Maniak ocenia #104: "Gingitsune" S01E04

MA­NIAK WE WSTĘPIE


Kie­dy za­czą­łem oglą­dać „Gin­git­su­ne”, spo­dzie­wa­łem się trosz­kę cze­goś in­ne­go, niż do­sta­łem w pierw­szym od­cin­ku. Cze­goś o nie­co od­mien­nej te­ma­ty­ce, na­sta­wio­ne­go na roz­wój fa­bu­ły i ta­jem­nic. Do­sta­łem zaś bar­dzo sym­pa­tycz­ne ani­me, sku­pio­ne przede wszyst­kim na roz­wo­ju bo­ha­te­rów. Każ­dy z do tej pory obej­rza­nych prze­ze mnie od­cin­ków był przy tym po­pro­wa­dzo­ny nie­co ina­czej i w każ­dym ak­cent po­ło­żo­no na inny aspekt hi­sto­rii i po­sta­ci. Wszyst­kie mia­ły jed­nak je­den, bar­dzo waż­ny punkt wspól­ny — zre­ali­zo­wa­no je w taki spo­sób, by nie po­zo­sta­wia­ły wo­bec sie­bie obo­jęt­nym.
Czwar­ty od­ci­nek z po­wo­dze­niem kon­ty­nu­uje dro­gę, wy­ty­czo­ną przez po­przed­nie, a przy oka­zji wpro­wa­dza nowe wąt­ki.

MA­NIAK O SCE­NA­RIU­SZU


Czwar­ty od­ci­nek ani­me za­ty­tu­ło­wa­ny jest „Sa­to­ru to haru” (『悟とハル』 „Sa­to­ru i ha­ru­”), a za jego sce­na­riusz od­po­wia­da Ama­miya Hi­to­mi (雨宮ひとみ) U Ma­ko­to i jej ojca ma za­miesz­kać chło­piec z wy­mia­ny, Sa­to­ru. Oka­zu­je się, że przy­by­wa wraz z bo­skim po­słań­cem, Haru i skry­wa pew­ną ta­jem­ni­cę.
To pod wzglę­dem sce­na­riu­sza chy­ba naj­bar­dziej emo­cjo­nal­ny jak do­tąd od­ci­nek „Gin­git­su­ne”. Wzru­sze­nia jest tu du­żo i choć za­sto­so­wa­no kil­ka ogra­nych sztu­czek, to spo­sób, w jaki hi­sto­ria od­dzia­łu­je na wi­dza nie jest w ża­den spo­sób tani i nie­umie­jęt­ny. To zna­ko­mi­cie za­pla­no­wa­na fa­bu­ła, w któ­rej sym­pa­tycz­ny hu­mor mie­sza się z dra­ma­tem.
Tak do­bry efekt uda­je się osią­gnąć przede wszyst­kim dzię­ki prze­my­śla­ne­mu roz­pi­sa­niu po­szcze­gól­nych po­sta­ci. Mamy więc przy­ja­zną Ma­ko­to, zgry­wa­ją­ce­go bu­fo­na Gin­ta­rō i prze­za­baw­ne­go, nie­co na­iw­ne­go Tat­suo (達夫) ojca Ma­ko­to. Są tak­że: ta­jem­ni­czy Sa­to­ru, któ­re­go hi­sto­rię po­wo­li po­zna­je­my oraz zwią­za­na z nim, w prze­ko­micz­ny spo­sób bur­kli­wa Haru. Każ­dy z bo­ha­te­rów na­pi­sa­ny ina­czej, tak by ra­zem ide­al­nie pa­so­wa­li do więk­szej ukła­dan­ki.

MA­NIAK O RE­ŻY­SE­RII


Re­ży­ser pro­wa­dzi ten od­ci­nek zna­ko­mi­cie. Do­sko­na­le czu­je kli­mat sce­na­riu­sza i z po­wo­dze­niem po­ka­zu­je emo­cje bo­ha­te­rów. Re­ali­zu­jąc tekst Ama­miyi, ide­al­nie wy­wa­ża po­szcze­gól­ne jego ele­men­ty i świet­nie pod­kre­śla to, co w nim naj­waż­niej­sze.

MA­NIAK O AK­TO­RACH


Ak­to­rzy gło­so­wi spi­su­ją się bar­dzo do­brze. Ka­ne­mo­to Hi­sa­ko, któ­ra uży­cza gło­su Ma­ko­to, świet­nie ra­dzi so­bie zwłasz­cza w sce­nach, któ­re wy­ma­ga­ją wy­ra­że­nia wie­le emo­cji.
Jak zwy­kle świet­ny jest Miki Shi­n’i­chi­rō w roli lisa Gin­ta­rō. Ak­tor fan­ta­stycz­nie mo­du­lu­je gło­sem, do­sto­so­wu­jąc go do po­szcze­gól­nych scen, w któ­rych cza­sem jest sta­now­czy, cza­sem współ­czu­ją­cy a cza­sem zwy­czaj­nie zło­śli­wy.
Za­do­wa­la Ono Ken­shō (小野賢章) w roli Sa­to­ru. Sły­chać, że ak­tor ro­zu­mie swo­ją po­stać, a naj­waż­niej­sze jest to że nie ucie­ka się do okle­pa­nych w ani­me kon­wen­cji, sta­ra­jąc się nie prze­sa­dzać w swej grze. To bar­dzo waż­ne, bo w prze­ciw­nym wy­pad­ku nie uda­ło­by się osią­gnąć tak do­bre­go efek­tu, a i trud­niej by­ło­by bo­ha­te­ra po­lu­bić.
Ab­so­lut­nie po­wa­la swym wy­stę­pem Fu­ji­mu­ra Ay­umi (藤村歩), któ­rej Haru jest prze­śmiesz­na. Spo­sób, w jaki ak­tor­ka pod­cho­dzi do po­sta­ci nie mo­że się nie spodo­bać.
W po­rząd­ku jest rów­nież rola Seki To­shi­hi­ko (関俊彦) jako ojca Ma­ko­to.

MA­NIAK O TECH­NI­KA­LIACH


Tech­nicz­nie „Gin­git­su­ne” po­zo­sta­je na bar­dzo wy­so­kim po­zio­mie. To na­dal jed­no z naj­ład­niej na­ry­so­wa­nych ani­me. Ni­cze­go nie moż­na za­rzu­cić tak­że ani­ma­cji — od­po­wied­nio płyn­nej i ży­wej. Ko­lej­ne sce­ny lo­gicz­nie po­łą­czo­no w mon­ta­żu. Spo­ro emo­cji zna­ko­mi­cie pod­kre­śla mu­zy­ka.

MA­NIAK OCE­NIA


„Gin­git­su­ne” po­zy­tyw­nie za­ska­ku­je mnie z od­cin­ka na od­ci­nek. Tak by­ło też tym ra­zem.

DO­BRY

Komentarze

  1. Nie zgodzę się co do animacji - postacie głównie rozmawiają, więc trudno źle to zanimować. Zwłaszcza, że często animowane są tylko usta mówiącej postaci, ewentualnie mruganie. Scena akcji w całej serii jest chyba tylko jedna, gdy heraldzi się ganiają.
    Ale fabuły i tajemnic nigdy tu nie było, to ciepła i kojąca obyczajówka z lekką domieszką supernaturala. Mnie to też trochę rozczarowało, ale z drugiej strony, lubię przyjemne obyczajówki. Chyba zorientowałam się o tym dopiero ostatnio, gdy obejrzałam same ciężkie i przedramatyzowane odcinki różnych anime i nie zostało mi nic do ukojenia do snu. Muszę sobie kolejną taką serię znaleźć.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja się z kolei nie zgodzę, że trudno źle zanimować rozmowy i że często ruszają się w "Gingitsune" tylko usta i powieki. To nieprawda. Takie rzeczy bardzo łatwo źle zanimować, jeśli ogranicza się do minimum. W "Gingitsune" za to, dbają o szczegóły. Bohaterowie gestykulują, drugi plan nigdy nie jest statyczny, a to, co dane postaci robią na ekranie doskonale się uzupełnia z tym, co grają aktorzy.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.