Maniak poleca #15: "Taran i magiczny kocioł"

MA­NIAK NA PO­CZĄTEK


Gdy­by za­py­tać przy­pad­ko­we­go prze­chod­nia, jaka wy­twór­nia fil­mo­wa od­po­wia­da za ani­ma­cje: „Kró­lew­na Śnież­ka”, „Pi­no­kio”, „Śpią­ca kró­lew­na”, „101 dal­ma­tyń­czy­ków”, „Ma­ła sy­ren­ka”, „Pięk­na i Be­stia”, „A­la­dyn” czy „Król Lew”, ra­czej nie miał­by żad­nych pro­ble­mów z do­pa­so­wa­niem ich do Walt Di­sney Pic­tu­res. Scho­dy za­czę­ły­by się pew­nie przy „Make Mine Mu­sic”, „Fun and Fan­cy Tree” czy „O­li­ve­rze i Spół­ce”. Są bo­wiem ta­kie fil­my Di­sneya (o­czy­wi­ście nie tyl­ko, to do­sko­na­le pa­su­je do każ­dej in­nej wy­twór­ni,) któ­re ży­ją w cie­niu tych więk­szych, po­pu­lar­niej­szych. Czę­sto nie do koń­ca słusz­nie.
Dziś bę­dzie o jed­nym z ta­kich fil­mów. Nie ze­brał do­brych re­cen­zji, nie oka­zał się hi­tem, a w Pol­sce na­wet nie miał oficjal­nej pre­mie­ry ki­no­wej, na VHS, Blu-ray czy DVD. Ot, cza­sem prze­mknął przez ekra­ny te­le­wi­zyj­ne, w wer­sji z lek­to­rem. To wszyst­ko. A jed­nak war­to się „Ta­ra­nem i ma­gicz­nym ko­tłem”, bo o nim mowa, za­in­te­re­so­wać.

MA­NIAK O FIL­MIE


„Ta­ran i ma­gicz­ny ko­cioł” opar­ty jest na se­rii pię­ciu ksią­żek Lloy­da Ale­xan­dra pt. „Kro­ni­ki Pry­da­inu”, przy czym jego au­to­rzy za­czerp­nę­li głów­nie wąt­ki z dwóch pierw­szych czę­ści: „K­się­gi trzech” (wy­da­nej nie­daw­no w Pol­sce) oraz „Czar­ne­go ko­tła”. Nie jest to ad­ap­ta­cja szcze­gól­nie wier­na, a ra­czej luź­na wa­ria­cja na te­mat.
Głów­ny bo­ha­ter to chło­piec o tro­chę nie­for­tun­nym dla pol­skie­go wi­dza imie­niu Ta­ran. Jest on po­moc­ni­kiem świ­nio­pa­sa na ma­łej far­mie, na­le­żą­cej do cza­ro­dzie­ja Dal­l­be­na. Ma­rzy o wiel­kich przy­go­dach. Wkrót­ce po­wie­rzo­na mu w opie­ce sym­pa­tycz­na świn­ka Hen Wen, któ­ra ma umie­jęt­ność po­ka­zy­wa­nia przy­szło­ści, zo­sta­je po­rwa­na przez słu­gi de­mo­nicz­ne­go Ro­ga­te­go Kró­la. Chce on ją wy­ko­rzy­stać, by zdo­być le­gen­dar­ny Czar­ny Ko­cioł, dzię­ki któ­re­mu uda mu się oży­wić ar­mię umar­łych i pod­bić świat. Chło­piec ru­sza na po­moc, a przy­go­dy, któ­re po dro­dze prze­ży­je, na za­wsze zmie­nią jego ży­cie.
Kie­dy film po­wsta­wał, po­kła­da­no w nim wiel­kie na­dzie­je. Mia­ła to być ist­na „Kró­lew­na Śnież­ka” no­we­go po­ko­le­nia, a na jej pro­duk­cję wy­da­no po­nad 40 mi­lio­nów do­la­rów. Wszyst­ko za­czę­ło się już w 1971 roku, ale do­pie­ro dzie­więć lat póź­niej, kie­dy ste­ry nad ani­ma­cją ob­jął Joe Hale (ar­ty­sta, któ­ry pra­co­wał m.in. przy „Śpią­cej Kró­lew­nie”, „101 dal­ma­tyń­czy­kach” czy „Ber­nar­dzie i Bian­ce­”) wszyst­ko ru­szy­ło do przo­du na po­waż­nie. Hale nie miał ła­twe­go za­da­nia — skon­den­so­wa­nie pen­ta­lo­gii Ale­xan­dra do pół­to­ra­go­dzin­ne­go fil­mu wszak wią­za­ło się z wie­lo­ma wy­zwa­nia­mi. Przede wszyst­kim, po­nie­waż by­ła to era, w któ­rej kró­lo­wa­ły „Dun­geons and Dra­gons” czy „In­dia­na Jones”, Ha­le­’o­wi ma­rzy­ła się ani­ma­cja nie­co mrocz­niej­sza i po­waż­niej­sza. Jed­nym z kro­ków, ja­kie ob­rał, by­ło po­więk­sze­nie roli Ro­ga­te­go Kró­la, na po­cząt­ku mniej wy­ra­zi­ste­go i bar­dziej wy­co­fa­ne­go. Zde­cy­do­wa­no też, by w cen­trum ak­cji osa­dzić im­po­nu­ją­cą se­kwen­cję przy­zy­wa­nia ar­mii umar­łych.
Hale, by stwo­rzyć ory­gi­nal­ny i prze­ma­wia­ją­cy do wi­dza świat, po­sta­no­wił za­trud­nić ar­ty­stów z ze­wnątrz — ta­kich, któ­rzy zaj­mo­wa­li się ilu­stro­wa­niem fan­ta­sy. Jed­nym z nich był choć­by Mike Plo­og, zna­ny ry­sow­nik ko­mik­so­wy. Po­nad­to nad fil­mem pra­co­wa­li: Mel Shaw („Ber­nard i Bian­ka”, „Pięk­na i Be­stia­”), Don Gri­ffith („Kop­ciu­szek”, „Ro­bin Ho­od”), Mike Hodg­son („Su­per Friends”, „Król Le­w”), Char­lie Phi­li­ppi („A­li­cja w Kra­inie Cza­rów”, „Pio­truś Pa­n”), Mi­chael Pe­ra­za („Lis i pies”, „Wiel­ki mysi de­tek­ty­w”) czy na­wet Tim Bur­ton (je­go chy­ba przed­sta­wiać nie trze­ba?). In­spi­ra­cji czer­pa­no wie­le, a przy­kła­do­wo, po­sta­ci ry­so­wa­ne by­ły na mo­dłę tych, któ­re po­ja­wi­ły się w „Pio­tru­siu Panie”.
W fil­mie za­sto­so­wa­no głów­nie tra­dy­cyj­ne, ręcz­nie ry­so­wa­ne tła i po­sta­ci. Gdzie­nie­gdzie uży­to tak­że na­krę­co­nych na ży­wo ele­men­tów, a tak­że ani­ma­cji kom­pu­te­ro­wej, po tym jak część gra­fików ode­szła, by pra­co­wać nad „Wiel­kim my­sim de­tek­ty­wem”, w któ­rym wy­ko­rzy­sta­no je w se­kwen­cji w Big Be­nie (Mi­cha­el Pe­ra­za dziś śmie­je się, że choć „Ta­ran i ma­gicz­ny ko­cioł” był pierw­szą wy­da­ną ani­ma­cją Di­sneya, w któ­rej wy­ko­rzy­sta­no efek­ty kom­pu­te­ro­we, to pre­kur­so­rem był tu wła­śnie „Wiel­ki mysi de­tek­ty­w”). Do pro­duk­cji wy­na­le­zio­no też no­wą tech­no­lo­gię prze­no­sze­nia ob­ra­zów na fo­lię, zwa­ną APT. Mia­ła ona za­stą­pić po­wszech­ną wte­dy me­to­dę kse­ro­gra­fii, ale osta­tecz­nie oka­za­ła się ma­ło trwa­ła i wy­ma­ga­ła do­pra­co­wa­nia.
Pro­duk­cja „Ta­ra­na i ma­gicz­ne­go ko­tła” na­po­tka­ła na swej dro­dze spo­ro prze­szkód. Jed­ną z nich był strajk lu­dzi ani­ma­cji z 1983 roku. Ko­lej­ną — nowi lu­dzie u władz: Mi­cha­el Eisner, Frank Wells i Jef­frey Kat­zen­berg. Szyb­ko oka­za­ło się, że nie mie­li zbyt wie­le ze świa­tem ani­ma­cji wspól­ne­go (choć Kat­zen­berg wkrót­ce się pod­szko­lił). Na­stęp­ny pro­blem u­ka­zał się pod­czas po­ka­zów te­sto­wych, z któ­rych wy­cho­dzi­ły podi­ry­to­wa­ne mat­ki z za­pła­ka­ny­mi, prze­ra­żo­ny­mi dzieć­mi. Kat­zen­berg za­de­cy­do­wał wte­dy — na­le­ży wy­ciąć z fil­mu 10 mi­nut, w try­bie nał. Cóż — trze­ba by­ło się pod­po­rząd­ko­wać.
Osta­tecz­nie „Ta­ran i ma­gicz­ny ko­cioł” oka­zał się finan­so­wą po­raż­ką i za­ro­bił tyl­ko nie­co po­nad 20 mi­lio­nów do­la­rów. Per­tur­ba­cje pod­czas pro­duk­cji zro­bi­ły swo­je, a do­dat­ko­wo nie był to film od­po­wied­ni, jak na tam­te cza­sy, ze wzglę­du na te­ma­ty­kę. Dziś miał­by o wie­le więk­sze szan­se za­ist­nieć. Po­nad­to, prze­szka­dzać mo­gła też zbyt ma­ła wier­ność książ­kom, choć sam Lloyd Ale­xan­der po­wie­dział tak:
Po pierw­sze, mu­szę po­wie­dzieć, że nie ma żad­ne­go po­do­bień­stwa po­mię­dzy fil­mem a książ­ką. To po­wie­dziaw­szy, uwa­żam, że sam film, jako po pro­stu nie­za­leż­na pro­duk­cja, jest bar­dzo przy­jem­ny. Świet­nie się ba­wi­łem pod­czas se­an­su. Mam na­dzie­ję, że kto­kol­wiek, kto go zo­ba­czy, rów­nież bę­dzie się do­brze ba­wić oraz że się­gnie po książ­kę. Jest nie­co inna. To moc­na, po­ru­sza­ją­ca hi­sto­ria i my­ślę, że o wie­le wię­cej głę­bi moż­na zna­leźć wła­śnie w książ­ce.
Dziś na pew­no jest się w sta­nie ła­twiej do­ce­nić „Ta­ra­na i ma­gicz­ny ko­cioł”. Choć w nie­któ­rych mo­men­tach mo­że się to wy­da­wać film zbyt mrocz­ny, a cza­sem zbyt in­fan­tyl­ny (przy­da­ło­by się go tro­chę zrów­no­wa­żyć), to jest prze­pięk­nie na­ry­so­wa­ny i zna­ko­mi­cie za­ni­mo­wa­ny (to u Di­sneya oczy­wi­ście stan­dard). Ro­ga­ty Król to fan­ta­stycz­ny czar­ny cha­rak­ter, któ­ry obok Dia­bo­li­ny ze „Śpią­cej Kró­lew­ny” chy­ba naj­bar­dziej za­pa­da w pa­mięć. Po­mi­mo od­stępstw od ksią­żek Ale­xan­dra, „Ta­ran i ma­gicz­ny ko­cioł” ma tak­że wcią­ga­ją­cą, przej­mu­ją­cą fa­bu­łę. No i jest to ani­ma­cja pod kil­ko­ma wzglę­da­mi prze­ło­mo­wa. Wspo­mi­na­łem już o uży­ciu efek­tów kom­pu­te­ro­wych oraz tech­ni­ce APT. Po­nad­to, był to pierw­szy film Di­sneya, w któ­rym uży­to no­we­go, zna­ne­go logo z bia­łym zam­kiem i nie­bie­skim tłem. To też pierw­sza po „A­li­cji w Kra­inie Cza­rów” ani­mac­ja Di­sneya, w któ­rej by­ły na­pi­sy koń­co­we (we wszyst­kich po­przed­nich, z wy­jąt­kem „A­li­cji­..” wła­śnie, na­pi­sy za­wsze by­ły na po­cząt­ku).

MA­NIAK POD­SU­MO­WU­JE


Zde­cy­do­wa­nie war­to tej ani­ma­cji dać szan­sę — to do­bry film, któ­ry po pro­stu miał po dro­dze ma­ło szczę­ścia. Po­le­cam.

Komentarze

  1. Jak dziś rano obejrzałem to raz jeszcze, mój mózg odmówił posłuszeństwa. Widzę w tym jakąś dziwną wariację 'Władcy Pierścieni', 'Gumisiów', 'He-Mana' i tysiąca innych tekstów popkultury.
    Kiedyś oglądało się to łatwiej.
    Nie zgadzam się z jedną rzeczą, którą napisałeś, że w pewnych momentach jest infantylny. Wydaję mi się, że twórcy musieli umieścić w nim pewną delikatność, ale nie nazwałbym jej infantylną. W końcu miał być to film dla dzieci. Niestety coś nie wyszło. I myślę, że nawet dziś miałby problem z zarobieniem poważniejszej sumy.
    Ale jest to bardzo wartościowa i ciekawa produkcja, trzeba tylko do niej dojrzeć (i nie mieć zbyt wielkiego zaplecza popkulturowego).

    OdpowiedzUsuń
  2. Mój ulubiony mniej znany film Disneya to Bernard i Bianka. Szkoda, że zginął gdzieś w niebycie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Też uwielbiam "Bernarda i Biankę"! Taki sympatyczny film :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Myślę, że to nie tyle zależy od zaplecza popkulturowego, ile od stosunku do niego. Jeśli jest się w stanie uznać, że w gruncie rzeczy wiele motywów często się powtarza i to zaakceptować, to wtedy aż tak to nie przeszkadza. Przynajmniej tak staram się zawsze na to patrzeć, bo inaczej nie byłbym w stanie przełknąć absolutnie niczego ze współczesnej popkultury.
    Co do infantylności - rzeczywiście, może to złe słowo, natomiast są pewne problemy ze zrównoważeniem treści tych bardziej poważnych i tych mniej. Przyznam jednak, że bawiłem się na tym filmie świetnie i jest to jedna z moich ulubionych produkcji Disneya.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zgadam się, że chodzi o stosunek do popkultury. I wiem, że wiele motywów się powtarza od (pop)kultury antyku, aż po dzień dzisiejszy.
    I nie przeszkadzało mi to nawiązywanie, powielanie tematów, dwa Gollumopodobne stwory. Przyjąłem to bardziej z przymrużeniem oka. Nie raziło mnie to w żadnym wypadku, po prostu śmiać mi się chciało w niektórych momentach, bo widziałem w nich sceny z innych filmów czy seriali. Przyjąłem, w tym przypadku, analityczno-rozrywkowy sposób odbierania tekstów kultury.
    Ta bajka naprawdę bardzo mi się podobała i posiadając w sobie te wszystkie nawiązania, motywy była doskonałą ucztą dla zmysłów.


    Co do zrównoważenia, to brak balansu widoczny jest chociażby na podstawie kolorystyki. Jest dużo ciemnych i mrocznych scen, te zrobione w jasnych kolorach wyglądają dziwnie, są za krzykliwe. Uważam, że powinni chociaż zmienić balans kolorów, sceny, w których występują dobre postacie powinny być trochę zimniejsze. Bo powstaje za duży kontrast, jakby sceneria ciemna i jasna należały do różnych filmów.

    OdpowiedzUsuń
  6. Z Kociniakiem i Złotowską? Taki dobry (i z tego, co się orientuję, to jedyny).

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.