Maniak ocenia #118: "Batman" #25

MA­NIAK ROZ­PO­CZY­NA


Gdzie on jest? Zgu­bi­li­śmy go?! Po­wiedz­cie, że go nie zgu­bi­li­śmy!
Nowa ge­ne­za Bat­ma­na w wy­ko­na­niu Sco­tta Sny­de­ra do tej pory jest na­praw­dę do­bra. Sce­na­rzy­ście uda­je się rzecz bar­dzo trud­na — opo­wie­dze­nie na nowo hi­sto­rii, któ­rą wie­lu trak­tu­je jak świę­tość. Osią­ga to, sto­su­jąc zna­ko­mi­ty zło­ty śro­dek — po­zo­sta­je wier­ny klu­czo­wym wy­da­rze­niom zna­nym przez fa­nów, a jed­no­cze­śnie osnu­wa wo­kół nich swo­ją wła­sną wer­sję wy­da­rzeń. Taki mi­sz-masz wy­cho­dzi zna­ko­mi­cie, zwłasz­cza, że po­my­sły Sny­de­ra są na­praw­dę po­ry­wa­ją­ce.
Po tym, jak Sny­der osta­tecz­nie za­koń­czył opo­wieść o gan­gu Red Hoo­da i na­kre­ślił za­ło­że­nia ko­lej­ne­go roz­dzia­łu „Ro­ku Ze­ro­we­go”, za­ty­tu­ło­wa­ne­go „Dark City”, prze­cho­dzi do rze­czy i osta­tecz­nie de­fi­niu­je nowe za­gro­że­nie dla Mrocz­ne­go Ry­ce­rza.

MA­NIAK O SCE­NA­RIU­SZU


Zła­ma­łeś kie­dyś kość, Har­vey? Mnie pierw­szy raz się zda­rzy­ło w Chi­ca­go, jak mia­łem czter­na­ście lat. Prze­ska­ki­wa­łem przez płot, że­by nie wy­da­ły się moje wa­ga­ry. To by­ła kość udo­wa. Ni­gdy nie za­po­mnę tego bó­lu.
Sny­der za­czy­na ca­łą hi­sto­rię w nie­zwy­kle in­try­gu­ją­cy spo­sób — na ni­ge­ryj­skiej pu­sty­ni, gdzie przy­glą­da­my się grup­ce żoł­nie­rzy. Po­ka­zu­je tyle, by czy­tel­ni­ka za­cie­ka­wić, a rów­no­cze­śnie nie do­star­czyć mu zbyt wie­lu in­for­ma­cji.
Chwi­lę po­tem ak­cja prze­no­si się więc do Go­tham, w sam śro­dek nie­zwy­kle emo­cjo­nu­ją­ce­go po­ści­gu po­li­cji za Bat­ma­nem. Hi­sto­ria roz­gry­wa się ja­kiś czas po po­przed­nim nu­me­rze, któ­ry sta­no­wił za­rów­no za­koń­cze­nie pierw­szej czę­ści „Ro­ku Ze­ro­we­go”, jak i wpro­wa­dze­nie do czę­ści dru­giej. I tu za­czy­na się praw­dzi­wa za­ba­wa.
Sce­na­rzy­sta z du­żym po­wo­dze­niem opo­wia­da swo­ją hi­sto­rię, a jed­no­cze­śnie po mi­strzow­sku od­no­si się do tych, któ­rzy już wcze­śniej przed­sta­wi­li ge­ne­zę Bat­ma­na, skła­da­jąc im pew­ne­go ro­dza­ju hołd. Mamy więc fa­scy­nu­ją­cą spra­wę kry­mi­nal­ną, w któ­rą za­plą­ta­ni są Ridd­ler, Pa­me­la Ise­ly oraz ta­jem­ni­czy Doc­tor Death (po­stać, na­wią­zu­ją­ca do jed­ne­go z pierw­szych wro­gów czło­wie­ka­-nie­to­pe­rza), a tak­że bar­dzo in­te­li­gent­ne dia­lo­gi i wgląd w ta­kie po­sta­ci jak: Gor­don (w­te­dy jesz­cze po­rucz­nik), Bu­llock (zwy­kły, umun­du­ro­wa­ny funk­cjo­na­riusz), Al­fred, Lu­cius Fox i oczy­wi­ście sam Bruce Wayne. Z dru­giej stro­ny są zaś licz­ne mru­gnię­cia okiem do fa­nów Bat­ma­na, co jest rze­czą bar­dzo mi­łą i sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cą. W nie­któ­rych na­to­miast mo­men­tach, Sny­der do­sko­na­le bawi się tym, co czy­tel­nik my­śli, że już wie i (cał­kiem na­tu­ral­nie, na­le­ży do­dać) po­ka­zu­je to coś z zu­peł­nie in­nej, no­wej per­spek­ty­wy. Wszyst­ko zaś koń­czy do­sko­na­łą, za­ska­ku­ją­cą sce­ną, któ­rą udo­wad­nia, że ma w kwe­stii ge­ne­zy Bat­ma­na jesz­cze wie­le do po­wie­dze­nia.

MA­NIAK O RY­SUN­KACH


Pa­nie po­rucz­ni­ku, wiem o wszyst­kim tym, o czym pan my­ślał, że nikt się nie do­wie. O wszyst­kim, co pan za­tu­szo­wał.
Greg Ca­pu­llo jak zwy­kle spi­su­je się na me­dal. Jego ry­sun­ki są nie­zwy­kle do­kład­ne i prze­my­śla­ne, a przede wszyst­kim ma­ją wy­jąt­ko­wy, nie­co kre­sków­ko­wy styl. Za­chwy­ca do­pra­co­wa­na eks­pre­sja bo­ha­te­rów czy szcze­gó­ło­we tła, a tak­że bar­dzo cie­ka­we pro­jek­ty, w tym po­mysł na pierw­sze­go Bat­mo­bi­la czy prze­ra­ża­ją­ce­go Do­cto­ra Death. Wszyst­ko to uzu­peł­nia­ją: bar­dzo do­brze na­ło­żo­ny przez Da­nny’ego Mi­kie­go tusz (kon­tu­ry są od­po­wied­nio de­li­kat­ne, a ko­lo­ry­sta ma wy­star­cza­ją­co miej­sca na swo­ją pra­cę) oraz prze­ślicz­ne ko­lo­ry FCO Pla­scen­cii. Ten ostat­ni umie­jęt­nie bu­du­ję at­mos­fe­rę od­po­wied­nio do­bra­ny­mi od­cie­nia­mi ró­żu i po­ma­rań­czy, a tak­że zna­ko­mi­cie bawi się świa­tło­cie­niem. Dzię­ki ca­łej trój­ce opra­wa gra­ficz­na na­praw­dę cie­szy oko.

MA­NIAK O DO­DAT­KU


Ciem­ność jest strasz­na, z ca­łą pew­no­ścią. Ni­gdy nie wiesz, co mo­że cza­ić się za ro­giem.
Bar­dzo uda­na jest rów­nież do­dat­ko­wa krót­ka hi­sto­ria na­pi­sa­na przez Sny­de­ra we­spół z Jame­sem Ty­nio­nem IV. Sku­pia się ona na Har­per Row i jej bra­cie Cu­lle­nie. Bar­dzo mi­ło zo­ba­czyć tę dwój­kę w okre­sie wcze­snej dzia­łal­no­ści Bat­ma­na, a sce­na­rzy­ści dość do­brze wy­ko­rzy­stu­ją oka­zję, by po­ka­zać, jak po­wo­li kształ­to­wa­ły się ich oso­bo­wo­ści. Nie jest to mo­że hi­sto­ria szcze­gól­nie waż­na dla roz­wo­ju fa­bu­ły „Roku Zerowego”, ale sta­no­wi jej cie­ka­we uzu­peł­nie­nie.
Ca­łość zi­lu­stro­wał Andy Clar­ke. Jego spe­cy­ficz­ny styl nie za­wsze mi od­po­wia­da, ale tu­taj spraw­dza się zna­ko­mi­cie i świet­nie współ­gra z nie­co mrocz­ną ko­lo­ry­sty­ką w wy­ko­na­niu Blon­da.

MA­NIAK OCE­NIA


Dwu­dzie­sty pią­ty nu­mer se­rii „Bat­man” trzy­ma po­ziom. To ko­miks eks­cy­tu­ją­cy i pe­łen mru­gnięć okiem w kie­run­ku fa­nów. Oby ko­lej­ne by­ły rów­nie do­bre!

DO­BRY

Komentarze