Maniak ocenia #114: "Grimm" S03E02

MA­NIAK SŁO­WEM WSTĘPU


Po peł­nym emo­cji po­cząt­ku trze­cie­go se­zo­nu „Grimm” nad­cho­dzi jego dru­ga od­sło­na, któ­ra sta­no­wi jed­no­cze­śnie za­mknię­cie czte­ro­od­cin­ko­wej hi­sto­rii o grim­mo­wej wer­sji zom­bie. Hi­sto­rii o tyle cie­ka­wej, że wpro­wa­dza pew­ne­go ro­dza­ju no­wą dy­na­mi­kę do se­ria­lu i z ca­łą pew­no­ścią sta­no­wić bę­dzie do­bre pod­ło­że dla dal­szych od­cin­ków. Zwłasz­cza, że jej kon­se­kwen­cje są nie byle ja­kie i da­ją sce­na­rzy­stom moż­li­wość nie­ba­nal­ne­go roz­wo­ju po­szcze­gól­nych po­sta­ci (zw­łasz­cza Nic­ka) oraz re­la­cji ich łą­czą­cych. Wresz­cie, hi­sto­ria ta ka­że za­dać so­bie py­ta­nie, gdzie tkwi gra­ni­ca po­mię­dzy do­brem a złem oraz czy brak kon­tro­li nad so­bą mo­że uspra­wie­dli­wić mor­der­stwo. Wszyst­ko to w fa­scy­nu­ją­cym świe­cie, w któ­rym po­śród nas cza­ją się nie­bez­piecz­ne stwo­ry. Ale od po­cząt­ku.

MA­NIAK O SCE­NA­RIU­SZU


Nie jest bar­dziej za­ska­ku­ją­ce na­ro­dzić się dwa razy, niż raz; wszyst­ko w na­tu­rze się od­ra­dza.
Au­to­ra­mi sce­na­riu­sza są twór­cy se­ria­lu — Jim Kouf oraz Da­vid Green­walt. Od­ci­nek za­ty­tu­ło­wa­ny zo­stał „PTZD” czy­li „Po­st-trau­ma­tic Zom­bie Di­sor­der”, co moż­na prze­tłu­ma­czyć jako „Po­ura­zo­we za­bu­rze­nie zom­bie” (na­wią­za­nie do po­ura­zo­we­go za­bu­rze­nia stre­so­we­go — PTSD). Ty­tuł ide­al­nie pa­su­je do te­ma­ty­ki od­cin­ka, w któ­rej Nick zma­ga się z na­stęp­stwa­mi tego, co uczy­nił jako zom­bie. Wszyst­ko zaś uzu­peł­nio­ne o traf­ny cy­tat z Wol­te­ra, mó­wią­cy o od­ro­dze­niu.
Ak­cja roz­po­czy­na się tam, gdzie za­koń­czy­ła się w po­przed­nim od­cin­ku. Hank, Mon­roe i ka­pi­tan Re­nard wresz­cie od­naj­du­ją Ni­cka, a Ro­sa­lee uda­je się go wy­le­czyć. Tym­cza­sem Ada­lind kon­ty­nu­uje ry­tu­ał, zgod­nie z wy­tycz­ny­mi Ste­fa­nii.
Po­czą­tek jest iście hitch­coc­kow­ski — emo­cje ro­sną z mi­nu­ty na mi­nu­tę, a gdy wresz­cie na­pię­cie opa­da, po­ja­wia­ją się nowe kom­pli­ka­cje. I to wła­śnie one — nie po­cząt­ko­we se­kwen­cje — sta­no­wią si­łę od­cin­ka. Jest tak przede wszyst­kim dla­te­go, że mo­że­my przy oka­zji za­ob­ser­wo­wać in­te­re­su­ją­cy roz­wój po­sta­ci. Przy oka­zji zaś, du­żą ro­lę od­gry­wa­ją mo­ral­ne kon­se­kwen­cje ca­łej hi­sto­rii, któ­re ro­ze­gra­no nie­zwy­kle dra­ma­tycz­nie. Jest spo­ro po­czu­cia winy u Nic­ka, któ­ry go­tów na­wet od­dać się w rę­ce spra­wie­dli­wo­ści. Jest spo­ro wspar­cia od jego przy­ja­ciół. Jest nie­bez­pie­czeń­stwo w po­sta­ci śledz­twa w spra­wie Nic­ka. I wresz­cie są nie­jed­no­znacz­ne dzia­ła­nia Re­nar­da, któ­ry do­le­wa spo­ro oli­wy do ognia. Ca­łość skła­da się w na­praw­dę po­ry­wa­ją­cą opo­wieść, któ­rej echa, a przy­naj­mniej wszyst­ko na to wska­zu­je, jesz­cze dłu­go nie umilk­ną. Zwłasz­cza, że wy­da­rze­nia od­ci­snę­ły moc­ne pięt­no na nie­mal każ­dym z głów­nych bo­ha­te­rów.
Przy tym wszyst­kim gdzieś tam bled­nie wą­tek Ada­lind. Niby jest in­try­gu­ją­co, ale ak­cja nie to­czy się zbyt szyb­ko, i nie ma du­że­go po­stę­pu. Zresz­tą, w „PTZD” nie po­świę­co­no tej czę­ści se­ria­lu zbyt wie­le miej­sca. Za­do­wa­la na­to­miast, za­su­ge­ro­wa­ny na ra­zie roz­wój fa­bu­ły, zwią­za­nej z ro­dzi­ną kró­lew­ską. Szy­ku­ją się cie­ka­we rze­czy w świe­cie „Grimm”.

MA­NIAK O RE­ŻY­SE­RII


Za re­ży­se­rię od­cin­ka od­po­wia­da Eric Laneu­ville („Men­ta­lista”, „The Game”). Zna­ko­mi­cie roz­gry­wa se­kwen­cję po­cząt­ko­wą i po­ka­zu­je wy­da­rze­nia z ta­kiej per­spek­ty­wy, by jak naj­le­piej od­dać za­mysł sce­na­rzy­stów. Bywa strasz­nie, nie­po­ko­ją­co i jest spo­ro ak­cji. Re­ży­ser do­sko­na­le ra­dzi so­bie tak­że z dal­szą, bar­dziej oso­bi­stą czę­ścią od­cin­ka. Umie­jęt­nie ope­ru­je zbli­że­nia­mi, bar­dzo do­brze za­miesz­cza też pew­ne su­ge­stie, zwias­tu­jące dal­szy roz­wój ak­cji.

Śred­nie pod wzglę­dem sce­na­riu­sza sce­ny z Ada­lind zy­sku­ją na re­ży­se­rii. Są od­po­wied­nio nie­po­ko­ją­ce i ma­ją bar­dzo ory­gi­nal­ną sty­li­sty­kę. Laneu­ville nie stro­ni w nich od odro­bi­ny gore, ale za­wsze jest ono uza­sad­nio­ne fa­bu­lar­nie i do­brze wpi­su­je się w całość.

MA­NIAK O AK­TO­RACH


Ak­tor­sko jest w więk­szo­ści przy­zwo­icie. Co nie ozna­cza, że za­wsze. Wciąż nie je­stem w sta­nie do koń­ca prze­ko­nać się do Da­vi­da Giun­to­lie­go. Nie moż­na mu od­mó­wić sta­rań, ale nie za­wsze te sta­ra­nia ma­ją do­bry efekt, przez co po­stać Nic­ka, na­pi­sa­na bądź co bądź cał­kiem nie­źle, mo­że nie­co iry­to­wać. Naj­więk­szy pro­blem tkwi w tym, że Giun­to­lie­mu brak wy­ra­zu — jest dość sza­ry i prze­cięt­ny, przez co nie uda­je mu się w peł­ni udźwi­gnąć cię­ża­ru pro­duk­cji. Ma jed­nak kil­ka do­brych scen, któ­ry­mi tę bez­barw­ność nad­ra­bia. A w resz­cie po­ma­ga mu ob­sa­da dru­go­pla­no­wa.
I tak mamy bar­dzo do­brą Bit­sie Tu­lloch w roli Ju­liet­te. Spraw­dza się szcze­gól­nie w sce­nach, w któ­rych jej bo­ha­ter­ka prze­ży­wa roz­ter­ki — Tu­lloch przed­sta­wia je bar­dzo wia­ry­god­nie.
Do­brą pra­cę wy­ko­nu­je tak­że Russell Horns­by jako Hank. Po­dob­nie jak Tu­lloch świet­nie uka­zu­je we­wnętrz­ną wal­kę swo­jej po­sta­ci. Zna­ko­mi­cie wy­pa­da rów­nież we frag­men­tach, w któ­rych musi po­ka­zać du­żą sta­now­czość.
Bez­kon­ku­ren­cyj­ny jest oczy­wi­ście Si­las Weir Mi­tchell jako Mon­roe. Gra nie­sa­mo­wi­cie lek­ko, przez co spra­wia wra­że­nie nie­zwy­kle na­tu­ral­ne­go i prze­ko­nu­ją­ce­go. Kro­ku do­trzy­mu­je mu ekra­no­wa part­ner­ka, Bree Tur­ner, któ­ra wcie­la się w Ro­sa­lee.
Bar­dzo do­bry jest Sa­sha Roiz od­gry­wa­ją­cy ro­lę ka­pi­ta­na Re­nar­da. To po­stać nie­zwy­kle enig­ma­tycz­na i nie­jed­no­znacz­na, a Roiz zna­ko­mi­cie te ce­chy od­da­je na ekra­nie.
Cał­kiem do­bra jest Claire Co­ffee jako Ada­lind, choć zda­rza jej się cza­sa­mi tro­chę w swej grze prze­sa­dzać i prze­ry­so­wy­wać pew­ne za­cho­wa­nia. Na szczę­ście rów­no­wa­ży to zna­ko­mi­ta Shoh­reh Agh­dash­loo. Jej Ste­fa­nia ab­so­lut­nie krad­nie wszyst­kie sce­ny, w któ­rych się po­ja­wia.

MA­NIAK O TECH­NI­KA­LIACH


Zdję­cia są od stro­ny tech­nicz­nej przy­zwo­ite. Po­chwa­lić moż­na rów­nież do­bry, dy­na­micz­ny mon­taż, choć nie jest on wol­ny od kil­ku błę­dów, któ­re szcze­gól­nie da­ją się we zna­ki pod­czas scen walk. Zde­cy­do­wa­nie na du­żą po­chwa­łę za­słu­gu­ją: sta­ran­na cha­rak­te­ry­za­cja oraz szcze­gó­ło­wa sce­no­gra­fia. Nie­złe są efek­ty spe­cjal­ne, choć oczy­wi­ście nie na­le­ży ich po­rów­ny­wać z tymi, któ­re wi­dzi­my dziś w ki­nach. Mu­zy­ka do­brze zaś bu­du­je nie­po­ko­ją­cą at­mos­fe­rę.

MA­NIAK OCE­NIA


Dru­gi od­ci­nek trze­cie­go se­zo­nu „Grimm” to bar­dzo do­bre i doj­rza­łe za­mknię­cie hi­sto­rii o zom­bie, któ­re sta­no­wi so­lid­ną pod­bu­do­wę pod ko­lej­ne od­cin­ki se­zo­nu. Oby by­ły rów­nie uda­ne.

DO­BRY

Komentarze