­ni­ka w rę­kę dziew­czy­ny a po­tem komu w dro­gę, temu czas. Anna ru­sza, a że­by się po­pi­sać jaz­dą pra­wie bez trzy­man­ki, po dro­dze na głos od­czy­tu­je imię czar­no­księż­ni­ka. Oka­zu­je się nim nikt inny jak Ti­te­li­tu­ry, któ­ry, jak się chwi­lę póź­niej oka­zu­je, wszyst­ko oglą­dał w szkla­nej kuli (Car­lyle oczy­wi­ście nie był­by so­bą, gdy­by nie użył swe­go fir­mo­we­go śmie­chu). Wy­glą­da więc na to, że w ko­lej­nym od­cin­ku Anna po­zna Mrocz­ne­go — bar­dzo je­stem cie­kaw, jak to spo­tka­nie na nią wpły­nie.

La­ska nie chce po­ka­zać Anny.

Wra­ca­my na do­bre do Sto­ry­bro­oke. Elsa uży­wa la­ski, by od­na­leźć An­nę, ale nie­ste­ty nie uda­je się jej zo­ba­czyć. Sły­chać jed­nak bi­cie ser­ca, a to ozna­cza, że dziew­czy­na ży­je. Cie­ka­we jed­nak, dla­cze­go nie po­ka­zu­je się miej­sce, w któ­rym się znaj­du­je. Mo­że jest w in­nym świe­cie, a la­ska nie ma tak du­że­go za­się­gu? A mo­że ktoś rzu­cił spe­cjal­ne za­klę­cie?
Tak czy siak, do domu wra­ca Śnież­ka, nie­co zdzi­wio­na obec­noś­cią El­sy. Ksią­żę szyb­ko wy­ja­śnia mał­żon­ce, co i jak i wy­gła­sza bar­dzo ład­ne prze­mó­wie­nie o tym, jak dys­funk­cyj­na ro­dzin­ka ni­gdy się nie pod­da­je. Elsa jest prze­szczę­śli­wa, że mo­że li­czyć na po­moc, a sło­wa Da­vi­da od­dzia­łu­ją też na Hen­ry’ego, któ­ry po­mi­mo li­stu od Re­gi­ny po­sta­na­wia i tak ją od­wie­dzić. I jest to strzał w dzie­siąt­kę, bo dzię­ki temu do­sta­je­my pięk­ną, wzru­sza­ją­cą sce­nę (mo­że bez łez, ale bli­sko) i krót­kie spoj­rze­nie na La­nę Pa­ril­lę.

Nić po­ro­zu­mie­nia za­wią­za­na na do­bre.

Elsa i Emma wra­ca­ją do lo­do­wej ba­rie­ry. Kil­ka dow­ci­pów [w tym je­den że­nu­ją­cy — Emma okre­śla moce Elsy sło­wem cool (co ozna­cza „faj­ny”, ale też „chłod­ny”), a po­tem jesz­cze pod­kre­śla: „o, taki żar­cik” – tak się nie ro­bi!] i Elsa sta­ra się usu­nąć to, co tam na­bro­iła. Od­kry­wa jed­nak, że nie mo­że — co moc­no ją dzi­wi, bo prze­cież tyl­ko ona ma ta­ką moc… No, oka­zu­je się, że nie do koń­ca.

Eli­za­beth Mi­tchell — wi­taj!

Prze­no­si­my się w inne miej­sce w Stor­brooke. Od­wie­dza­my ma­łą lo­dziar­nię, w któ­rej Gbu­rek ku­pu­je słod­ką prze­ką­skę. Przy oka­zji pyta wła­ści­ciel­kę (w tej roli Eli­za­beth Mit­chell, któ­ra za­go­ści w „On­ce Upon a Time” na dłu­żej), czy przez awa­rię prą­du nie stra­ci­ła to­wa­ru. Ta od­po­wia­da, że mia­ła szczę­ście. Gbu­rek nie­zręcz­nie się uśmie­cha (ach ten Lee Aren­berg) i wy­cho­dzi. My mamy zaś oka­zję zo­ba­czyć, co to za szczę­ście — wła­ści­ciel­ka lo­dziar­ni ma bo­wiem ta­ką sa­mą moc jak Elsa! A więc to ona praw­do­po­dob­nie pod­trzy­mu­je te­raz ba­rie­rę!
Oczy­wi­ście nie trud­no się do­my­ślić, że lo­dziar­ka to sto­ry­broo­ko­we al­ter ego Kró­lo­wej Śnie­gu, a ra­czej jej on­ce’owej in­ter­pre­ta­cji. Po­zo­sta­je więc py­ta­nie, czy jest ja­koś spo­krew­nio­na z El­są. Mo­że to sio­stra Idun lub Ad­ga­ra? A mo­że bio­lo­gicz­na mat­ka Elsy? Czy to ją para kró­lew­ska chcia­ła od­na­leźć w Za­cza­ro­wa­nym Le­sie? No i wresz­cie: czy to ona stoi za znik­nię­ciem Anny? Mam na­dzie­ję, że już wkrót­ce się do­wie­my. A tak w ogó­le, to się eks­cy­tu­ję, bo Mit­chell.

MA­NIAK KO­ŃCZY


Za­chę­cam oczy­wi­ście do po­dzie­le­nia się wła­sny­mi opi­nia­mi, teo­ria­mi oraz spo­strze­że­nia­mi. Mo­że za­uwa­ży­li­ście coś, co mi umknę­ło?

Komentarze