Maniak ocenia #149: "Batman" #26

MA­NIAK WE WSTĘPIE



Pa­mię­tasz, jak to wszyst­ko się za­czę­ło, sta­ry dru­hu? By­li­śmy w sali kon­fe­ren­cyj­nej, tej z tym prze­pięk­nym wi­do­kiem, wi­do­kiem na po­łu­dnie za­to­ki… I wte­dy… wte­dy po­wie­dzia­łeś do pana Ka­ne’a: „Karl to ge­niusz, ow­szem, ale jest też nie­bez­piecz­ny. Jego za­strzy­ki po­wo­du­ją śmierć. Śmierć to je­dy­ne, co on ostat­nio przy­no­si.” Resz­ta tyl­ko zna­czą­co po­ki­wa­ła gło­wa­mi. To był chy­ba wtor­ko­wy wie­czór. Nie dłu­go przed świę­ta­mi, bo za­to­ka by­ła za­mar­z­nię­ta, bie­lut­ka.
Prze­glą­da­nie ko­lej­nych roz­dzia­łów „Ze­ro Year”, czy­li no­wej wer­sji ge­ne­zy Mrocz­ne­go Ry­ce­rza, jest jak prze­ży­wa­nie fa­scy­nu­ją­cej przy­go­dy. Z jed­nej stro­ny wie­le w niej zna­jo­mych, da­ją­cych po­czu­cie swe­go ro­dza­ju bez­pie­czeń­stwa czą­stek, a z dru­giej spo­ro za­sko­czeń, któ­re spra­wia­ją, że brnie­my da­lej, cie­ka­wi tego, co znaj­dzie­my za ro­giem. I tak czy­ta się ko­lej­ną część hi­sto­rii na­pi­sa­nej przez Sny­de­ra — roz­po­zna­jąc jej ele­men­ty przed­sta­wio­ne w zu­peł­nie no­wym, ory­gi­nal­nym świe­tle.

MA­NIAK O SCE­NA­RIU­SZU


Wie pan co? Ma pan ra­cję. Nie lu­bię pana. Wie pan jed­nak, cze­go chciał­bym się do­wie­dzieć? Co, Gor­don? Skąd wziął pan ten płaszcz, któ­ry pan cią­gle nosi?
Za­czy­na in­try­gu­ją­co, bo dość oso­bli­wą sce­ną re­tro­spek­cji, w któ­rej sce­na­rzy­sta zgrab­nie od­wo­łu­je się do pew­nej zna­nej czę­ści ge­ne­zy Bat­ma­na i do­da­je do niej zu­peł­nie nowy kon­tekst. Na­stęp­nie szyb­ko prze­no­si­my się tam, gdzie za­koń­czył się po­przed­ni ze­szyt i oglą­da­my im­po­nu­ją­cą sza­mo­ta­ni­nę z de­mo­nicz­nym Doc­to­rem Death…
Nu­mer ofe­ru­je sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cą daw­kę bar­dzo in­te­li­gent­nie roz­pi­sa­nej ak­cji, mnó­stwo za­ga­dek, do­sko­na­łe dia­lo­gi, a na­wet nie­co… hor­ro­ru (jest jed­na sce­na, któ­rą z po­wo­dze­niem moż­na by ochrzcić mia­nem ko­mik­so­wych wy­ska­ku­ją­cych stra­chów, czy też jak kto woli, ko­mik­so­we­go jump­sca­re’a — bar­dzo uda­ne­go zresz­tą).
Sny­der na ra­zie po­wo­li bu­du­je at­mos­fe­rę, pod­rzu­ca­jąc pew­ne tro­py i moc­no in­try­gu­jąc. Jego sztucz­ka po­le­ga przede wszyst­kim na pew­ne­go ro­dza­ju zwo­dze­niu czy­tel­ni­ka i mie­sza­niu po­szlak fał­szy­wych z praw­dzi­wy­mi. Tak na­praw­dę nie wia­do­mo, jak wie­le chce zmie­nić w pew­nych obo­wiąz­ko­wych w każ­dej opo­wie­ści o po­cząt­kach czło­wie­ka­-nie­to­pe­rza ele­men­tach, a od­kry­wa­nie ko­lej­nych frag­men­tów hi­sto­rii to praw­dzi­wa fraj­da. Co na­praw­dę wy­da­rzy­ło się pa­mięt­nej nocy, pod­czas któ­rej za­mor­do­wa­no Way­ne’ów? Jaka by­ła prze­szłość Gor­do­na? Dla­cze­go Bru­ce jest nie­uf­ny w sto­sun­ku do po­li­cjan­ta? Od­po­wie­dzi na te py­ta­nia na ra­zie nie są jed­no­znacz­ne, ale na pod­sta­wie tego, czym dzie­li się Sny­der, moż­na wy­snuć spo­ro teo­rii — co bar­dzo lu­bię ro­bić.
Oczy­wi­ście poza za­ba­wą tymi sta­ły­mi skład­ni­ka­mi le­gen­dy Bat­ma­na jest też głów­na, cał­ko­wi­cie nowa hi­sto­ria, któ­ra świet­nie wpi­su­je się w kon­cep­cję sce­na­rzy­sty. Nowe po gan­gu Red Hoo­da za­gro­że­nie jest jesz­cze więk­sze i sta­no­wi dla Mrocz­ne­go Ry­ce­rza nie lada wy­zwa­nie. Zma­ga­nia bo­ha­te­ra śle­dzi się z za­par­tym tchem.
No i wresz­cie są do­sko­na­le roz­pi­sa­ne re­la­cje mie­dzy po­sta­cia­mi, a zwłasz­cza sto­sun­ki Bru­ce’a z Al­fre­dem oraz Jame­sem Gor­do­nem. Owo­cu­je to, po­wtó­rzę, na­praw­dę zna­ko­mi­ty­mi dia­lo­ga­mi, któ­re czy­ta się z praw­dzi­wą przy­jem­no­ścią.

MA­NIAK O RY­SUN­KACH


Spo­koj­nie. Wła­śnie zbli­żam się do New­ton Cen­ter. Mam na­dzie­ję, że dok­to­rzy Deds i Broo­ker strze­gą swej pra­cy tak moc­no jak Ke­lver i Paji. Je­śli są w środ­ku, uda mi się do nich do­trzeć, za­nim zro­bi to Hel­fern. To je­dy­ni z jego gru­py, któ­rzy jesz­cze ży­ją.
Greg Ca­pu­llo nie od­pusz­cza i wciąż wkła­da w ilu­stra­cje do „Bat­ma­na” ogrom pra­cy. De­li­kat­na kre­ska, pew­na umow­ność, ale też du­żo szcze­gó­łów; do­sko­na­łe pro­jek­ty po­sta­ci i pięk­ne tła — to wszyst­ko skła­da się na nie­zwy­kłą, pięk­ną opra­wę. Do tego do­cho­dzą bar­dzo cie­ka­we po­my­sły, jak choć­by ten z sa­me­go po­cząt­ku, w któ­rym ko­mik­so­we pa­ne­le ry­sow­nik sty­li­zu­je na fil­mo­we ka­dry.
Bar­dzo ład­nie to wszyst­ko uzu­peł­nia Da­nny Miki, ogra­ni­cza­jąc uży­cie tu­szu do miejsc, w któ­rych jest to ab­so­lut­nie po­trzeb­ne i po­zo­sta­wia­jąc spo­ro miej­sca dla ko­lo­ry­sty. Ten ostat­ni jak zwy­kle świet­nie pod­kre­śla at­mos­fe­rę do­bo­rem barw, nie bo­jąc się ko­lo­rów mrocz­nych w tych bar­dziej nie­po­ko­ją­cych sce­nach, sto­no­wa­nych w sce­nach spo­koj­niej­szych, i de­li­kat­nie wy­bla­kłych w sce­nach re­tro­spek­cji. Wierz­cie — oglą­da się to z ogrom­ną przy­jem­no­ścią.

MA­NIAK KO­ŃCZY


„Ze­ro Year” po­zy­tyw­nie za­ska­ku­je z nu­me­ru na nu­mer — to do­sko­na­le na­pi­sa­na i prze­pięk­nie zi­lu­stro­wa­na opo­wieść o nie­zwy­kłych po­cząt­kach le­gen­dy.

DO­BRY

Komentarze