Maniak ocenia #36: "Once Upon a Time" S03E01

MANIAK NA POCZĄTEK


Dawno, dawno temu...
Od zawsze uwielbiałem baśnie. Pamiętam jak, kiedy jeszcze byłem mały, mama codziennie wieczorem otwierała książkę i czytała mi moje ulubione historie. Pamiętam jak, kiedy jeździłem w odwiedziny do dziadków, babcia snuła fascynujące opowieści, które poruszały moją wyobraźnię. Pamiętam pierwszy raz w kinie, kiedy oglądałem film Disneya.
Miłość do baśni została mi do dziś. Wciąż odkrywam w nich coś nowego, fascynują mnie ich początki, rozwój i różne wersje. Historiami tymi zajmowałem się nawet, pisząc pracę licencjacką, w której badałem funkcjonowanie morału w baśniach japońskich.
Kiedy usłyszałem, że powstaje serial "Once Upon a Time", w którym znane baśnie zostaną zinterpretowane na nowo, nie wahałem się długo, by po niego sięgnąć. Dobrze zrobiłem, bo po zakończeniu "Zagubionych" brakowało mi produkcji, która wypełni odczuwalną po nim pustkę. "Once Upon a Time" szybko stał się jednym z moich ulubionych seriali. Właśnie wystartował jego trzeci sezon.

MANIAK O SCENARIUSZU


Odcinek otwiera
wzruszająca scena retrospekcji
"The Heart of the Truest Believer" ("Serce tego, kto najprawdziwiej wierzy") to odcinek napisany przez twórców serialu: Eddy'ego Kitsisa i Adama Horowitza. Stanowi bezpośrednią kontynuację wydarzeń z finału poprzedniego sezonu. Henry zostaje porwany przez Tamarę i Grega; Emma, Śnieżka, Książę, Hak i Titelitury ruszają, by go uratować; a Neal trafia do Zaczarowanego Lasu. Całość zaczyna się jednak od niezwykle wzruszającej retrospekcji (nie pamiętam, kiedy ostatnio i czy w ogóle, wzruszyłem się w ciągu kilku pierwszych sekund czegokolwiek), w której widzimy Emmę 11 lat wcześniej, podczas porodu.
W odcinku jest mnóstwo akcji
"The Heart..." to odcinek bardzo dobry scenariuszowo. Prawidłowo wyważono kolejne wątki, których dość sporo. Każdemu z nich dano odpowiednio dużo miejsca i już nie mogę się doczekać, kiedy zaczną się zazębiać. Nie pokazano, co prawda, co dzieje się w Storybrooke, ale na obecną chwilę to chyba najmniej ważne i dobrze, że pozostawiono tę część historii na później.
Mnóstwo tu akcji, ale jest ona tylko pretekstem, by rozwinąć dalej postaci. Szczególnie ciekawą drogę przechodzi Emma, a jej końcowy monolog udowadnia, jak bardzo wpłynęły na nią dotychczasowe doświadczenia, jak bardzo dojrzała i jak bardzo jest zdeterminowana.
Pokazano syreny
Świetne są dialogi. Trochę w nich moralizmu, który niektórzy mogą uznać za banalny, zapominając jednak, że baśnie poza wartościami rozrywkowymi, pełnią również rolę dydaktyczną. Twórcy "Once Upon a Time" doskonale zdają sobie z tego sprawę i z powodzeniem bawią się konwencją.
Znów sporo ciekawych reinterpretacji znanych postaci. Tym razem przedstawiono nowe wizje syren oraz Piotrusia Pana (wierzcie - żaden z niego "Piotruś"), których ciekawie dopasowano do uniwersum "Once Upon a Time".
Dialogi Neala i Mulan bawią
Dialogi napisano bardzo dobrze i przemycono w nich trochę humoru. Szczególnie zabawna była rozmowa Neala z Mulan, w której bohater wspomina o disneyowskim filmie. Takiego bezpośredniego nawiązania do animacji Disneya, na których scenarzyści oparli większość występujących w serialu postaci, jeszcze nie było.
Świetnie dozowano napięcie, a fabularne zwroty akcji wydały mi się naprawdę ciekawe. Nie były do końca nieprzewidywalne, a tego najważniejszego, końcowego, bardzo łatwo było się domyślić, choć trzeba przyznać, że przynajmniej na chwilę twórcom udało się mnie zmylić i sprawić, bym zwątpił w snutą w głowie teorię.

MANIAK O REŻYSERII


"The Heart..." wyreżyserował Ralph Hemecker, który ma już na koncie kilka odcinków "Once Upon a Time". Hemecker przekuwa scenariusz Kitsisa i Horowitza w czterdziestopięciominutowe widowisko. Znakomicie prowadzi akcję i ani na chwilę nie daje się widzowi nudzić. Świetnie dogaduje się z ekipą i doskonale nią kieruje. Tworzy emocjonujący, niezwykle przyjemny odcinek.

MANIAK O AKTORACH


Robert Carlyle znów błyszczy
Od samego początku "Once Upon a Time" opierał się na dwóch, bardzo solidnych aktorskich filarach. Mowa oczywiście o Lanie Parilli i Robercie Carlyle'u czyli odpowiednio: Złej Królowej i Titeliturym. W najnowszym odcinku także wiodą prym. Szczególnie zachwyca Carlyle, który w jednej scenie posuwa się nawet do autoparodii. To świadczy o niebywałym dystansie do roli i bardzo uwiarygadnia postać.
Sprawdza się także Colin O'Donoghue w roli niejednoznacznego kapitana Haka. To postać, którą łatwo polubić i która nadaje "Once Upon a Time" nieco lekkości. O'Donoghue tę konwencję dobrze rozumie.
Kayowi trochę brak
z początku charyzmy
Coraz lepsza jest Jennifer Morrison w roli Emmy. Szczególnie dobrze dźwiga na barkach ciężar otwierającej sceny i wzrusza w niej do łez. Całkiem nieźle radzi sobie również później, zwłaszcza w dość emocjonalnej scenie pod koniec odcinka, w której wygłasza przejmujący monolog.
Stała obsada raczej się nie wybija, ale gra przyzwoicie, na wytyczonym w poprzednich sezonach poziomie. Ginnifer Goodwin i Josh Dallas grają więc uroczo naiwnych Śnieżkę i Księcia, Michael Raymond-James - twardo stąpającego po ziemi Neala, a Jared Gilmore - przesadnie optymistycznego Henry'ego. Są w tych rolach nieźli i nie irytują.
Zarzucić nie można nic większości aktorom, odgrywającym role poboczne. Prym wśród niech wiedzie Sean Maguire jako Robin Hood, ale w porządku jest również Mulan w wykonaniu Jamie Chung i Aurora w wykonaniu Sarah Bolger. Trochę słabiej grają aktorzy wcielający się w Zagubionych Chłopców. Robbie Kay ma zdecydowanie mało charyzmy, choć słabszy występ nadrabia na samym końcu odcinka.

MANIAK O TECHNIKALIACH


Efekty nie powalają,
ale są przyzwoite
Pod względem technicznym, nie można mieć do odcinka większych zastrzeżeń. Zdjęcia są bardzo wyważone: w scenach akcji, których tu sporo, są niezwykle dynamiczne, natomiast w spokojniejszych chwilach - odpowiednio stonowane i podkreślające emocje odgrywane przez aktorów. Montażyści wykonali dobrą pracę i nie popełnili żadnych, rażących błędów.
W porównaniu do poprzednich odcinków widać również znaczną poprawę, jeśli chodzi o efekty specjalne. Nie stoją może na wysokim, kinowym poziomie, ale na potrzeby telewizji się sprawdzają  i nie wyglądają mocno sztucznie. Udały się syreny, efekty towarzyszące posługiwaniu się magią czy generowany komputerowo sztorm.
Znakomita jest muzyka Marka Ishama. Kompozytor wykorzystuje głównie stworzone na potrzeby wcześniejszych sezonów tematy muzyczne i doskonale wykorzystuje je do ilustracji odcinka. Ścieżka dźwiękowa jest na tyle subtelna, że nie przeszkadza w śledzeniu akcji, a na tyle wyrazista i chwytliwa, że po zakończeniu seansu gra w głowie.

MANIAK OCENIA


Twórcy "Once Upon a Time" nie spoczywają na laurach i dostarczają ciekawy, pełen emocji odcinek, który w znakomity sposób kontynuuje wątki rozpoczęte w poprzednich sezonach. Ocena nie może być inna niż:

DOBRY

Komentarze