Maniak ocenia #85: "Sherlock" S03E00

MANIAK WE WSTĘPIE


Dziś jest bardzo ważny dzień, dla wszystkich fanów "Sherlocka". Zanim jednak przeczytacie moją recenzję premierowego odcinka trzeciej serii, na początek jeszcze zaległy tekst o mini-odcinku, który udostępniono w Boże Narodzenie.
Z odcinkami dodatkowymi jest tak, że są dla fanów danego serialu świetną gratką i zabawą. Dają nie tylko możliwość ekstra wglądu w pewne wydarzenia czy punkt widzenia pewnych postaci (bardzo ciekawie działały na tej zasadzie mini-odcinki "Zagubionych", przeznaczone na komórki), ale też, może przede wszystkim, umilają oczekiwanie. I choć twórcy "Sherlocka" dość długo milczeli w sprawie trzeciego sezonu, to jednak taki prezent tuż przed premierą okazał się bardzo miły.

MANIAK O SCENARIUSZU


Scenariusz tej bożonarodzeniowej niespodzianki napisali główni twórcy serialu czyli Mark Gatiss (który w "Sherlocku" wciela się również w Mycrofta) oraz Steven Moffat. Już sam tytuł jest niemałym majstersztykiem. "Many Happy Returns", bo tak on brzmi, to angielski zwrot, używany w życzeniach urodzinowych lub noworocznych. W ten sposób osoby anglojęzyczne życzą sobie, by takie szczęśliwe dni, jak ten, w których to wypowiadają, wracały do nas i powtarzały się. Powiedzenie wykształciło się w osiemnastym wieku i jest typowe raczej dla brytyjskiej odmiany angielskiego. W odcinku wypowiedziane jest w jednej z kulminacyjnych scen.
To jednak nie jedyne znaczenie tytułu, który można przecież potraktować także dosłownie, jako: "wiele szczęśliwych powrotów". Ten drugi tok myślenia można znakomicie dopasować do fabuły "Many Happy Returns", w której takie małe powroty grają właśnie główną rolę.
No dobrze, a o czym tak właściwie jest ten mini-odcinek? Początkowo śledzimy akcję oczami Andersona, medyka sądowego, który pracował dla Scotland Yardu i, jak pewnie większość z Was pamięta z poprzednich odsłon "Sherlocka", niezbyt lubił się z detektywem. Okazuje się, że sytuacja odwróciła się o 180 stopni. Anderson nie pracuje już dla policji, a co najlepsze, wierzy w to, że Holmes żyje i śledzi dziwne wydarzenia na całym świecie. Do swojej teorii próbuje przekonać sceptycznego Lestrade'a. Takie obrócenie sytuacji i pokazanie, że w momencie, gdy wszyscy inni stracili już wiarę i są po etapie zaprzeczenia w swej żałobie, człowiek, który Sherlocka wręcz nienawidził, nadal tę nadzieję na jego powrót ma, to bardzo udana i przemyślana zagrywka ze strony scenarzystów. Działa ona tym bardziej, że pokazuje pewnego rodzaju przewrotność i już na tym etapie zwiastuje duże zmiany, jakie nadchodzą w świecie serialu.
Gdybania Andersona, to jednak tylko początek, bo później robi się jeszcze ciekawiej, a to za sprawą wspólnej sceny Lestrade'a i Watsona. Policjant przynosi Johnowi pewne nagranie z udziałem Sherlocka. I to chyba mój ulubiony moment odcinka, bo widać w nim jak ogromną wagę miał dla Watsona Holmes. Doskonale przedstawiono odczucia postaci - wciąż żywe przywiązanie i wielki żal, które skondensowano w kilku znaczących, acz krótkich linijkach tekstu.
Nadarzyła się również okazja do ponownego spojrzenia na postać samego Sherlocka, właśnie poprzez nagranie od Lestrade'a. Po raz kolejny możemy zauważyć, jak idealnie Moffat i Gatiss dopasowali książkową postać do realiów współczesnego świata. Ekscentryczny i nieco zuchwały odludek staje się w świecie zglobalizowanym odludkiem jeszcze większym, zupełnie nieprzystosowanym do życia w społeczeństwie. A jednocześnie, gdzieś tam pod tą warstwą, powiedzmy, że "dziwactwa", kryje się człowiek zdolny do prawdziwej, bezinteresownej przyjaźni.
No i wreszcie sama końcówka, która wręcz obfituje w symbole i jest nie tylko zwiastunem tego, że coś się zbliża dla bohaterów, ale także swoistym sygnałem dla fanów, że oto zakończył się czas ich oczekiwań.

MANIAK O REŻYSERII


Być może w tym momencie wykażę się ignorancją i brakiem umiejętności poruszania się po Internecie, ale trudno. Widzicie, mam w zwyczaju po kilka razy przeglądać napisy końcowe i początkowe oraz różne serwisy filmowe po to, by sprawdzić jacy ludzie przy danej rzeczy pracowali. Stąd też zawsze staram się w recenzji zawrzeć nazwiska przynajmniej tak ważnych osób jak scenarzyści i reżyserzy. Wyobraźcie sobie zatem moje zdziwienie, kiedy okazało się, że:
  1. napisów końcowych nie ma;
  2. napisy poczatkowe są dwa: "Many Happy Returns" oraz "Stephen Moffat, Mark Gatiss";
  3. absolutnie nigdzie w Internecie nie ma informacji o reżyserze "Many Happy Returns".
Pozostaje mi zatem Was bardzo przeprosić, ale o reżyserze będę po prostu pisać per "reżyser". Mógłbym co prawda gdybać, że to np. ta sama osoba, która zrobiła "The Empty Hearse", ale to byłyby tylko niepewne strzały.
No dobrze, ale jak wypadła praca tego tajemniczego reżysera? "Many Happy Returns" to przede wszystkim odcinek spójny, logiczny i doskonale łączący wszystkie mniejsze sceny w jedną zwięzłą, ale ciekawie przemyślaną całość. Całość o iście sherlockowym stylu, który spaja tajemniczość, z subtelnym, acz wyczuwalnym humorem, specyficznym dla serialu. Reżyser świetnie realizuje także ostatnie, bardzo symboliczne sceny, którymi podkreśla zamysł scenarzystów.

MANIAK O AKTORACH


Aktorsko "Many Happy Returns" nie odstaje poziomem od pozostałych, pełnometrażowych odcinków "Sherlocka".
Jonathan Aris jest jako Anderson dość zabawny i świetnie pokazuje przemianę bohatera z największego sceptyka i niedowiarka w kogoś, kto ma w sobie najwięcej nadziei.
Rupert Graves, który wciela się w Lestrade'a pokazuje z kolei drugą stronę medalu i czyni to równie wiarygodnie. Lestrade jest tutaj osobą, która trzeźwo patrzy na świat i nie jest zwolennikiem teorii spiskowych. Graves tę postawę doskonale rozumie i odzwierciedla na ekranie.
Najlepszy aktorsko jest Martin Freeman czyli Watson. Jego postawa, mimika, ton głosu - wszystko to idealnie ukazuje uczucie, które ta postać w sobie tłamsi. Każda kwestia, którą Freeman wypowiada, naznaczona jest nostalgią, smutkiem, a także wyrzutami.
Jest oczywiście niesamowity Benedict Cumberbatch, który na dłużej gości na ekranie w drugiej połowie "Many Happy Returns", gdy Watson odtwarza nagranie od Lestrade'a. Jest oczywiście jak zwykle znakomity. Całą złożoność postaci Holmesa - jego dziwactwa, introwersję odtwarza w tym siedmioodcinkowym odcinku i krótkiej scenie równie dobrze, co w pierwszym i drugim sezonie.

MANIAK O TECHNIKALIACH


Technicznie również bez żadnych zarzutów. Są bardzo dobre i przede wszystkim bardzo sherlockowe zdjęcia (chodzi mi głównie o pewien odczuwalny w "Sherlocku" styl); jest sprawny, płynny i w miarę logiczny montaż; jest nieźle zaaranżowana scenografia oraz charakterystyczna i wpadająca w ucho muzyka.

MANIAK OCENIA


"Many Happy Returns" to idealna przystawka przed daniem głównym, jakim jest premiera trzeciego sezonu "Sherlocka".

Komentarze