Maniak ocenia #92: "Hostages" S01E05

MA­­­NIAK WE WSTĘPIE


Cie­­r­pię na dzi­­w­ną przy­­­pa­­­dłość — co­­­ko­­l­wiek za­­­cz­nę oglą­­­dać, to cho­­ć­by by­­­ło ba­­r­dzo złe, i tak mu­­­szę obe­­j­rzeć to do ko­­ń­ca. Nie lu­­­bię po­­­zo­­­sta­­­wiać ża­­d­nych spraw otwa­­r­ty­­­mi i wszy­­st­kie mu­­­szę za­­­my­­­kać. Tak jest ró­­w­nież z po­­­p­ku­­l­tu­­­rą: ksią­­ż­ka­­­mi, se­­­ria­­­la­­­mi, ko­­­mi­­k­sa­­­mi, fil­ma­­­mi… Są oczy­­­wi­­­­­ście za­­­le­­­ty i wady ta­­­kie­­­go po­­­stę­­­po­­­wa­­­nia — bo z je­­d­nej stro­­­ny mu­­­szę prze­­­mę­­­czyć się przez coś, co jest kie­­p­skie i ra­­­czej nie spra­­­wia zbyt wie­­­le przy­­­je­­m­no­­­­­ści (a cza­­­sa­­­mi mo­­­że na­­­wet po­­­wo­­­do­­­wać fru­­­stra­­­cję), ale z dru­­­giej mam wte­­­dy na­­­u­­cz­kę i mo­­­gę ba­­r­dziej świa­­­do­­­mie wy­­­bie­­­rać to co obe­­j­rzę w przy­­­szło­­­­­ści — tak by nie tra­­­fić na po­­­do­­b­nie złą pro­­­du­­k­cję.
Ta­­­kim wła­­­śnie kie­­p­skim (no, po­­­wie­­dz­my, że śre­­d­nia­­­wym, bo ma­­­ją swo­­­je mo­­­me­­n­ty) se­­­ria­­­lem są „Ho­­­sta­­­ge­s”. Zda­­­ję so­­­bie spra­­­wę, że ist­nie­­­je masa o wie­­­le le­­p­szych pro­­­du­­k­cji, ale mimo wszy­­st­ko nie po­­­rzu­­­cam tej i oglą­­­dam da­­­lej, z co­­­raz mnie­­j­szą na­­­dzie­­­ją na po­­­pra­­­wę.

MA­­­NIAK O SCE­­­NA­­­RIU­­­SZU


Au­­­to­­r­ką sce­­­na­­­riu­­­sza do pią­­­te­­­go od­ci­­n­ka, za­­­ty­­­tu­­­ło­­­wa­­­ne­­­go „Truth and Co­­n­se­­­qu­­­e­­n­ce­s” czy­­­li „Pra­­w­da i ko­­n­se­­­kwe­­n­cje­” (przy czym ko­­n­se­­­kwe­­n­cji jest tu o wie­­­le wię­­­cej niż „pra­­w­dy­­­”) na­­­pi­­­sa­­­ła Je­­n­ni­­­fer Ce­­­cil ("Pry­­­wa­­t­na pra­­k­ty­­­ka­­­”). Ko­­n­ty­­­nu­­­u­­je ona wą­­t­ki z po­­­prze­­d­nie­­­go od­ci­­n­ka. El­len zo­­­sta­­­je po­­­sta­­­wio­­­na przed dy­­­le­­­ma­­­tem — uciec z dzie­­ć­mi czy ura­­­to­­­wać po­­­strze­­­lo­­­ne­­­go mę­­­ża i po­­­no­­w­nie dać się zła­­­pać w za­­­sa­­dz­kę.
Za­­­czy­­­na się nie­­­ź­le. Mamy dra­­­ma­­­ty­­cz­ną sy­­­tu­­­a­­cję, sta­­­no­­­wią­­­cą ide­­­a­­l­ny punkt wy­­j­­­ścia, któ­­­ry mo­­ż­na by­­ło roz­­­wi­­­nąć na wie­­­le ró­­ż­nych, cie­­­ka­­­wych spo­­­so­­­bów. Wy­­­bra­­­ny zo­­­sta­­­je je­­d­nak ten naj­ba­­r­dziej prze­­­wi­­­dy­­­wa­­l­ny. I w e­fe­­k­cie ze­­­p­su­­­to wszy­­st­ko to co bu­­­do­­­wa­­­no w po­­­prze­­d­nich od­ci­­n­kach. W za­­­mian do­­­sta­­­je­­­my prze­­­dra­­­ma­­­ty­­­zo­­­wa­­­ny, sła­­­by sce­na­riusz, w któ­­­rym kiep­sko do­­­bra­­­no pro­­­po­­r­cje po­­­sz­cze­­­gó­­l­nych wą­­t­ków (z­de­­­cy­­­do­­­wa­­­nie za du­­­żo tu dzie­­­ci Sa­­n­ders, choć przez chwi­­­lę jest na­­­dzie­­­ja, że się ich po­­­zbę­­­dzie­­­my). I choć na­­­pię­­­cia jest spo­­­ro, to w wię­­k­szo­­­­­ści bu­­­do­­­wa­­­ne jest ono sztu­­cz­nie. Oczy­­­wi­­­­­ście do­­­cho­­­dzi do tego ki­­l­ka nie­­­do­­­rze­­cz­no­­­­­ści fa­­­bu­­­la­­r­nych.
Są je­­d­nak prze­­­bły­­­ski. In­­­te­­­re­­­su­­­ją­­­co wy­­­pa­­­da cho­­ć­by hi­­­sto­­­ria Sa­­n­dri­­­ne, na­­­le­­­żą­­­cej do ze­­­spo­­­łu, za­­j­mu­­­ją­­­ce­­­go dom dr Sa­­n­ders. Nie­­­zła jest też ko­­n­ty­­­nu­­­a­­cja wą­­t­ku Sa­­­ma­­n­thy, a zwła­­sz­cza jego za­­­ko­­ń­cze­­­nie. Nie­­­ste­­­ty, nie po­­­świę­­­co­­­no tym ele­­­me­­n­tom fa­­­bu­­­ły zbyt wie­­­le mie­­j­sca, ogra­­­ni­­­cza­­­jąc je do mi­­­ni­­­mum. A szko­­­da, bo tkwi­­­ło w nich o wie­­­le wię­­­cej po­­­te­­n­cja­­­łu niż w ko­­­le­­j­nych dra­­­ma­­­tach Sa­­n­de­­r­sów.
Wszy­­st­ko spro­­­wa­­­dza się je­­d­nak do sła­­­bej ko­­ń­có­­w­ki, któ­­­ra ka­­­że za­­­dać py­­­ta­­­nie — po co te wszy­­st­kie per­­­tu­­r­ba­­­cje, sko­­­ro wró­­­ci­­­li­­­śmy do pu­n­k­tu wy­­j­­­ścia? Od­po­­­wiedź na to py­­­ta­­­nie zna­­­ją je­­d­nak ty­­l­ko sce­­­na­­­rzy­­­­­ści se­­­ria­­­lu. Je­­­śli w ogó­­­le.

MA­­­NIAK O RE­­­ŻY­­­SE­­­RII


Re­­­ży­­­se­­­ru­­­je Ka­­­ren Ga­­­vio­­­la ("Za­­­gu­­­bie­­­ni­” „Ska­­­za­­­ny na śmie­­r­ć”). I trze­­­ba przy­­­znać, że uda­­­je jej się choć tro­­­chę ura­­­to­­­wać „Truth and Co­­n­se­­­qu­­­e­­n­ce­s”. Re­­­a­­li­­­zu­­­je sce­­­na­­­riusz Ce­­­cil w taki spo­­­sób, by jak naj­le­­­piej się go oglą­­­da­­­ło. Umie­­­ję­­t­nie do­­­zu­­­je za­­­tem na­­­pię­­­cie i ko­­­rzy­­­sta ze spra­­w­dzo­­­nych re­­­ży­­­se­­r­skich sztu­­­czek, by jak naj­dłu­­­żej utrzy­­­mać wi­­­dza w nie­­­pe­­w­no­­­­­ści. Zda­­­rza się co pra­­w­da ki­­l­ka mniej uda­­­nych po­­­my­­­słów czy pa­­­rę wpa­­­dek (ty­­­pu: zu­­­pe­­ł­nie nie­­­po­­­trze­­b­na sce­­­na ja­­­dą­­­ce­­­go au­­­to­­­bu­­­su) ale ge­­­ne­­­ra­­l­nie Ga­­­vio­­­li uda­­­je się wnieść pe­­­wien po­­­wiew świe­­­żo­­­­­ści do „Ho­­­sta­­­ge­s”.

MA­­­NIAK O AK­TO­­­RACH


Toni Co­­l­le­­t­te sta­­n­da­­r­do­­­wo jest jako głó­­w­na bo­­­ha­­­te­­r­ka ba­­r­dzo do­­­bra. Po­­­mi­­­mo wszy­­st­kich sce­­­na­­­riu­­­szo­­­wych nie­­­do­­­cią­­­gnięć, po­­­tra­­­fi swą po­­­stać za­­­grać tak, by zwró­­­cić na te uchy­­­bie­­­nia jak naj­m­nie­­j­szą uwa­­­gę. Wciąż zda­­­rza jej się wtrą­­­cić tu i ó­­w­dzie ki­­l­ka de­­­ne­­r­wu­­­ją­­­cych ma­­­nie­­­ry­­­zmów, je­­d­nak ogó­­l­nie rzecz uj­mu­­­jąc, jej gra jest ba­­r­dzo za­­­do­­­wa­­­la­­­ją­­­ca.
Tate Do­­­no­­­van, wy­­­pa­­­da w roli Bria­­­na Sa­­n­de­­r­sa w „Truth and Co­­n­se­­­qu­­­e­­n­ce­s” o nie­­­bo le­­­piej, niż w po­­­prze­­d­nich od­sło­­­nach „Ho­­­sta­­­ge­s”. Ma tu dość spe­­­cy­­­ficz­ną ro­­­lę, po­­­le­­­ga­­­ją­­­cą na po­­­ję­­­ki­­­wa­­­niu z bó­­­lu i za­­­pe­­w­nia­­­niu, że wszy­­st­ko w po­­­rzą­­d­ku, a ta­­­kie ła­­­two ze­­­p­suć. Na szczę­­­­­ście tak się nie dzie­­­je.
Qu­­­inn She­­­phard oraz Ma­­­teus Ward jako dzie­­­ci Sa­­n­de­­r­sów są na­­­dal ba­­r­dzo dre­­w­nia­­­ni — ale z tym już chy­­­ba na­­­le­­­ży się po­­­go­­­dzić. She­­­phard, co pra­­w­da, niby gdzieś tam ma prze­­­bły­­­ski, ale to wciąż za ma­­­ło, by uznać jej grę za do­­­brą.
Dy­­­lan McDe­­r­mott ko­­n­ty­­­nu­­­u­­je so­­­li­­d­ną pra­­­cę z po­­­prze­­d­nich od­ci­­n­ków. Uda­­­je mu się z po­­­wo­­­dze­­­niem pod­kre­­­ślić nie­­­je­­d­no­­­zna­­cz­ność age­­n­ta Ca­­r­li­­­sle­­­’a i uka­­­zać go w cie­­­ka­­­wym świe­­­tle.
Nie­­­zła jest Sa­­n­dri­­­ne Holt jako Sa­­n­dri­­­ne Re­­­nault. To sko­­m­pli­­­ko­­­wa­­­na po­­­stać, a wszy­­st­kie jej roz­­­te­­r­ki Holt po­­­ka­­­zu­­­je w mia­­­rę prze­­­ko­­­nu­­­ją­­­co. Mimo, że zda­­­je się mieć przy­­­kle­­­jo­­­ny na sta­­­łe ka­­­mie­­n­ny wy­­­raz twa­­­rzy.
Wie­­­le za­­­rzu­­­cić nie mo­­ż­na ta­­k­że Rhy­­­so­­­wi Co­­­i­­ro, któ­­­ry po­­­pra­­w­nie od­gry­­­wa po­­­stać Kra­­­me­­­ra.

MA­­­NIAK O TE­­CH­NI­­­KA­­­LIACH


Te­­ch­ni­­­ka­­­lia sta­­n­da­­r­do­­­wo dla „Ho­­­sta­­­ge­s” — nie­­­złe zdję­­­cia i przy­­­zwo­­­i­­ty, ca­­ł­kiem pły­­n­ny mo­­n­taż oraz kie­­p­ska mu­­­zy­­­ka. Z rze­­­czy mniej oczy­­­wi­­­stych, dość do­­­brze oce­­­nić mo­­­gę ta­­k­że re­­­kwi­­­zy­­­ty i ba­­r­dzo sta­­­ra­­n­ną cha­­­ra­­k­te­­­ry­­­za­­­cję. W wię­­k­szo­­­­­ści uda­­­ły się ta­­k­że stro­­­je, choć w je­­d­nej sce­­­nie wy­­­ra­­ź­nie prze­­­sa­­­dzo­­­no i Elen ścią­­­ga su­­­kie­­n­kę, by po­­­ka­­­zać… ko­­­le­­j­ną, no­­­szo­­­ną pod spodem.

MA­­­NIAK OCE­­­NIA


No cóż — nie za­­­no­­­si się na to by „Ho­­­sta­­­ge­s” na­­­gle sta­­­li się do­­­brym se­­­ria­­­lem. „Truth and Co­­n­se­­­qu­­­e­­n­ce­s” ra­­­tu­­­je do­­­bra re­­­ży­­­se­­­ria i przy­­­zwo­­­i­­te ak­to­­r­stwo, ale czy to wy­­­sta­­r­cza? Nie do ko­­ń­ca. Ale i tak obe­­j­rzę do ko­­ń­ca.

DO­­BRY

Komentarze