Maniak ocenia #96: "Arrow" S02E03

MA­NIAK NA PO­CZĄTEK


Kto by się spo­dzie­wał, że se­rial emi­to­wa­ny na ka­na­le CW mo­że bu­dzić tak wie­le emo­cji. Sta­cja zna­na jest w koń­cu ra­czej z se­ria­li mło­dzie­żo­wych, któ­re nie­ko­niecz­nie pre­zen­to­wa­ły szcze­gól­nie wy­so­ki po­ziom (choć są oczy­wi­ście nie­licz­ne wy­jąt­ki). A jed­nak się da. I to przez du­że „de”.
„Ar­row” to se­rial bar­dzo do­bry. Nie wy­bit­ny, bo ma pa­rę man­ka­men­tów, ale wciąż na wy­so­kim po­zio­mie pod wie­lo­ma wzglę­da­mi: sce­na­riu­szo­wym, re­ży­ser­skim czy ak­tor­skim (rzecz ja­sna z kil­ko­ma od­stęp­stwa­mi od tej re­gu­ły). Pro­duk­cja trzy­ma wi­dza w na­pię­ciu, a jej twór­cy w do­sko­na­ły spo­sób czer­pią z ko­mik­sów DC, przed­sta­wia­jąc cie­ka­we po­my­sły i re­in­ter­pre­ta­cje pew­nych mo­ty­wów. W efek­cie otrzy­mu­je­my po­rząd­ne, roz­ryw­ko­we wi­do­wi­sko, któ­re­go oglą­da­nie do­star­cza spo­ro fraj­dy. I udo­wad­nia to trze­ci od­ci­nek dru­gie­go se­zo­nu.

MA­NIAK O SCE­NA­RIU­SZU


Tę od­sło­nę „Ar­row” za­ty­tu­ło­wa­no „Bro­ken Dolls” czy­li „Zep­su­te lal­ki”. Sce­na­riusz na­pi­sa­li: Keto Shi­mi­zu (”The Ca­pe­”) oraz je­den z twór­ców se­ria­lu, Marc Gug­gen­he­im. Ca­łość za­czy­na się od bez­po­śred­niej kon­ty­nu­acji dra­ma­tycz­nej koń­ców­ki po­przed­nie­go od­cin­ka. Pod­ję­ty zo­sta­je tak­że wą­tek nie­ja­kie­go Bar­to­na Ma­thi­sa (dość luź­nej in­ter­pre­ta­cji Dol­l­ma­ke­ra, któ­ry po­ja­wił się w pierw­szych nu­me­rach od­świe­żo­ne­go „De­tec­ti­ve Co­mic­s”). Black Ca­na­ry, któ­ra po­wo­li od­kry­wa swo­je se­kre­ty; aresz­to­wa­nej Mo­iry Qu­een i wresz­cie wy­spy, na któ­rej Oli­ver zna­lazł się po roz­bi­ciu stat­ku.
Głów­na hi­sto­ria, sku­pia­ją­ca się na wspo­mnia­nym już Ma­thi­sie, zo­sta­ła po­pro­wa­dzo­na cał­kiem nie­źle. Przede wszyst­kim da­ła ona sce­na­rzy­stom moż­li­wość na roz­wi­nię­cie re­la­cji na polu: Qu­en­tin Lan­ce­-O­li­ver Qu­een, z któ­rej chęt­nie ko­rzy­sta­ją. Jak sami twór­cy kie­dyś przy­zna­li, chcą stwo­rzyć coś na wzór sto­sun­ków po­mię­dzy Bat­ma­nem a ko­mi­sa­rzem Gor­do­nem i rze­czy­wi­ście idą w tę stro­nę. My­ślę, że jest to kie­ru­nek jak naj­bar­dziej traf­ny. A przy oka­zji po­zwa­la tak­że na kil­ka smacz­ków i mru­gnięć okiem do wi­dza, jak spo­tka­nia na da­chu. Sama spra­wa Ma­thi­sa ro­ze­gra­na jest dość kla­sycz­nie — mamy kil­ka zwro­tów ak­cji, dra­ma­tycz­ny punkt kul­mi­na­cyj­ny i ra­tu­nek w ostat­niej chwi­li. Nie­co to prze­wi­dy­wal­ne, ale w grun­cie rze­czy do­star­cza spo­ro fraj­dy. Gdzieś tam na boku po­wią­za­ne jest to też z wąt­kiem roz­hi­ste­ry­zo­wa­nej Lau­rel, któ­ry tro­chę tę fraj­dę psu­je, ale na szczę­ście nie aż tak bar­dzo.
Nie gor­sze są rów­nież hi­sto­rie po­bocz­ne. Do­wia­du­je­my się tro­chę wię­cej o Black Ca­na­ry, któ­ra oka­zu­je się być po­wią­za­na z pew­ną du­żą po­sta­cią z uni­wer­sum DC. Sce­na­rzy­ści ba­wią się trosz­kę bo­ha­ter­ką i wy­ka­zu­ją du­żą po­my­sło­wo­ścią, przed­sta­wia­jąc choć­by swo­ją, osa­dzo­ną w ar­ro­wo­wej rze­czy­wi­sto­ści wer­sję jej su­per­mo­cy (tu­taj opar­tej ra­czej na tech­no­lo­gii, niż nad­ludz­kich umie­jęt­no­ściach). Wszyst­ko to spraw­dza się nie­źle, a zwłasz­cza do­ło­że­nie do mie­szan­ki Roya Har­pe­ra oraz po­moc­ni­cy Black Ca­na­ry, Sin.
In­try­gu­ją­co za­po­wia­da się wą­tek Mo­iry Qu­een, w któ­rym na­stę­pu­je dość dra­ma­tycz­ny zwrot ak­cji. Po­zwa­la on nie tyl­ko zgłę­bić re­la­cje Mo­iry i Thei, ale też otwie­ra cał­kiem cie­ka­we moż­li­wo­ści sce­na­riu­szo­we. Py­ta­nie tyl­ko, w ja­kim kie­run­ku uda­dzą się twór­cy.
I wresz­cie sce­ny re­tro­spek­cji — te jak zwy­kle są przy­go­to­wa­ne zna­ko­mi­cie. Po­ja­wia­ją się nowe ta­jem­ni­ce, a bo­ha­te­ro­wie mu­szą po­ra­dzić so­bie z ko­lej­nym nie­bez­pie­czeń­stwem. Wszyst­ko to pro­wa­dzi do nie­spo­dzie­wa­nej koń­ców­ki, któ­ra uz­mys­ła­wia, że nic nie jest ta­kie, ja­kim się wy­da­wa­ło.
Ogól­nie rzecz uj­mu­jąc, to choć sce­na­riusz ma kil­ka wy­raź­nych wad (głów­nie o imie­niu Lau­rel), to jako ca­łość jest na­praw­dę do­bry. Do­sta­je­my nie­złe dia­lo­gi, spo­ro na­wią­zań do ko­mik­sów, a tak­że dość moc­ną jak na CW hi­sto­rię.

MA­NIAK O RE­ŻY­SE­RII


Re­ży­se­ru­je Glen Win­ter ("Ta­jem­ni­ce Smal­lvil­le­”) i uda­je mu się stwo­rzyć so­lid­ny pod wzglę­dem re­ali­za­tor­skim od­ci­nek. Umie­jęt­nie bu­du­je na­pię­cie, wy­ko­rzy­stu­jąc spraw­dzo­ne fil­mo­we sztucz­ki. Sto­su­je cie­ka­we roz­wią­za­nia w uka­za­niu ak­cji, tro­chę ba­wiąc się for­mą i po­ka­zu­jąc wy­da­rze­nia z wie­lu per­spek­tyw. Daje rów­nież in­te­re­su­ją­ce wy­tycz­ne mon­ta­ży­stom.

MA­NIAK O AK­TO­RACH


Za­wsze mam pro­blem z oce­ną gry Ste­phe­na Amel­la, bo z jed­nej stro­ny jest dość sztyw­ny, a z dru­giej ma kil­ka prze­bły­sków, któ­re ka­żą twier­dzić, że po pro­stu taki jest po­mysł na po­stać Ar­ro­wa — ma być nie­co po­są­go­wa i na­der po­waż­na, a w lżej­szych sce­nach po­win­na dać więk­szy upust emo­cjom. Do­sko­na­le wi­dać to je­śli po­rów­na się grę Amel­la w frag­men­tach z te­raź­niej­szo­ści z tymi, któ­re dzie­ją się na wy­spie.
Wspa­nia­le ra­dzi so­bie Paul Black­thor­ne w roli funk­cjo­na­riu­sza Qu­en­ti­na Lan­ce­’a. Wraz z Amel­lem wcho­dzi w bar­dzo cie­ka­we in­te­rak­cje i bo­ha­te­ro­wie wy­pa­da­ją ra­zem na ekra­nie zna­ko­mi­cie, two­rząc zgra­ny duet.
Mam tro­chę za­strze­żeń do Mi­cha­ela Eklun­da, któ­ry wcie­la się w Bar­to­na Ma­thi­sa. Dol­l­ma­ker jest w jego wy­ko­na­niu nie­co prze­sa­dzo­ny, co wy­wo­łu­je miej­sca­mi nie­za­mie­rzo­ny, pa­ro­dy­stycz­ny efekt. Cza­sem zda­rzy się jed­nak, że po­tra­fi prze­ra­zić.
Kate Cas­si­dy jako Lau­rel Lan­ce, któ­ra w wąt­ku Dol­l­ma­ke­ra od­gry­wa spo­rą ro­lę, nie­ste­ty znów za­wo­dzi. Ak­tor­ka każ­dą kwe­stię wy­po­wia­da z ta­ką sa­mą, zmę­czo­ną in­to­na­cją i ozda­bia ją jed­ną, tyl­ko de­li­kat­nie zróż­ni­co­wa­ną mi­ną.
Da­vid Ram­sey i Emi­ly Bet;t Ri­ckards czy­li od­twór­cy ról Dig­gle­’a oraz Fe­li­ci­ty, jak zwy­kle ra­dzą so­bie świet­nie, choć trze­ba przy­znać, że tym ra­zem sce­na­rzy­ści nie przy­go­to­wa­li dla nich szcze­gól­nie du­żych ról.
Z Ca­ity Lotz w roli ta­jem­ni­czej bo­ha­ter­ki w czer­ni (czy­li Black Ca­na­ry) mam po­dob­ny pro­blem, co z Eklun­dem. Ak­tor­ka rów­nież spra­wia wra­że­nie, że miej­sca­mi prze­sa­dza, przez co zda­rza jej się obu­dzić nie­za­mie­rzo­ny uśmiech na twa­rzy wi­dza.
Do­brze spraw­dza się za to Bex Tay­lo­r-Klaus w roli po­moc­ni­cy Ca­na­ry czy­li Sin. Nie jest to rola wy­bit­na, ale też nie jest prze­ry­so­wa­na.
Znacz­nie le­piej niż ostat­nio ra­dzi so­bie Col­ton Hay­nes w roli Roya Har­pe­ra. Zda­rza się mu kil­ka słab­szych scen, ale osta­tecz­nie da się go oglą­dać.
Bar­dzo po­do­ba­ły mi się ekra­no­we in­te­rak­cje Wil­li Hol­land i Su­san­ny Thomp­son. Ak­tor­ki wy­pa­dły wia­ry­god­nie i wzru­sza­ją­co, do­star­cza­jąc spo­ro wra­żeń.
Zna­ko­mi­ty jest Manu Ben­nett jako Sla­de Wil­son. To wła­śnie on jest praw­dzi­wą gwiaz­dą w sce­nach re­tro­spek­cji, po­tra­fiąc sku­tecz­nie przy­kuć do sie­bie uwa­gę wi­dza i za­pa­da­jąc w jego pa­mięć. Du­ża w tym za­słu­ga sce­na­rzy­stów, któ­rzy do­star­czy­li Ben­net­to­wi zna­ko­mi­ty ma­te­riał pod bu­do­wę tej po­sta­ci.
Przy­zwo­icie wy­pa­da Ce­li­na Jade — gra na­wet nie­źle, choć nie ja­koś wy­bit­nie.

MA­NIAK O TECH­NI­KA­LIACH


Tech­nicz­nie jest tak, jak za­zwy­czaj — za­do­wa­la­ją­co, ale nie ide­al­nie. Są więc w więk­szo­ści po­rząd­ne zdję­cia, a miej­sca­mi dość po­my­sło­we roz­wią­za­nia mon­ta­żo­we. Zda­rza się jed­nak, że jest nie­co bez­ład­nie, zwłasz­cza w sce­nach walk, choć na szczę­ście nie we wszyst­kich. Zna­ko­mi­cie przy­go­to­wa­ne są stro­je, szcze­gól­nie Ar­ro­wa i Black Ca­na­ry. Świet­na jest mu­zy­ka.

MA­NIAK OCE­NIA


Znów nie jest ide­al­nie, ale tam gdzie zda­rza­ją się ele­men­ty słab­sze, są też te moc­niej­sze, co osta­tecz­nie skła­da się na bar­dzo do­bry efekt koń­co­wy. I w związ­ku z tym, oce­niam ten od­ci­nek na 

DO­BRY

Komentarze

  1. Dorota Pietruszka9 marca 2014 19:15

    Obejrzałam ciutkę, głównie ze względu na strzelanie z łuku (sama szczelam i nie lubię nieudolnego szczelania w filmach) i podobało mi się przygotowanie aktora do tych scen.
    Ale: z kim powiązana jest pani kanarek? Z tego, co pamiętam ona i Arrow zawsze jakoś tam się ku sobie mieli, a tu jakieś trójkąty, kwadraty..? ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwaga, będą spoilery. Panią Kanarek jest tutaj Sara Lance, czyli siostra Laurel, natomiast powiązana jest z R'as Al Ghulem. No i rzecz jasna, jak to w serialach CW bywa, są trójkąty - Oliver-Sara-Laurel, ale na szczęście, nie o relacje miłosne tu chodzi i nie ma ich tak dużo.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dorota Pietruszka9 marca 2014 19:41

    trójkąty z młodszą siostrą? zbulwersowałam się! ;O

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale nie z siostrą Olivera, tylko z siostrą Laurel - młodszą od niej o dwa lata tylko.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.