Maniak ocenia #154: "Buffy the Vampire Slayer: Season 10" #5

MA­NIAK ROZ­PO­CZY­NA


Po­wo­dów suk­ce­su se­ria­lu „Bu­ffy: Po­grom­czy­ni Wam­pi­rów” jest z ca­łą pew­no­ścią wie­le — zna­ko­mi­ty sce­na­riusz, cie­ka­we po­sta­ci, ide­al­nie wy­wa­żo­ne ele­men­ty ko­me­dio­we i dra­ma­tycz­ne… Moż­na by wy­mie­niać bez koń­ca. Dla mnie jed­nak naj­więk­szą war­to­ścią „Bu­ffy” jest dru­gie dno; to jak sce­na­rzy­ści wy­ko­rzy­stu­ją po­two­ry, du­chy i wam­pi­ry, by po­ka­zać pew­ne pro­ble­my, z ja­ki­mi na róż­nych eta­pach bo­ry­ka się każ­dy z nas. Jest więc choć­by uza­leż­nie­nie, zma­ga­nie się ze stra­tą bli­skich, ak­cep­ta­cja sie­bie, nie­szczę­śli­wa mi­łość i inne, wszyst­kie wy­ra­żo­ne nie do koń­ca wprost, ale wy­star­cza­ją­co zro­zu­mia­le.
Twór­cy ko­mik­so­wej kon­ty­nu­acji se­ria­lu rów­nież sta­ra­ją się po­dej­mo­wać trud­ne te­ma­ty, a jest to o tyle war­to­ścio­we, że do­sto­so­wu­ją po­ru­sza­ne pro­ble­my do wie­ku bo­ha­te­rów, któ­rzy prze­cież nie są wiecz­ny­mi ucznia­mi li­ceum czy stu­den­ta­mi, ale wcho­dzą w do­ro­słość. W dzie­sią­tym se­zo­nie jest to szcze­gól­nie wi­docz­ne.

MA­NIAK O SCE­NA­RIU­SZU


Chris­tos Gage i Ni­cho­las Bren­don otwie­ra­ją pią­tą (i ostat­nią) część hi­sto­rii „New Ru­les” tra­dy­cyj­nie, czy­li bez­po­śred­nio kon­ty­nu­ując wy­da­rze­nia z po­przed­nie­go ze­szy­tu. Scoo­bies ście­ra­ją się z Ma­lo­ke­rem, pierw­szym wam­pi­rem i każ­dy sta­ra się za­ra­dzić pro­ble­mo­wi we wła­snym za­kre­sie. Roz­wią­za­nie osta­tecz­nie oka­zu­je się ła­twiej­sze, niż wszy­scy są­dzi­li, ale za­nim od­po­wied­ni bo­ha­te­ro­wie do nie­go doj­dą, mi­nie tro­chę cza­su…
Sam prze­bieg ak­cji moż­na po­dzie­lić na dwie czę­ści. Na po­cząt­ku jest bar­dzo emo­cjo­nu­ją­ca wal­ka, na tle któ­rej śle­dzi­my in­te­rak­cje po­szcze­gól­nych po­sta­ci: współ­pra­cę Bu­ffy, Wi­llow, Spi­ke’a, Gile­sa i Dawn; kłót­nię Xan­de­ra z ta­jem­ni­czym du­chem Anyi; prze­ko­ma­rzan­ki An­drew z Gile­sem itd. Jest na­praw­dę emo­cjo­nu­ją­co i nie bra­ku­je cie­ka­wych zwro­tów ak­cji oraz zgrab­nie wple­cio­ne­go w ca­łość hu­mo­ru sy­tu­acyj­ne­go. Szcze­gól­nie in­te­re­su­ją­co prze­bie­ga tu­taj roz­wój Xan­de­ra, na któ­re­go ko­lej­ne wy­da­rze­nia ma­ją ogrom­ny wpływ i spra­wia­ją, że do­ko­nu­je pod ko­niec trud­ne­go, ale wła­ści­we­go i im­po­nu­ją­ce­go wy­bo­ru. A wszyst­ko to wień­czy świet­na sce­na z Dra­cu­lą, któ­ra do­sko­na­le pod­su­mo­wu­je skom­pli­ko­wa­ne re­la­cje łą­czą­ce bo­ha­te­rów.
Po dłu­giej wal­ce na­stę­pu­je dru­ga, spo­koj­niej­sza część, w któ­rej Bu­ffy i przy­ja­cie­le do­ko­nu­ją bi­lan­su swych po­przed­nich zma­gań, po­dej­mu­ją de­cy­zje a pro­pos tego, co da­lej z księ­gą „Vam­pyr” i wal­czą z róż­no­ra­ki­mi po­ku­sa­mi. To tu naj­bar­dziej wi­docz­ny jest głów­ny mo­tyw dzie­sią­te­go se­zo­nu — wcho­dze­nie w do­ro­słość i sta­wia­nie czo­ła cięż­kim, zna­czą­cym dla przy­szło­ści wy­bo­rom. Wszyst­ko to po­da­ne w wy­śmie­ni­tym so­sie i bar­dzo umie­jęt­nie zme­ta­fo­ry­zo­wa­ne, a to szcze­gól­nie war­toś­cio­we, bo dzię­ki temu ko­miks nie tyl­ko skła­nia do re­flek­sji, ale też zwy­czaj­nie do­star­cza mnó­stwa fraj­dy. Gage i Bren­don zde­cy­do­wa­nie sta­nę­li na wy­so­ko­ści za­da­nia, two­rząc sce­na­riusz do tego nu­me­ru, któ­ry do­rów­nu­je naj­lep­szym od­cin­kom se­ria­lu Whe­do­na.

MA­NIAK O RY­SUN­KACH


Re­be­kah Isaacs znów oży­wia sce­na­riusz swy­mi cu­dow­nie kre­sków­ko­wy­mi ry­sun­ka­mi, do któ­rych do­da­je do­miesz­kę man­go­wej sty­li­sty­ki. I po­now­nie spraw­dza się to w ak­cji świet­nie. Pierw­szo­rzęd­nie wy­glą­da­ją nie tyl­ko tła, w któ­re ry­sow­nicz­ka wło­ży­ła ogrom pra­cy (war­to też zwró­cić uwa­gę na sub­tel­ne kul­tu­ro­we na­wią­za­nia, choć­by wi­szą­cą na ścia­nie w po­ko­ju Xan­de­ra re­pro­duk­cję słyn­ne­go drze­wo­ry­tu Hi­ro­shi­ge­go), ale rów­nież po­sta­ci, w któ­rych przede wszyst­kim za­chwy­ca ka­pi­tal­na, lek­ko prze­ry­so­wa­na (znów: man­go­we wpły­wy) mi­mi­ka. Isa­acs bar­dzo dba o to, by pod­kre­ślić emo­cje bo­ha­te­rów przez ich miny, spoj­rze­nia i po­sta­wy, a wi­dać to w szcze­gól­no­ści w jed­nej ze scen po­ca­łun­ku. Do tego do­cho­dzi na­praw­dę do­bre roz­sta­wie­nie ka­drów i umie­jęt­ne po­słu­gi­wa­nie się per­spek­ty­wą. A je­śli do­dać jesz­cze ko­lo­ry Dana Jack­so­na, któ­re­go do­bór pa­le­ty barw i styl cie­nio­wa­nia ide­al­nie wpi­su­ją się w ca­łość, to otrzy­ma­my ko­miks prze­ślicz­ny. I taki ten ze­szyt jest.

MA­NIAK OCE­NIA


Pią­ty nu­mer dzie­sią­te­go se­zo­nu „Bu­ffy” ma w so­bie to coś, co znam z se­ria­lu, a w do­dat­ku jest prze­pięk­nie zi­lu­stro­wa­ny. Mnie do szczę­ścia wię­cej nie po­trze­ba.

DO­BRY

Komentarze