Maniak ocenia #150: "Powstanie Warszawskie"

MA­NIAK NA PO­CZĄTEK


Film pt. „Pow­sta­nie War­szaw­skie” re­kla­mo­wa­ny był jako „pierw­szy na świe­cie fa­bu­lar­ny dra­mat wo­jen­ny non-fic­tion” Brzmi dość enig­ma­tycz­nie, a po­nad­to odro­bi­nę wpro­wa­dza w błąd, bo jed­nak fik­cji trosz­kę w ob­ra­zie jest. A o co tak na­praw­dę cho­dzi? Ano o to, że to film zre­ali­zo­wa­ny we­dług bar­dzo cie­ka­we­go, in­no­wa­cyj­ne­go po­my­słu. Mia­no­wi­cie, skła­da się on w ca­ło­ści z ar­chi­wal­nych ma­te­ria­łów na­krę­co­nych pod­czas Po­wsta­nia, któ­re na­stęp­nie od­re­stau­ro­wa­no, po­ko­lo­ro­wa­no i wy­czy­sczo­no, a po­tem ze so­bą, we­dług kon­kret­ne­go klu­cza, po­łą­czo­no. Trze­ba przy­znać, że to ory­gi­nal­ne roz­wią­za­nie i bar­dzo by­łem cie­kaw, jak osta­tecz­nie „Pow­sta­nie War­szaw­skie” wyj­dzie. Film wszedł do kin już w maju, ale uda­ło mi się zo­ba­czyć go na du­żym ekra­nie do­pie­ro nie­daw­no. Jak spraw­dził się ten nie­co­dzien­ny po­mysł?

MA­NIAK O SCE­NA­RIU­SZU


Przy tek­ście do fil­mu pra­co­wa­ła ca­ła masa osób. Za­czę­ło się oczy­wi­ście od po­my­słu, na któ­ry wpadł Jan Ko­ma­sa (no­ta­be­ne, re­ży­ser wcho­dzą­ce­go w tym mie­sią­cu do kin „Mia­sta 44”). Po­tem idea roz­ro­sła się do sce­na­riu­sza, za któ­ry od­po­wia­da­ją: Jo­an­na Paw­luś­kie­wicz, Jan Oł­da­kow­ski i Piotr Śli­wow­ski. W czo­łów­ce wy­róż­nio­no też oso­by od­po­wie­dzial­ne stric­te za dia­lo­gi: Mi­cha­ła Su­fina oraz po­now­nie Paw­luś­kie­wicz. Ze wszyst­ki­mi jest je­den pod­sta­wo­wy pro­blem — ma­ją pra­wie że ze­ro­we do­świad­cze­nie. Paw­luś­kie­wicz pra­co­wa­ła je­dy­nie nad kil­ko­ma od­cin­ka­mi „Bez ta­jem­nic”, a Su­fin nad nie­licz­ny­mi od­sło­na­mi „Nia­ni” — czy­li ich za­da­nie opie­ra­ło się głów­nie na ad­ap­ta­cjach ist­nie­ją­cych tek­stów na pol­skie po­trze­by. Je­śli zaś cho­dzi o ca­łą resz­tę (wy­łą­cza­jąc oczy­wi­ście Ko­ma­sę), to jest to dla nich de­biut. I to nie­ste­ty od­bi­ja się na ja­ko­ści sce­na­riu­sza.
Od sa­me­go po­cząt­ku kry­ła się w po­my­śle na „Pow­sta­nie War­szaw­skie” pu­łap­ka — cięż­ko zmon­to­wać frag­men­ty kro­nik w jed­ną, spój­ną ca­łość, zwłasz­cza, że du­ża część z nich by­ła in­sce­ni­zo­wa­na. Z tym za­da­niem twór­cy ra­dzą so­bie po­ło­wicz­nie. Ubie­ra­ją oni film w ramy opo­wie­ści o dwóch ope­ra­to­rach, któ­rzy po­dej­mu­ją się nie­bez­piecz­ne­go za­da­nia utrwa­le­nia Po­wsta­nia dla Biu­ra In­for­ma­cji i Pro­pa­gan­dy. I to z per­spek­ty­wy tych dwóch ope­ra­to­rów, Ka­ro­la i Wit­ka, śle­dzi­my ak­cję.
Pod­sta­wo­wy pro­blem jest taki, że nie­ste­ty Ka­rol i Wi­tek jako bo­ha­te­ro­wie zu­peł­nie nie po­ry­wa­ją i sku­tecz­nie od­wra­ca­ją uwa­gę od sed­na fil­mu. Wina w tym przede wszyst­kim kiep­skich, sztyw­nych dia­lo­gów mię­dzy tą dwój­ką: na­głych, bez­sen­sow­nych okrzy­ków; nie­kle­ją­cych się roz­mów czy wresz­cie po­wta­rza­nych do znu­dze­nia, „pu­stych” slo­ga­nów. Przez to wszyst­ko nie­ste­ty na głów­nych bo­ha­te­rach w ogó­le wi­dzo­wi nie za­le­ży, a ich los nie­ste­ty po­zo­sta­je obo­jęt­ny.
Wra­że­nie robi na­to­miast ca­ła resz­ta obok — to, co dzie­je się z praw­dzi­wy­mi ludź­mi; jak ra­dzą so­bie pod­czas tych cięż­kich cza­sów; jak przy­tła­cza­ją­ce są ich osta­tecz­ne losy. Spo­ro wy­po­wie­dzi po­ka­zy­wa­nych na ekra­nach cy­wi­lów czy uczest­ni­ków po­wsta­nia wy­czy­ta­no z ru­chów ich ust; cza­sem, gdy taka moż­li­wość z róż­nych po­wo­dów by­ła wy­klu­czo­na, do­pi­sa­no nie­któ­re dia­lo­gi tak, by pa­so­wa­ły do kon­tek­stu. To wy­cho­dzi na­praw­dę zna­ko­mi­cie, bo jest na tyle praw­dzi­we, na ile się da­ło i nie wy­da­je się ani tro­chę wy­mu­szo­ne. W tych frag­men­tach, je­śli aku­rat nie są za­głu­sza­ne przez ope­ra­to­rów, moż­na rze­czy­wi­ście po­czuć praw­dzi­wą at­mos­fe­rę tam­tych cza­sów, a to na­praw­dę nie­sa­mo­wi­te, nie­po­wta­rzal­ne prze­ży­cie.
Osta­tecz­nie sce­na­riusz „Pow­sta­nia War­szaw­skie­go” moż­na po­dzie­lić na dwie czę­ści: tę na­pi­sa­ną przez lu­dzi do tego za­trud­nio­nych oraz tę, któ­rą na­pi­sa­ło ży­cie. I ta pierw­sza nie ma z tą dru­gą, ste­ty lub nie­ste­ty, żad­nych szans.

MA­NIAK O RE­ŻY­SE­RII


Każ­dy film, na­wet zło­żo­ny z ma­te­ria­łów ar­chi­wal­nych musi mieć re­ży­se­ra. Ko­goś, kto po­kie­ru­je ca­łym ze­spo­łem lu­dzi, któ­rzy wkła­da­ją swój trud w po­szcze­gól­ne ele­men­ty ob­ra­zu. Ko­goś, kto wpły­nie na osta­tecz­ny kształt dzie­ła. Dla­te­go wiel­kie by­ło moje zdzi­wie­nie, kie­dy ni­ko­go ta­kie­go, ani w na­pi­sach koń­co­wych, ani w czo­łów­ce, ani w in­ter­ne­to­wych ba­zach fil­mo­wych… nie zna­la­złem. Re­ży­ser du­bbin­gu (o niej za chwi­lę) — ow­szem, ale re­ży­se­ra fil­mu jako tako — brak. Jest za to funk­cja okre­śla­na mia­nem „o­pie­ki ar­ty­stycz­nej” i to był­by chy­ba naj­bliż­szy od­po­wied­nik. Funk­cję tę peł­ni zna­ko­mi­ta pol­ska mon­ta­żyst­ka, Mi­le­nia Fie­dler („Ka­tyń”, „Wa­łę­sa. Czło­wiek z na­dzie­i”), któ­ra opie­ku­je się fil­mem dość po­praw­nie, za­pew­nia­jąc jego nie­złą kon­struk­cję, lo­gicz­ny do­bór ko­lej­nych ma­te­ria­łów i ich wła­ści­we po­łą­cze­nie w jed­ną, spój­ną ca­łość — bo za­kła­dam, że mię­dzy in­ny­mi nad tym czu­wa­ła.
No i jest też wspo­mnia­na re­ży­ser du­bbin­gu, czy­li Mi­riam Alek­san­dro­wicz, któ­ra, ow­szem, do­świad­cze­nie na tym polu ma bar­dzo sze­ro­kie, ale nie­ste­ty głów­nie w kre­sków­kach. I tu chy­ba tkwi pies po­grze­ba­ny, bo o ile po­bocz­ny­mi ak­to­ra­mi Alek­san­dro­wicz kie­ru­je nie­źle, to już tymi, któ­rzy uży­cza­ją gło­su głów­nym bo­ha­te­rom, nie bar­dzo.

MA­NIAK O AK­TO­RACH


Głów­ne gło­so­we role w fil­mie przy­pa­dły: Mi­cha­ło­wi Żu­raw­skie­mu (Ka­rol) i Ma­cie­jo­wi Na­wroc­kie­mu (Wi­tek). Po prze­śle­dze­niu fil­mo­gra­fii obu pa­nów moż­na stwier­dzić dwa fak­ty: po pierw­sze, nie ma­ją oni na swym kon­cie szcze­gól­nie do­brych ról; po dru­gie, ich do­świad­cze­nie w dub­bin­gu jest żad­ne. I to nie­ste­ty sły­chać. Ak­to­rzy nie­ste­ty ma­ją skłon­ność do prze­sa­dy i prze­ry­so­wa­nia, przez co iry­tu­ją i mę­czą, a nie taki był za­mysł twór­ców. Tro­chę szko­da, że po­wie­rzo­no tak waż­ne role żół­to­dzio­bom.
O wie­le le­piej jest z po­zos­ta­łą ob­sa­dą. Usły­szeć moż­na ta­kich du­bbin­go­wych we­te­ra­nów jak Jo­an­na Je­żew­ska, Agniesz­ka Ku­ni­kow­ska, Ju­lia Ko­ła­kow­ska, Mi­ro­sław Zbro­je­wicz, Ma­rek Bar­ba­sie­wicz czy po­sia­dacz jed­ne­go z naj­pięk­niej­szych mę­skich gło­sów w Pol­sce, Sta­ni­sław Brud­ny. I ci ze swych za­dań (fak­t,że każ­de­mu tra­fia się ra­czej po epi­zo­dzie, bo osób na ekra­nie po­ja­wia się wie­le) wy­wią­zu­ją się pierw­szo­rzęd­nie.

MA­NIAK O TECH­NI­KA­LIACH


Ze spraw tech­nicz­nych przede wszyst­kim trze­ba wspo­mnieć o ogro­mie prac, wło­żo­nych w od­re­stau­ro­wa­nie ma­te­ria­łów na­krę­co­nych pod­czas Po­wsta­nia. Czar­no-bia­łe kro­ni­ki do­sko­na­le po­ko­lo­ro­wa­no i pod­ra­so­wa­no cy­fro­wo. Efekt jest prze­pięk­ny i za­pie­ra dech w pier­siach. Kro­ni­ki w ta­kiej wer­sji po­zwa­la­ją jesz­cze moc­niej po­czuć gro­zę Po­wsta­nia i zde­cy­do­wa­nie dzia­ła­ją na wy­obraź­nie.
Cie­ka­wie roz­wią­za­no spra­wę mon­ta­żu. Ko­lej­ne ma­te­ria­ły po­łą­czo­no ze so­bą tak, by mia­ło się wra­że­nie, że oglą­da się ama­tor­ski, do­mo­wej ro­bo­ty film. To też two­rzy pew­ną wy­jąt­ko­wą at­mos­fe­rę, któ­ra na pew­no prze­ma­wia na ko­rzyść ob­ra­zu.
Spraw­nie zre­ali­zo­wa­no opra­wę dźwię­ko­wą. Dia­lo­gi i efek­ty są ze so­bą od­po­wied­nio zrów­no­wa­żo­ne, a mu­zy­ka au­tor­stwa Bar­to­sza Haj­dec­kie­go po­tra­fi sil­nie od­dzia­ły­wać na emo­cje.

MA­NIAK OCE­NIA


Mam z „Pow­sta­niem War­szaw­skim” du­ży pro­blem. Z jed­nej stro­ny to ob­raz wy­jąt­ko­wy, któ­ry wy­my­ka się wszel­kim ka­te­go­riom. Wy­ko­rzy­sta­nie kro­nik oka­za­ło się strza­łem w dzie­siąt­kę — tak re­al­ne­go fil­mu o Po­wsta­niu nie by­ło i już nie bę­dzie. Z dru­giej stro­ny, prze­cięt­ny sce­na­riusz i kiep­skie ak­tor­stwo gło­so­we sku­tecz­nie psu­ją wra­że­nie. Osta­tecz­nie sta­wiam więc:

ŚRED­NI

Komentarze