Maniak ocenia #103: "Grimm" S03E01

MA­NIAK TY­TU­ŁEM WSTĘPU


Wspo­mi­na­łem już kie­dyś, że uwiel­biam ba­śnie, a przez to za­wsze chęt­nie się­gam po pro­duk­cje, któ­re w ja­kiś spo­sób się do nich od­no­szą. Mię­dzy in­ny­mi dla­te­go uwiel­biam „On­ce Upon a Time” czy se­rię ko­mik­so­wą Wil­lin­gha­ma pt. „Ba­śnie”. Spo­sób, w jaki twór­cy się­ga­ją po zna­ne opo­wie­ści i wy­ko­rzy­stu­ją je na wła­sne po­trze­by jest nie­zwy­kle cie­ka­wy. Bar­dzo uda­ny pod tym wzglę­dem jest rów­nież se­rial „Grimm” au­tor­stwa Ste­phe­na Ca­pren­te­ra, Jima Ko­ufa oraz Da­vi­da Green­wal­ta. Tu­taj opo­wie­ści snu­te od lat są w isto­cie prze­stro­ga­mi przed stwo­rze­nia­mi, któ­re ukry­wa­ją się wśród nas i mo­gą dla nas sta­no­wić za­gro­że­nie. Se­rial, któ­ry ma w so­bie du­żo ze zna­ko­mi­te­go „An­ge­la” (zresz­tą za­rów­no Green­walt, jak i Kouf przy „An­ge­lu” pra­co­wa­li) oglą­da się bar­dzo przy­jem­nie dzię­ki świet­nym bo­ha­te­rom i in­try­gu­ją­ce­mu świa­tu przed­sta­wio­ne­mu.


MA­NIAK O SCE­NA­RIU­SZU


Je­że­li jed­nak zo­ba­czysz mnie w no­gach cho­re­go, bę­dzie mój.
Pre­mie­ra trze­cie­go se­zo­nu za­ty­tu­ło­wa­na jest „The Ungra­te­ful Dead” („Niew­dzięcz­ni umar­li”) a cy­tat ją otwie­ra­ją­cy po­cho­dzi z ba­śni bra­ci Grimm pt. „Ku­ma śmierć”. Au­to­ra­mi sce­na­riu­sza są Da­vid Green­walt i Jim Kouf. Kon­ty­nu­ują oni dra­ma­tycz­ne wy­da­rze­nia z fina­łu po­przed­nie­go se­zo­nu. Nick zo­stał za­ra­żo­ny przez Ba­ro­na i stał się zom­bie. Na ra­tu­nek przy­ja­cie­lo­wi ru­sza­ją Mon­roe, Ro­sa­lee, Ju­liet­te i Hank. Tym­cza­sem Ada­lind, z po­mo­cą ta­jem­ni­czej Ste­fa­nii, sta­ra się od­zy­skać swo­je moce.
Wą­tek Nic­ka zo­stał ro­ze­gra­ny bar­dzo cie­ka­wie. Przede wszyst­kim, spo­ro tu nie­spo­dzie­wa­nych zwro­tów ak­cji i zręcz­nie za­pla­no­wa­nych in­tryg, tak­że tych we­wnątrz kró­lew­skiej ro­dzi­ny, do któ­rej na­le­ży ka­pi­tan Re­nard. Dzię­ki nim śle­dzi się tę hi­sto­rię z wy­pie­ka­mi na twa­rzy. Cie­szy też osa­dze­nie w cen­trum ak­cji Mon­roe, Ro­sa­lee, Ju­liet­te i Han­ka. Są to po­sta­ci bar­dzo cie­ka­we, a taka tym­cza­so­wa od­mia­na i zdję­cie cię­ża­ru od­po­wie­dzial­no­ści z Nic­ka na­praw­dę ro­bią temu od­cin­ko­wi na do­bre. Zwłasz­cza, że w ak­cji bo­ha­te­ro­wie ci spraw­dza­ją się na­praw­dę zna­ko­mi­cie, w czym oczy­wi­ście du­ża za­słu­ga sce­na­rzy­stów. Nie za­bra­kło, rzecz ja­sna, prze­za­baw­nych dia­lo­gów.
Rów­nie in­te­re­su­ją­ca jest hi­sto­ria Ada­lind. Pró­by, przez ja­kie prze­pro­wa­dza ją Ste­fa­nia, są nie­po­ko­ją­ce i tak na­praw­dę na­dal do koń­ca nie wie­my, ja­kie kto ma za­mia­ry. Taka nie­pew­ność spraw­dza się w przy­pad­ku tego wąt­ku ide­al­nie.
Ca­łość urwa­na jest w dra­ma­tycz­nym mo­men­cie i kon­ty­nu­owa­na bę­dzie do­pie­ro w ko­lej­nym od­cin­ku.

MA­NIAK O RE­ŻY­SE­RII


Za re­ży­se­rię od­cin­ka od­po­wia­da Nor­ber­to Bar­ba („The Event”, „Pra­wo i bez­pra­wie”). Już od sa­me­go, bar­dzo dy­na­micz­ne­go i świet­nie zre­ali­zo­wa­ne­go po­cząt­ku, po­ka­zu­je na co go stać. Da­lej jest tyl­ko le­piej. Bar­ba zna­ko­mi­cie ra­dzi so­bie z każ­dą sce­ną, trzy­ma­jąc w na­pię­ciu, nie­po­ko­jąc, ale tak­że ba­wiąc.

MA­NIAK O AK­TO­RACH


Od stro­ny ak­tor­skiej, jak zwy­kle w „Grimm”, spraw­dza się naj­le­piej Si­las Weir Mit­chell jako wie­der blut­bad (czy­li grim­mo­wa wa­ria­cja na te­mat złe­go wil­ka) Mon­roe. To ak­tor, któ­ry ma od­po­wied­ni dy­stans do swo­jej roli, dzię­ki cze­mu po­tra­fi być na­praw­dę za­baw­ny, ale też, gdy za­cho­dzi taka po­trze­ba, po­waż­ny. Ma do tego nie­sa­mo­wi­tą cha­ry­zmę.
Po­zy­tyw­ne wra­że­nie robi rów­nież Bree Tur­ner w roli Ro­sa­lee. Ak­tor­ka, po go­ścin­nych wy­stę­pach w pierw­szym se­zo­nie, do­łą­czy­ła do głów­nej ob­sa­dy w dru­gim i oka­za­ła się na­praw­dę cen­nym na­byt­kiem. Do­sko­na­le oży­wia pro­duk­cję i praw­dzi­wie błysz­czy u boku Mit­chel­la.
Cał­kiem nie­źle ra­dzi so­bie Bit­sie Tul­loch, od­gry­wa­ją­ca ro­lę Ju­liet­te, dziew­czy­ny Nic­ka. Jej rola ro­śnie z se­zo­nu na se­zon i choć po­cząt­ko­wo nie by­ła szcze­gól­nie cie­ka­wa, to te­raz oglą­da się ją na­praw­dę przy­jem­nie. Ak­tor­ka w peł­ni ko­rzy­sta z moż­li­wo­ści sce­na­riu­sza i na­da­je swej po­sta­ci spo­ro wy­ra­zu.
Po­praw­nie wy­pa­da Rus­sell Horns­by jako Hank. Nie jest to rola mo­że szcze­gól­nie wy­róż­nia­ją­ca się spo­za in­nych, ale też nie gi­nie w tle.
Od sa­me­go po­cząt­ku „Grimm” mam pro­blem z Da­vi­dem Giun­to­lim. Ak­tor gra nie­źle, ale nie­ste­ty brak mu cze­goś, co po­wi­nien mieć każ­dy, kto wcie­la się w głów­ne­go bo­ha­te­ra — cha­ry­zmy. Ten od­ci­nek jest jed­nak wy­jąt­ko­wy, bo nie ma Giun­to­lie­go tak wie­le, a i ro­lę ma nie­co od­mien­ną i bar­dziej ogra­ni­czo­ną. Jest go tyle, ile po­trze­ba, a ak­tor­sko nic nie moż­na mu za­rzu­cić.
Sa­sha Roiz jako ka­pi­tan Re­nard jak zwy­kle jest enig­ma­tycz­ny i za­gad­ko­wy — taki, jaki być po­wi­nien. To fa­scy­nu­ją­ca po­stać i cie­szę się, że gra ją wła­śnie Roiz, któ­ry na­da­je się ide­al­nie.
Nie­co ka­ry­ka­tu­ral­ny i prze­ry­so­wa­ny jest wy­stęp Rega E. Ca­theya. Jego Ba­ron Sa­me­di, za­miast prze­ra­ża­ją­cy, jest miej­sca­mi nie­za­mie­rze­nie za­baw­ny, co nie­zbyt po­zy­tyw­nie wpły­wa na od­biór tej roli.
Tro­chę z tonu spusz­cza Cla­ire Cof­fee jako Ada­lind. W więk­szo­ści scen gra wiel­ką cier­pięt­ni­cę, a to nie­ko­niecz­nie do­bre po­dej­ście. Wie­rzę, że to jed­nak chwi­lo­wy spa­dek for­my i wkrót­ce po­ka­że pa­zur. Zwłasz­cza, że mie­wa prze­bły­ski.
Zna­ko­mi­ta jest za to Shoh­reh Agh­da­sh­loo w roli Ste­fa­nii. Po­dob­nie jak Ro­izo­wi, do­sko­na­le uda­je jej się uchwy­cić nie­jed­no­znacz­ność swej bo­ha­ter­ki.

MA­NIAK O TECH­NI­KA­LIACH


„The Ungra­te­ful Dead” na­krę­ce­ni są bar­dzo do­brze, nie za­wo­dzi tak­że mon­taż. Na­wet sce­ny ak­cji, z któ­ry­mi w se­ria­lach bywa róż­nie, są zre­ali­zo­wa­ne tak, by ła­two by­ło je śle­dzić. Przy­zwo­ite są rów­nież efek­ty spe­cjal­ne oraz cha­rak­te­ry­za­cja. Do­brze słu­cha się opra­wy mu­zycz­nej.

MA­NIAK OCE­NIA


„Grimm” po­wra­ca z przy­tu­pem i mam na­dzie­ję, że utrzy­ma wy­so­ki po­ziom.

DO­BRY

Komentarze