Maniak ocenia #77: "Revolution" S02E04

MANIAK PISZE WSTĘP


"Revolution" przyspiesza
Dotychczasowe odcinki "Revolution" okazały się o wiele lepsze, niż te pierwszego sezonu - mocniejsze, dojrzalsze i przede wszystkim ciekawsze. Jednak to był dopiero wstęp. Wstęp do dalszej historii, która ma szansę postawić poprzeczkę przed "Revolution" jeszcze wyżej.
Twórcy bardzo mądrze wykorzystali pierwsze trzy odcinki, by wprowadzić widza w obecną sytuację, poustawiać wszystkie pionki w odpowiednich miejscach na szachownicy i rozpocząć wielką grę. W czwartej odsłonie drugiego sezonu serialu czynią pierwsze ruchy, odkrywając zarazem nowe tajemnice i ujawniając kolejne zagrożenie dla bohaterów. Zagrożenie, z jakim jeszcze nie mieli do czynienia i z którym walka nie obędzie się bez ofiar.

MANIAK O SCENARIUSZU


Początkowo obserwujemy
wydarzenia
z perspektywy Rachel
Scenariusz odcinka, zatytułowanego "Patriot Games" ("Gierki Patriotów"), napisali Anne Cofell Saunders ("Battlestar Gallactica", "Smallville") i Paul Grellong ("Terra Nova", "Prawo i bezprawie"). Choć całość zaczyna się słabo, bo nieciekawą sceną z Charlie w roli głównej, to im dalej w las, tym lepiej.
Odcinek dzieje się jakiś czas po poprzednim i początkowo patrzymy na wydarzenia z perspektywy Rachel, dowiadując się wraz z nią, co stało się pomiędzy odcinkami. To dobre rozwiązanie, które zbliża widza do postaci. Zresztą bohaterkę bardzo dobrze rozpisano. To silna, zaradna i odważna kobieta, która umie poradzić sobie w wielu sytuacjach. Całkiem nieźle napisano także jej dialogi z ojcem, które nie są przesadzone ani za bardzo stonowane. Jedyną niepotrzebną rzeczą są krótkie powroty do finału pierwszego sezonu, które troszeczkę przedramatyzowują odcinek.
Nie zapomniano o rozwoju
postaci Milesa
W intrygującym kierunku rozwija się wątek Patriotów. Ich kolejne machlojki i manipulacje naprawdę ciekawią, a powolne odsłanianie tajemnic dość mocno zwiększa apetyt. Tych ostatnich jest zresztą dość sporo, a dzięki tropom, jakie dostajemy, już można snuć przypuszczenia.
Nie zapomniano o Milesie, który także jest konsekwentnie rozwijany. To jedna z tych postaci, które przebyły od początku serialu dość daleką drogę i nie są już takie same, jak kiedyś.
Zupełnie chybiona jest historia Charlie. Bohaterka zachowuje się zupełnie nielogicznie, zawiązując ni z tego ni z owego sojusz z Monroe. Tego drugiego można jeszcze zrozumieć - wszak, jak sam mówi, wspólny wróg jednoczy.
W niezmiernie fascynującym kierunku poszedł wątek Aarona, który lekko ociera się o fantasy. Ta część historii jest uwydatniona szczególnie dobrze tuż przed końcem odcinka i prawdziwie zaskakuje.
Oczywiście nadal siłę serialu stanowi postać Neville'a. Tym razem na pierwszy plan zostają wysunięte jego mściwość oraz zaradność. Z takim człowiekiem nie chciałoby się zadrzeć.

MANIAK O REŻYSERII


Reżyser, Charles Beeson ("Person of Interest", "Alcatraz") wykonuje bardzo dobrą robotę. Świetnie wykorzystuje zbliżenia, by uwydatnić emocje odgrywane przez aktorów. Stosuje kilka udanych montażowych sztuczek, choćby w udany sposób przeplatając pewne sceny. Wspaniale operuje napięciem, trzymając widza w napięciu do ostatniej chwili i doskonale realizując zwroty akcji.  Ma ciekawy pomysł na pokazanie wizji Aarona, które od strony wizualnej robią dobre wrażenie.

MANIAK O AKTORACH


Richard T. Jones
gra całkiem nieżle
Spośród wszystkich aktorów, występujących w "Patriot Games", na szczególną pochwałę zasługuje Elizabeth Mitchell, odgrywająca postać Rachel. Prezentuje tutaj całą gamę aktorskich możliwości, bardzo wiarygodnie pokazując wścibskość, determinację, podejrzliwość i zaradność. Obserwowanie scen, w których występuje, daje prawdziwą satysfakcję.
Całkiem niezły jest Billy Burke. W roli zaprawionego w boju Milesa nie zawodzi, idealnie oddając doświadczenie swojej postaci. Jest dość przekonujący, a jego gra nie budzi większych zastrzeżeń.
Poprawny jest gościnny występ Richarda T. Jonesa ("Hawaii Five-0", "Nikita"), wcielającego się w dość niejednoznacznego Kena Dawsona. Aktor dość umiejętnie zwodzi widza, co umożliwia mu później jego zaskoczenie.
Lyons wrócił do formy,
po jej chwilowym spadku
Jak zwykle genialny jest Giancarlo Esposito. Wkłada sporo pracy w rolę, co widać po dopracowanej mimice i świetnej modulacji głosem. To zdecydowanie najmocniejsze aktorskie ogniwo "Revolution".
Bardzo słabo w porównaniu do poprzedniej odsłon "Revolution" wypada Matt Rose jako Titus. W bardzo emocjonalnej scenie z Burkiem wypada raczej komicznie i psuje zamierzony przez twórców efekt.
Kiepska jest również Tracy Spiridakos, ale do tego widzowie "Revolution" zdążyli się już przyzwyczaić. Aktorka wciąż gra jedną miną, kwestie wypowiada zupełnie od niechcenia i zupełnie ginie w tle swoich kolegów.
David Lyons, który w poprzednim odcinku trochę zawiódł moje oczekiwania, powrócił na właściwe tory i znów bardzo dobrze odgrywa Monroe.

MANIAK O TECHNIKALIACH


Zdjęcia są dość dobre. Kamera jest z reguły prowadzona dość klasycznie i tak, by łatwo było śledzić akcję. Zdarza się jednak kilka wyjątków, choćby słabo nakręcony wstęp czy większość scen walki nakręconych i zmontowanych dość chaotycznie. Na pochwałę zasługuje także operowanie światłem czy sceny w deszczu, które zostały zrealizowane niezwykle starannie. Sam montaż, poza wymienionymi wyżej przykładami i małymi błędami, można również uznać za poprawny. Szczególnie dobrze wychodzi wtedy, gdy przeplatane są sceny z Rachel i Neville'em. Nie zawodzą efekty specjalne i pieczołowicie wykonana charakteryzacja. Udana jest ścieżka dźwiękowa, choć trzeba zauważyć, że jest trochę minimalistyczna.

MANIAK OCENIA


"Revolution" naprawdę przyspiesza tempa, wyrastając do jednej z ciekawszych propozycji ogólnodostępnych amerykańskich stacji. Czwarty odcinek drugiego sezonu otrzymuje:

DOBRY

Komentarze