Maniak ocenia #131: "Jak poznałem waszą matkę" S09E08

MA­NIAK WE WSTĘPIE


Do­tych­cza­so­we sie­dem od­cin­ków dzie­wią­te­go se­zo­nu „Jak po­zna­łem wa­szą mat­kę”, któ­re zdo­ła­łem obej­rzeć (a­leż ja je­stem do ty­łu, mu­szę ko­niecz­nie wziąć się za sie­bie) pre­zen­to­wa­ło bar­dzo róż­ny po­ziom. By­ło kil­ka na­praw­dę do­brych, za­baw­nych i in­te­li­gent­nych od­słon, ale by­ły też ta­kie, któ­re ra­zi­ły ni­skich lo­tów hu­mo­rem i ma­ło wno­si­ły do fa­bu­ły. Pew­nie, każ­dy se­rial ma wzlo­ty i upad­ki — to rzecz cał­ko­wi­cie na­tu­ral­na. Nie­po­ko­ją­ce by­ło jed­nak to że te słab­sze od­cin­ki po­ja­wia­ły się dość nie­bez­piecz­nie bli­sko sie­bie. Wzbu­dzi­ło to we mnie pew­ne oba­wy, dla­te­go do każ­dej ko­lej­nej od­sło­ny pod­cho­dzę te­raz szcze­gól­nie ostroż­nie i kry­tycz­nie. No do­brze, a ja­kie wra­że­nie zro­bił na mnie w ta­kim ra­zie od­ci­nek ó­smy?

MA­NIAK O SCE­NA­RIU­SZU


Au­tor­ką sce­na­riu­sza jest Ra­chel Axler, któ­ra zna­na jest głów­nie z pra­cy przy pro­gra­mie „The Dai­ly Show” i kil­ku po­je­dyn­czych od­cin­kach se­ria­li ko­me­dio­wych. Ty­tuł tej od­sło­ny brzmi „The Light­house”, czy­li „La­tar­nia mor­ska”.
Ak­cja roz­po­czy­na się trzy­dzie­ści trzy go­dzi­ny przed ślu­bem. Ko­nflikt Ro­bin i Lo­re­tty, mat­ki Bar­neya, sta­je się co­raz sil­niej­szy; Ted pra­gnie wspiąć się na ty­tu­ło­wą la­tar­nię mor­ską; Lily wciąż jest zde­ner­wo­wa­na na Mar­sha­lla; na­to­miast ten ostat­ni za­trzy­mu­je się na mo­ment z Daph­ne u mat­ki Teda. Wąt­ków jest więc spo­ro i każ­dy z nich stoi na in­nym po­zio­mie.
Naj­za­baw­niej wy­pa­da hi­sto­ria Lo­re­tty i Ro­bin. Spo­ro tu hu­mo­ru (cza­sem okrut­ne­go), za któ­ry po­lu­bi­łem „Jak po­zna­łem wa­szą mat­kę” — mnó­stwo ję­zy­ko­wych oraz sy­tu­acyj­nych żar­tów. Ba­wić moż­na się przy tym świet­nie, a na ko­niec jest też miej­sce na wzru­sze­nie.
Na dru­gim bie­gu­nie znaj­du­je się jed­nak wą­tek Teda — bez­barw­ny i ra­czej ma­ło cie­ka­wy. Jest tu kil­ka in­try­gu­ją­cych ak­cen­tów, ale to za ma­ło. Ca­łe szczę­ście, że hi­sto­ria ta osta­tecz­nie oka­zu­je się pod­bu­do­wą pod nie­zwy­kłą koń­ców­kę od­cin­ka.
Prze­śmiesz­nie jest u Lily, zwłasz­cza dzię­ki ge­nial­nym grom ję­zy­ko­wym. Mu­szę przy­znać, że uwiel­biam wszel­kie lin­gwi­stycz­ne igrasz­ki, a tu­taj oka­zu­ją się one wy­jąt­ko­wo do­bre. W po­łą­cze­niu z kon­ty­nu­owa­nym z po­przed­nich od­cin­ków żar­tem z bar­ma­nem Li­nu­sem, wy­pa­da­ją fan­ta­stycz­nie.
Sce­na­rzyst­ka przy­zwo­icie ra­dzi so­bie tak­że z po­sta­cią Mar­sha­lla. Wcią­ga­jąc go w wir wy­wo­łu­ją­cych uśmiech na twa­rzy pe­ry­pe­tii, daje mu szan­sę na to by do­rósł i stał się bar­dziej zde­cy­do­wa­ny. Mam na­dzie­ję, że to nie chwi­lo­wa zmia­na i twór­cy roz­wi­ną ten wą­tek w ko­lej­nych od­cin­kach.

MA­NIAK O RE­ŻY­SE­RII


Re­ży­ser­ką, tra­dy­cyj­nie jest zwią­za­na z „Jak po­zna­łem wa­szą mat­kę” od pierw­szych od­cin­ków Pa­me­la Fry­man. Ak­cję jak zwy­kle pro­wa­dzi kla­sycz­nie, w sty­li­sty­ce ty­po­wych ko­me­dii sy­tu­acyj­nych. Zręcz­nie pod­kre­śla hu­mor, dba­jąc o to by każ­dy żart za­pre­zen­to­wać we od­po­wied­nim mo­men­cie. Świet­nie uwy­dat­nia tak­że prze­ka­zy­wa­ne w sce­na­riu­szu emo­cje.

MA­NIAK O AK­TO­RACH


Ob­sa­da ak­tor­ska spi­su­je się, po­dob­nie jak re­ży­ser­ka, ra­czej tak jak za­zwy­czaj. W tym od­cin­ku zde­cy­do­wa­nie prym wio­dą Co­bie Smul­ders w roli Ro­bin i go­ścin­nie wy­stę­pu­ją­ca jako Lo­re­tta Stin­son, Fran­ces Con­roy. Ak­tor­ki świet­nie do­ga­du­ją się na ekra­nie i zna­ko­mi­cie uka­zu­ją re­la­cję mię­dzy swy­mi po­sta­cia­mi. Tro­chę w ich cie­niu gi­nie przez to wcie­la­ją­cy się w Bar­neya Neal Pat­rick Ha­rris, któ­re­mu bra­ku­je w kil­ku sce­nach pa­zu­ra.
Josh Rad­nor, czy­li se­ria­lo­wy Ted, stan­dar­do­wo gra przy­zwo­icie, ale wciąż bra­ku­je mu tej przy­sło­wio­wej iskier­ki, któ­ra spra­wi­ła­by, że na dłu­żej przy­kuł­by uwa­gę widzów.
Pro­ble­mów z tym zde­cy­do­wa­nie nie ma Aly­son Ha­nni­gan, któ­ra po­now­nie wzno­si się na ko­me­dio­we wy­ży­ny, ba­wiąc bez resz­ty.
Cie­ka­wie wy­pa­da tan­dem: Ja­son Se­gel (Mar­shall), Sher­ri She­pherd (Daph­ne) i Har­ry Groe­ner (C­lint, oj­czym Teda), któ­rych in­te­rak­cje wy­pa­da­ją na ekra­nie prze­śmiesz­nie — oczy­wi­ście w po­zy­tyw­nym tego sło­wa zna­cze­niu.

MA­NIAK O TECH­NI­KA­LIACH


Tech­nicz­nie jest bez za­sko­czeń. Zdję­cia przy­go­to­wa­no po­rząd­nie, od­po­wied­ni na­kład pra­cy wło­żo­no tak­że w kla­sycz­nie zre­ali­zo­wa­ny mon­taż. Sce­no­gra­fia, wciąż ta sama od wie­lu od­cin­ków, być mo­że nie za­chwy­ca szcze­gó­ła­mi i drob­ny­mi niu­an­sa­mi, ale jej si­ła tkwi w pro­sto­cie (k­tó­ra jed­nak nie jest do­pro­wa­dzo­na do eks­tre­mum). Świet­na jest mu­zy­ka, do­brze ak­cen­tu­ją­ca naj­waż­niej­sze sce­ny od­cin­ka.

MA­NIAK OCE­NIA


„The Li­gh­tho­use” to przy­zwo­ity, za­baw­ny od­ci­nek, któ­ry oglą­da się bar­dzo przy­jem­nie.

DO­BRY

Komentarze